Monika Miller: „Miałam 14 lat, gdy pierwszy raz mama zaprowadziła mnie na terapię”
Wnuczka Leszka Millera o relacji z dziadkiem, oraz o plusach i minusach znanego nazwiska
- Katarzyna Piątkowska
Monika Miller, którą mogliśmy oglądać w poprzedniej, jesiennej edycji „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami” i Leszek Miller mają bardzo dobry kontakt. Wnuczka zaprosiła nawet byłego premiera, by zatańczył z nią w programie. Ich walc do piosenki „Yesterday” został bardzo dobrze przyjęty.
Alina Mrowińska podczas wywiadu pytała ich: „Oglądałam Waszego walca w „Tańcu z Gwiazdami” i pomyślałam, że taka ogromna bliskość musiała powstawać latami”. Leszek Miller powiedział jej wtedy: „To prawda. Bardzo czekałem na narodziny Moniki. Od razu się w niej zakochałem. Monika jest dla mnie i mojej żony całym światem. Zawsze lubiłem z nią być, wyjeżdżać na wakacje. Na Mazurach łowiliśmy razem ryby”. A Monika dodała, że to dziadek nauczył ją jeździć na rowerze i na nartach.
Jednak bycie wnuczką Leszka Millera miało też ciemne strony.
Moniko, czujesz presję nazwiska?
Monika: Czasem w ogóle o tym zapominam. I udaje mi się, dopóki ktoś nie powie, że jadę na nazwisku. To z jednej strony prawda, bo rzeczywiście nie muszę walczyć o rozpoznawalność, ale z drugiej moje nazwisko to też minusy. W branży muzycznej zdarzyło mi się już kilka razy, że usłyszałam: „Chętnie byśmy razem coś zrobili, ale, niestety, nie możemy, bo nie chcemy się kojarzyć politycznie”.
Leszek: Żartem opowiem, że w Parlamencie Europejskim mam z powodu nazwiska profity. Kilka razy urzędnicy mnie pytali: „Pan jest z Polski?”, a kiedy potwierdzałem, słyszałem: „Jakie to szczęście, bo mamy z tymi polskimi nazwiskami same kłopoty”.
Monika miała sześć lat, kiedy został Pan premierem. Mówiła Panu o problemach w szkole?
Leszek: Nie, dopiero niedawno się dowiedziałem. Ja wtedy wychodziłem z domu o siódmej i wracałem po 23.
Monika: To był jeden z najcięższych okresów w moim życiu. Nienawidziłam chodzić do szkoły. Dzieci mi dokuczały. Dziś wiem, że pewnie w domu słyszały jakieś komentarze o dziadku i wyładowywały na mnie frustracje rodziców. Bardzo się wtedy zamknęłam. Skupiłam się na nauce, nie miałam przyjaciół.
Leszek: Z moim synem w szkole było podobnie. Też miał trudno z powodu nazwiska. To były czasy PRL-u, nie wszyscy mnie kochali. Po latach Leszek mi powiedział, że wiele razy bił się z mojego powodu z kolegami, a jedna nauczycielka uderzyła go w twarz.
Monika: Nie rozumiałam wtedy, dlaczego tak się dzieje. Myślałam, że chodzi o mnie, a nie o nazwisko.
Musiałaś się czuć bardzo samotna.
Monika: Bardzo… To trwało całą podstawówkę i szkołę średnią. Stąd potem anoreksja, bulimia. Nie chcę już do tego wracać.
Jak z tego wyszłaś?
Monika: Trafiłam na bardzo dobrych psychoterapeutów. Miałam 14 lat, kiedy mama pierwszy raz zaprowadziła mnie na terapię. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. Z czasem wyleczyłam się ze wszystkich kompleksów. Terapię polecam każdemu, kto czuje, że ma problemy, nie ma się komu wygadać albo potrzebuje mądrego przyjaciela. W Polsce, niestety, wielu ludzi myśli, że jak ktoś idzie na psychoterapię, to ma coś nie tak z głową. To bzdura, która czasem ma tragiczne konsekwencje. Ktoś zmaga się sam z depresją, ma myśli samobójcze i nie szuka pomocy.
Teraz czasem korzystasz z terapii?
Monika: Zawsze, kiedy mam dużo stresów, gorzej się poczuję. To jest jak pójście do SPA albo na basen. Robię coś dobrego dla siebie. Z ostatnią terapeutką zapoznał mnie dziadek.
Leszek: To niesamowity przypadek, a może szczęśliwe zrządzenie losu. Jechałem do kogoś samochodem i, podjeżdżając pod jego dom, tak niefortunnie zawadziłem o krawężnik, że przebiłem opony. Gdyby nie to, na pewno szybko bym wrócił, a tak krótka wizyta znacznie się przedłużyła. I przy okazji poznałem żonę gospodarza, która jest psychoterapeutką.
Cały wywiad znajdziecie w najnowszym numerze magazynu VIVA!, także w sieci w formie e-wydania na stronie hitsalonik.pl. Przypominamy, że wszystkie sesje z najnowszego wydania magazynu VIVA! powstały przed wprowadzeniem stanu epidemii w Polsce.