Reklama

Przeżyli wiele trudnych chwil. To był najlepszy sprawdzian dla ich miłości. Zawsze byli dla siebie oparciem. Najpierw wielkie uczucie i namiętność, przerwana falą oskarżeń i pomówień. Tabloidowy serial, środowiskowy ostracyzm. W końcu cudowne uniewinnienie. Ślub wzięli w tajemnicy pięć lat temu. Pobrali się 14 września w Kazimierzu Dolnym, a na weselu w Janowcu bawili się ich najbliżsi. Od tamtej pory razem wychowują córki Roberta. Monika i Robert Janowscy świętują dziś piątą rocznicę ślubu!

Reklama

Z okazji tego wyjątkowego dnia prezenter podzielił się z fanami poruszającym wpisem. „5 lat. W zdrowiu i szczęściu. Na słońce i na deszcz. Uśmiech i łzy. Na dobre i na złe. Na zawsze ❤️”, napisał pod wspólną fotografią z żoną. Poznajcie niezwykłą historię ich miłości!

Historia miłości Moniki i Roberta Janowskich

Monikę poznał rok po rozwodzie. „Byłem emocjonalnym wrakiem. Skulony, niepewny, stłamszony”, dodaje. „A ona weszła w to bez użalania się na sobą, ogarnęła ten cały połamany kram, powycierała łzy. I swoją miłością nas ocaliła…”, wyznał na łamach książki Przypadki, w rozmowie z Marią Szabłowską.

Dość szybko podjęli decyzje, że chcą być razem. Nie mieli prawa się poznać, ale to był kolejny przypadek w życiu artysty, który odmienił jego życie. Jeden z najlepszych, jakie mu się przytrafiły: „Ta rodzina bez niej wyglądałaby zupełnie inaczej. Wbrew pozorom to Monika wprowadziła normalność, zasady, wspólny czas. (…) Długo nie wiedziałem, czy „wychowawcza droga” Moniki to ta właściwa. Ale znów dziewczyny przyszły z odpowiedzią. Pamiętam, jak powiedziały: „Tata, my się tutaj czujemy bezpiecznie z tymi wyznaczonymi granicami”. Minęły cztery lata i mam córki, które się świetnie uczą, które są odpowiedzialne, można je już zostawiać same w domu bez strachu. (…) Cudowne dzieci. Cudowna żona”.

Cztery lata temu udzielili wspólnego wywiadu VIVIE! Monika i Robert Janowscy mówią, dlaczego tak walczyli o swoje uczucie i ile wycierpieli przez publiczną nagonkę.W rozmowie z Romanem Praszyńskim padają mocne słowa i twarde argumenty.

Jak się poznaliście?

Robert Janowski: Graliśmy z zespołem sylwestrowy koncert w Zakopanem, mieli dojechać znajomi, planowaliśmy przedłużyć pobyt o kilka dni, ale nie dojechali. Jakaś Głodkówna nawaliła.
Monika Janowska: Nie nawaliłam. Przyjechałam do Polski tylko na święta i Nowy Rok. Chciałam pobyć trochę z rodziną, posiedzieć z przyjaciółmi w Warszawie, nie miałam ochoty spędzić całego urlopu w górach. I chociaż znajomi kusili koncertem, a ja bardzo lubiłam Roberta – pamiętałam go z „Metra” – to… ostatecznie zostaliśmy w Warszawie.

Robert: Okazało się, że mamy wspólnych znajomych. Monika przewijała się czasem w ich opowieściach, widziałem ją na zdjęciach z nimi i na każdym była uśmiechnięta, więc spontanicznie wysłałem jej na Facebooku życzenia noworoczne. A z Zakopanego pojechałem do Krakowa, pracowałem wtedy nad płytą „osiemdziesiąte.pl”, więc do Warszawy wróciłem kilka dni po Nowym Roku.
Monika: Czatowaliśmy cały tydzień. Zachowałam te rozmowy. Fajne wspomnienia.
Robert: Zapytałem Monikę, czy miałaby ochotę na kawę i ciastko, kiedy wrócę do stolicy.
Monika: Oczywiście, że miałam ochotę. Zawsze. Powiedziałam ci, że moje nazwisko zobowiązuje (Głodek – przyp. red.).
Robert: Rozśmieszyła mnie. Cały czas mnie rozśmiesza. Jest zawsze pozytywnie zakręcona.

Rozwodnik, dzieciaty, do tego artysta – ja bym zrezygnował.

Co Was do siebie przyciągało?

Robert: Pamiętaj, że to była najpierw internetowa znajomość.
Monika: Trzeba było uważać na słowa (śmiech).
Robert: Ale od początku miałem wrażenie, że nie udajesz, czułem, że jesteś w tych rozmowach szczera.
Monika: Ja miałam gorzej, bo wcześniej oczywiście wygooglowałam Roberta i naczytałam się „prawdy”, zanim on mi ją opowiedział.
Robert: Nawet nie próbuję zgadywać, cóż to za „prawdę” wyczytałaś w tabloidach. Rozwodnik, dzieciaty, do tego artysta – ja bym zrezygnował.

Monika zawróciła Panu w głowie?

Robert: Wróciłem do Warszawy i od razu zaprosiłem Monikę na kolację. To była niedziela i finał WOŚP, od zawsze kibicuję Owsiakowi, zostałem na Orkiestrze, nie dojechałem na randkę. Nawet nie zadzwoniłem wcześniej. Masakra, byłem pewien, że się obraziła.
Monika: Oglądałam transmisję, widziałam Roberta w telewizji, więc wiedziałam, że jest w dobrych rękach.
Robert: Zadzwoniłem dopiero około 22. Nie najlepszy początek. Monika mile mnie zaskoczyła, nawet nie była zła. Pomyślałem wtedy, że jest fajną babką, nie zadziera nosa. Nie chciałem czekać aż do kolacji następnego dnia, wiec zaprosiłem ją na śniadanie.

Monika: Pomyślałam, że zwariował. Wiedzieliśmy, ile mamy lat – pięćdziesięcioparoletni facet i czterdziestolatka na pierwszej randce w świetle dziennym? No, no! Ryzykant!
Robert: Jak to usłyszałem, to się zakochałem. Jej humor mnie rozwalił.
Monika: Nie żartowałam! (śmiech).

Co Pani spodobało się w Robercie?

Monika: Że uparł się na to śniadanie, że nie spłoszyłam go swoimi obawami, zadecydował, że ryzykujemy. Powiedziałeś wtedy, że może to i dobrze – że jeśli spodobamy się sobie o poranku, to potem może być tylko lepiej. Spodobała mi się ta logika. No i… ten głos, wart grzechu :).

Długo trwało wzajemne „oswajanie”?

Robert: Nie mieliśmy czasu na oswajanie. Zanim jeszcze poznałem Monikę, miałem zaplanowany wyjazd z dziećmi na narty, a Monia musiała wracać do USA. Po porannej randce mieliśmy dla siebie zaledwie parę dni.
Monika: Bardzo fajnych dni. Spotykaliśmy się w samochodzie przed moim domem, bo za każdym razem
wpadał tylko „na chwilę”. Schodziłam się przywitać i siedzieliśmy tak do nocy.

Robert: Nawet nie zauważyliśmy, jak nas „przyłapali” paparazzi. Trzy dni później z okładki jednej z gazet cała Polska dowiedziała się, co Janowski i z kim robi w bramie o północy.
Monika: Liczyli pewnie na sensację, a my po prostu rozmawialiśmy do rana. Szkoda nam było każdej chwili.
Robert: Nie tylko rozmawialiśmy.

Nie baliście się sparzyć?

Monika: Zakochaliśmy się w sobie. Nie myślałam w kategoriach: warto czy nie warto, wypada czy nie wypada. Czułam, że to poważny związek, tyle że… na odległość. I to mnie przerażało.
Robert: To były trudne rozmowy. Ja nie latam, więc opcja wyjazdu do USA nie wchodziła w grę. Poza tym mam tutaj pracę, którą lubię, dzieci, które kocham nad życie, nie wyobrażałem sobie, że to zmienię.

Monika: I ja o tym wiedziałam od początku. To było oczywiste, że ostateczne słowo należy do mnie, że jeżeli chcemy być razem, to ja rezygnuję z tamtego świata. I przenoszę się do Polski.

Robert: Czuliśmy, że przytrafiła nam się cudna miłość, ale ja mam dzieci, starsza córka już wtedy mieszkała ze mną, to musiała być decyzja nas wszystkich. Nie chciałem stawiać córek przed faktem dokonanym, ich zdanie było dla nas bardzo ważne.
Monika: Robert jest miłością mojego życia, wiedziałam, że jeżeli dziewczynki mnie zaakceptują, wracam do Polski.

Każde z Was ma za sobą rozwód?

Robert: Oboje jesteśmy bardzo rodzinni, każdy rozwód to porażka, ale nie straciłem wiary, że jeszcze mi się uda. Kiedy spotkałem Monikę, zakochałem się jak wariat. Jestem facetem po pięćdziesiątce, wiem, co to miłość, ale tym razem trafiło mnie jak nigdy dotąd. I już nie wyobrażałem sobie mojego życia bez niej. Bałem się, że nie zdecyduje się zrezygnować ze swojego fajnego świata dla gościa po przejściach z trójką dzieci.
Monika: Dobrze mi było w Ameryce, ale bardzo cierpiałam z powodu braku rodziny. Byłam tam zupełnie sama, moi rodzice i siostra są w Polsce. Przyjaźnie w USA trwają tylko do godziny 18. Potem, po pracy, każdy idzie do swojego domu, a ja zostawałam sama. Dopiero teraz jestem naprawdę szczęśliwa.

Po co Wam ślub? Pana – trzeci.

Robert: W którymś momencie po prostu zaczęliśmy rozmawiać o ślubie. Mieszkaliśmy razem, wiedzieliśmy, że chcemy stworzyć rodzinę, temat ślubu pojawił się spontanicznie.
Monika: Oboje jesteśmy tradycjonalistami. Ja nigdy nie brałam ślubu kościelnego, Robert miał swój unieważniony. Jesteśmy wierzący, kochamy się i to było dla nas bardzo ważne. Poza tym marzyłam o białej sukni i welonie. Nawet za cenę tego, że spotka się to z krytyką. Ale warto było.

Robert: To był jeden z najpiękniejszych dni w naszym życiu. Wcześniej, zgodnie z tradycją, oświadczyłem się Monice.
Monika: Wiedziałam, że coś kombinuje, ale faktycznie sam moment oświadczyn był niespodzianką.
Robert: Za każdym razem?
Monika: Tak, bo musisz wiedzieć, że Robert oświadczał mi się trzy razy, chociaż nie było takiej potrzeby, bo od razu powiedziałam „Tak”.

Robert: Znowu u mnie do trzech razy sztuka. Za pierwszym razem zaraz po „pierścionku” wylądowaliśmy na izbie przyjęć. Oboje okropnie czymś się zatruliśmy. Nie chciałem, żebyś tak to zapamiętała.
Monika: Drugi raz też skończył się szpitalem. Serce nie wytrzymało (śmiech). Wystraszyłeś mnie wtedy bardzo. Zatrzymali Roberta na obserwację, spędził w szpitalu cały tydzień, nie byłam pewna, czy chcę kolejnych oświadczyn.

Robert: Dopiero ten trzeci był jak się należy. W sylwestra, czyli w rocznicę poznania, w Zakopanem. Tam, gdzie miałaś być rok wcześniej.
Monika: Było pięknie i bardzo romantycznie.

Czy sprawa oskarżenia Pani Moniki o kradzież futer w USA wpłynęła na Waszą decyzję o byciu razem?

Robert: Nigdy ani przez chwilę nie straciłem zaufania do Moniki. Wiedziałem od początku, że to nieporozumienie, czekaliśmy tylko na potwierdzenie tego przez sąd. A tutaj zrobili nam z tego wielomiesięczny okropny serial.
Monika: Ja po prostu nie mogłam uwierzyć, jak można próbować tak kogoś niszczyć dla paru groszy, kilku więcej sprzedanych egzemplarzy. I nigdy tego nie zrozumiem.

W zeszłym roku wydał Pan oświadczenie: „Z uwagi na dobro swoich małoletnich córek postanowiłem rozstać się z Moniką G”. Dlaczego Pan to zrobił?

Robert: Jak pan sam już zacytował: „z uwagi na dobro dzieci”. Córki chciały mieszkać z nami, trzeba było to formalnie sądownie przeprowadzić. Takie są procedury, chcieliśmy im oszczędzić cierpienia. Chodzą do szkoły, mają swoich znajomych, to była nagonka na nas i nasz dom. Paparazzi pod blokiem, codziennie kilka kłamliwych artykułów – trzeba było to przerwać.

Jakie emocje Panu towarzyszyły?

Robert: To oczywiście bardzo smutne i niesprawiedliwe, bo przez rok czytasz jakieś wyssane z palca informacje i nagle dociera do ciebie, że to o tobie. I nie bardzo możesz zareagować, bo nikt cię nie pyta o prawdę, prawda się nie sprzedaje. Bywałem na przemian załamany i wściekły.

Pani Moniko, jak to jest czytać w Internecie takie oświadczenie bliskiego człowieka?

Monika: Oświadczenie wydał Robert, bo dotyczyło jego dzieci, ale decyzję podjęliśmy wspólnie. To było wtedy jedyne wyjście, żeby oszczędzić dziewczynki. Tylko to się liczyło. Ale oczywiście pseudodziennikarze z bulwarówek musieli i do tego dopisać swoją historię: że wyrzucił mnie z domu, a rzeczy wysłał kurierem, że się odciął, bo ratuje wizerunek itp. To brednie, wymysł wyobraźni kogoś, kto prawdopodobnie nie ma dzieci i ich dobro jest dla niego abstrakcją.

Rozstaliście się naprawdę?

Monika: Po prostu wyjechałam, nie dało się żyć normalnie w takim wirze kłamstw. Robert zakończył sprawę o opiekę nad dziećmi, dziewczyny zamieszkały z nim, ja zostałam całkowicie oczyszczona z zarzutów. I wróciłam do domu.
Robert: Byliśmy dla siebie ogromnym wsparciem, nawet kiedy Monika wyjechała.

Co czuliście podczas nagonki na Was? Jak dać sobie z tym radę?

Robert: Powiem tylko jedno: nie dałbym rady, gdyby nie Monika.
Monika: Czułam się odpowiedzialna za to, co się stało, mimo że nie zrobiłam nic złego i Robert wiedział o tym od początku. Nie można się przygotować na taki atak, na wyssane z palca, krzywdzące nas i nasze rodziny historie. Zdecydowaliśmy się nie grzebać w tym bagnie aż do uzyskania papierów wyjaśniających.

Wróćmy do milszych spraw. Gdzie odbył się ślub?

Robert: W kościele w Kazimierzu Dolnym, a wesele w Janowcu, po drugiej stronie Wisły – piękne miejsce.
Monika: Najpiękniejszy dzień w moim życiu. Padało cały tydzień przed uroczystością, a w tę wrześniową sobotę od rana zaświeciło dla nas słońce. Magiczne, niezapomniane chwile.
Robert: Było bardzo kameralnie. Sami najbliżsi – rodzina i przyjaciele.
Monika: W momencie, kiedy założyłam sukienkę, cały stres opadł. Nie mam pojęcia, co jest w tych sukniach ślubnych, ale zobaczyłam wzrok Roberta i wiedziałam, że będzie pięknie. Nie widział wcześniej sukienki.

A podróż poślubna?

Robert: Jeszcze przed nami. Zaraz po ślubie dzieci poszły do szkoły, a ja do pracy. Nie mieliśmy czasu na podróż.
Monika: Może uda nam się w te wakacje zrobić sobie „miodowy” tydzień.

Kim Pani jest, Pani Moniko?

Monika: Jestem bardzo szczęśliwą kobietą. Ale domyślam się, że pytasz o stronę zawodową. Wróciłam do Polski po prawie 15 latach nieobecności. Podjęliśmy decyzję, że zostaję w domu, dziewczyny zamieszkały z nami, w gazetach wrzało, to był też dla nich bardzo ciężki czas. Byłam po prostu potrzebna w domu. Chcieliśmy zapewnić dziewczynkom spokój i poczucie bezpieczeństwa. Mam nadzieję, że mi się udało. Właśnie wróciłyśmy z Tolą (młodsza córka Roberta – przyp. red.) z babskiego wyjazdu. Było super. Anielka miała egzaminy do liceum, nie mogła być z nami.

Skąd Pani pochodzi?

Monika: Urodziłam się w Łęczycy, wychowałam na wsi, z której dosyć szybko wyjechałam, ale teraz chętnie tam wracam. Czas tam płynie zupełnie inaczej, wszyscy się znają, wciąż chodzi się do sąsiadów pożyczyć szklankę cukru. Znam więcej ludzi z mojej miejscowości niż z własnego bloku. Powoli też przymierzam się, aby pójść do pracy, mam kilka pomysłów, ale to jeszcze nic pewnego, więc nie będę o tym opowiadać.

Długo była Pani w Ameryce?

Monika: Spędziłam w USA ponad 10 lat, z przerwami, bo zawsze wiedziałam, że wrócę. Przyjeżdżałam do Polski, kiedy tylko mogłam, czasem choćby na parę dni, a czasem na kilka miesięcy. Był moment, że już nie czułam się tam jak u siebie, ale tutaj jeszcze też nie. Takie trochę stanie na rozdrożu. Dziwne uczucie.

Wraca tam Pani?

Monika: Już tylko turystycznie, uwielbiam Miami, nie obraziłam się na Amerykę.

Pani również ma dwa rozwody?

Monika: Aleście się uparli na te dwa rozwody. To u Roberta do trzech razy sztuka, ja się nie załapałam (śmiech). Przypisano mi męża, pana Włodzimierza Głodka, którego nawet nie znam. Zamężna byłam tylko raz, w USA.

Jakie było więc to jedyne małżeństwo? Dlaczego się zakończyło?

Monika: Małżeństwa, niestety, czasem się kończą. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że przyjaźń wyszła nam dużo lepiej niż miłość. Wciąż mamy ze sobą świetny kontakt, bardzo się lubimy i przyjaźnimy. I to jest najcenniejsze.

Dlaczego Pana małżeństwa się kończą?

Robert: Sam sobie zadaję to pytanie. Nie wiem. Pewnie czegoś nam brakowało. Rozstanie to rzadko kiedy wina tylko jednej strony. Rozwód to zawsze porażka. Dla każdego. Człowiek dojrzewa, dzieci dorastają, zmieniają się priorytety, ambicje, sposób wychowywania, czas dla rodziny, czas dla siebie… dużo jest elementów, które trzeba razem z partnerem wypracować. To ciągłe kompromisy… czasem trudno jest znaleźć wspólną drogę na te wszystkie życiowe wyzwania.

Jak żyć, żeby związek był dobry?

Monika: Niezmiennie uważam, że miłość jest najważniejsza, ale trzeba się jeszcze po prostu lubić. My spędzamy ze sobą praktycznie każdą wolną chwilę. Robert jest mi najbliższym człowiekiem, ale wiem też, że zrozumie, jeżeli potrzebuję wyskoczyć gdzieś z przyjaciółką.
Robert: Sam czasem wyjeżdżam z kolegami na tenisa. Gram koncerty i nie zawsze Monika jest tam ze mną. Ale i tak najszczęśliwszy jestem, kiedy wracam do domu.

W czym jesteście podobni?

Robert: Rodzina jest dla nas najważniejsza.
Monika: Różnimy się tylko wtedy, kiedy się kłócimy– ja natychmiast chcę wszystko wyjaśniać.
Robert: Ja potrzebuję być sam, a ona gada i gada (śmiech).
Monika: Bo mi jest szkoda czasu, nie lubię się kłócić.
Robert: Żyjemy normalnie, jesteśmy rodziną, jakich wiele. Lubimy być razem, coraz częściej dziewczyny przedkładają wieczór spędzony z nami nad koleżeńskie spotkania. I to jest bardzo miłe. Oglądamy filmy, gramy w karty, ale czasem też trzeba wynieść śmieci, wyprowadzić psa, pomóc Moni w domu. Samo życie.
Monika: To jest nasz sukces. Że jesteśmy razem, na dobre i na złe.

Ile macie razem dzieci?

Robert: Ja mam troje dzieci – syna z pierwszego małżeństwa i dwie córki z drugiego.

Kocham naszą rodzinę i zrobię wszystko, żeby nas nie zawieść.

Jaki ma Pani kontakt z nastoletnimi córkami męża?

Monika: Bardzo kocham dziewczynki, ale nigdy nie próbowałam zastąpić im matki. One mają matkę. Jednak zadecydowały, że chcą zamieszkać z nami. To była tylko i wyłącznie ich decyzja. Dużo rozmawiamy, spędzam z nimi najwięcej czasu. I, jak w każdej rodzinie, to nie zawsze spijanie sobie z dzióbków i zakupy. Czasem są łzy, ale dziewczyny wiedzą, że mogą przyjść do mnie ze wszystkim i o każdej porze. A ja zawsze będę dla nich, wysłucham, nawet jeśli nie są to dobre wieści. Wiedzą, że bardzo je kocham, ale też umiem przeprosić, jeżeli coś pójdzie nie tak. One też to potrafią. Mamy do siebie ogromne zaufanie.

Jak przyjęły kolejne małżeństwo?

Robert: Ich zdanie było najważniejsze. Była pełna akceptacja, jesteśmy szczęściarzami.
Monika: Najpiękniejsze życzenia ślubne to życzenia właśnie od dziewczyn: „Cieszymy się, że jesteś w naszej rodzinie”. Oczywiście się popłakałam.

Gdzie mieszkają córki?

Robert: Obie bardzo chciały zamieszkać ze mną. Złożyłem do sądu wniosek o zmianę miejsca zamieszkania córek i sąd, po rozpatrzeniu sprawy, przychylił się do decyzji dziewczynek. Anielka mieszka ze mną już prawie trzy lata, Tola – rok.

Czego spodziewacie się po wspólnym życiu?

Robert: Życie nauczyło mnie, że niczego nie można planować. Kocham naszą rodzinę i zrobię wszystko, żeby nas nie zawieść.
Monika: Jesteśmy bardzo szczęśliwi. I mam nadzieję, że już tak będzie zawsze.

Miłość zwyciężyła?

Monika i Robert: Zawsze zwycięża.

Wspólną sesję Moniki i Roberta Janowskich znajdziecie w naszej galerii!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama