Reklama

Kilka tygodni temu spontanicznie, w tajemnicy i na Key West powiedzieli sobie „tak”. Po siedmiu latach razem, dwóch bolesnych rozstaniach i terapii dla par postanowili dla siebie i synka Fryderyka zawalczyć o wspólne szczęście. „Kiedy stanęliśmy na plaży pod baldachimem, życie przeleciało nam przed oczami”, mówią Marcela i Michał Koterscy Beacie Nowickiej.

Reklama

Marcela i Michał Koterscy w wywiadzie dla VIVY!

Wasz ślub wywołał wiele emocji. To była akcja spontaniczna czy zaplanowana? Pierścionek zaręczynowy nosiłaś od sześciu lat.

Marcela: Michał oświadczał mi się dwa razy. Pierwszy – 23 dni po tym, jak się poznaliśmy w kaplicy Świętej Kingi w Wieliczce. Drugi raz w sylwestra w Dubaju, gdy wróciliśmy do siebie po ostatnim rozstaniu. Jest szybki, gdy sobie coś zaplanuje, musi to natychmiast zrealizować. Dla wielu par ślub to wydarzenie życia, które planują dwa lata. My załatwiliśmy to w dwa dni. Sukienkę zabrałam z Polski, ale płatność za ceremonię uregulowaliśmy dobę wcześniej. Można więc powiedzieć, że nasz ślub był… spontanicznie zaplanowany. Oboje bardzo tego chcieliśmy!

Nagle zalała Cię nowa fala miłości?

Marcela: No właśnie? Sama się nad tym zastanawiałam…

Michał: Pamiętasz, jak kończy się nasza książka?

Łukasz Kuś

Mniej więcej…

Michał: Przeczytam, bo sobie ten fragment przygotowałem. „Mój ojciec chrzestny Zbyszek Wichłacz napisał mi w liście, że wiele przeżył, jak to się mówi, z niejednego pieca chleb jadł, ale u schyłku życia z ręką na sercu może mi powiedzieć, że najpiękniejsze chwile spędził z rodziną, ze swoją córką i jej mamą. Niedawno miałem ósmą rocznicę trzeźwości. Znowu zdmuchnąłem świeczkę i kolejny raz pomyślałem życzenie. Zgadnijcie, jakie?

Marcela: TO życzenie…?! Żartujesz?!

Michał: Nie, nie żartuję! Zresztą wiele osób, które przeczytało naszą książkę „To już moje ostatnie życie”, zgadło. Jestem z rozbitego domu, nie odziedziczyłem umiejętności kierowania rodziną, ale od dawna marzyłem, żebyśmy z Marcelą wzięli ślub i stworzyli prawdziwą rodzinę. Życzenie się spełniło! Od jakiegoś czasu przygotowywałem trzytygodniową podróż do Stanów, w którymś momencie, pod wpływem impulsu, zapytałem zaprzyjaźnione małżeństwo, Łukasza i Karolinę, którzy tam mieszkają, czy zostaną naszymi świadkami. Zgodzili się natychmiast. Marcela o niczym nie wiedziała. Chciałem jej zrobić niespodziankę (śmiech).

Marcela: Ale ślub niespodzianką być nie może…

Michał: Zwierzyłem się z tych planów Ewie Gawryluk, która mnie trochę ostudziła: „Michał, musisz powiedzieć Marceli, bo jeśli nie będzie miała wymarzonej sukni, to cię zabije”. No to powiedziałem. Przed wyjazdem mieliśmy emocjonalny rollercoaster: bierzemy ślub, nie bierzemy…

Marcela: Kiedy ja się cieszyłam, Michała ogarniały wątpliwości. Kiedy Michał był entuzjastyczny, ja się wahałam.

Z czego to wynikało?

Michał: Z lęku. Kiedy już polecieliśmy do Miami z suknią ślubną – na którą mieliśmy osobną walizkę, żeby się nie pogniotła (śmiech) – dotarło do mnie, że to nie są plany, tylko rzeczywistość, która zaraz się zrealizuje. Poczułem ogromny lęk. Niesprecyzowany. Wynikający po części ze stereotypów, że po ślubie jest tylko gorzej, obrączka sprawia, że obie strony przestają się starać, i z żartów kolegów, którzy mówili: „Nie wiem, czy gratulować, czy składać kondolencje”. Albo: „To już koniec wolności”. A po części – z dzieciństwa. Moim rodzicom się nie udało. Mimo że dzisiaj oboje żyją w szczęśliwych związkach, ja pamiętam klęskę ich małżeństwa.

Marcela: Boję się w życiu wielu różnych rzeczy, ale nie bliskości z Michałem. We wrześniu zamieszkaliśmy razem, musiałam radykalnie przeorganizować swoje życie i to było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Ślub nie. Nie można się bać wszystkiego.

Michał: Długo sobie wmawialiśmy, że można być razem i mieszkać osobno. Oszukiwaliśmy się, że tak jest lepiej, a nie było. Na terapii dla par pani psycholog, używając słynnej metafory, że nie można „być trochę w ciąży”, tłumaczyła nam, że albo jesteśmy razem, albo żyjemy osobno. Trzeba postawić ten drugi krok, więc w końcu się na niego zdecydowaliśmy. Aczkolwiek mieszkanie osobno i bycie razem miało swoje plusy. Każdy mógł wrócić do swojego domu, do swojej przestrzeni.

Marcela: Michał nie lubi za dużo mówić rano. Woli ciszę. Kiedy wracał zmęczony z pracy, mógł się położyć spać, skupić na sobie. Teraz ma nas. Zanim stanęłam pod ślubnym baldachimem, myślałam, że będę zestresowana, że ten dzień będzie mnie dużo kosztował emocjonalnie, a składając przysięgę małżeńską, byłam radosna. Michał twierdzi, że co innego wyczytywał z moich oczu, ale ja ci mówię, co czułam. Cały czas patrzyłam na Michała, byłam skupiona wyłącznie na nim. Miałam poczucie, że robię coś właściwego i konsekwencją tej decyzji będą same dobre rzeczy. Czułam się spokojna i wyciszona jak nigdy wcześniej. I bardzo szczęśliwa.

Michał: Ocean, plaża, słońce, urzędniczka czeskiego pochodzenia, która mówiła po polsku, nasz Frysio z obrączkami… Marcelę w sukni zobaczyłem dopiero pod tym baldachimem. Przeleciały mi przed oczami różne obrazy: chwila, kiedy ją poznałem w sylwestra przed spektaklem „Mayday”, zaręczyny w Wieliczce, dzień, w którym urodził się nasz syn… Magiczne przeżycie. Frysio był drużbą, podawał nam obrączki. Uwielbia zwracać na siebie uwagę, ale tym razem nie było wygłupów, szaleństwa. Po ceremonii powiedział: „Widziałeś, tata, nawet się nie popisywałem”. Zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i wzorowo wywiązał się z bycia drużbą.

Cały wywiad do przeczytania w nowej VIVIE! w punktach sprzedaży już od 14 marca.

Łukasz Kuś

Co jeszcze w nowej VIVIE!:

  • Katarzyna Żak — o tym, co jest jej największym szczęściem i czego najbardziej żałuje.
  • Andrea Camastra — dla zdobywcy gwiazdki przewodnika Michelin gotowanie jest jak teatralny spektakl.
FILIP ZWIERZCHOWSKI/ DAS AGENCY
Reklama
  • Aldona Orman z córką Idalią — w rozmowie pełnej metafizyki, ale też zwykłej codzienności.
MARLENA BIELINSKA/MOVE
Reklama
Reklama
Reklama