Marta Kaczyńska: „Poczułam się tak, jakby mnie nie było, jakby i moje życie się skończyło”
Przypominamy poruszający wywiad z córką Marii i Lecha Kaczyńskich
- Krystyna Pytlakowska
To najbardziej tragiczna data w jej życiu – 10 kwietnia 2010 roku. Wtedy, jedenaście lat temu, Marta Kaczyńska straciła w katastrofie smoleńskiej oboje rodziców – parę prezydencką, Marię i Lecha Kaczyńskich. W wywiadzie dla magazynu VIVA!, który ukazał się w kwietniu 2011 roku, Marta Kaczyńska wspominała rodziców i opowiedziała Krystynie Pytlakowskiej, jak radziła sobie w trudnych chwilach.
Marta Kaczyńska w wywiadzie VIVY!
To właśnie tutaj, w tej kuchni, usłyszałaś, że Twoi Rodzice nie żyją?
Tak. I nawet siedziałam na tym krześle co teraz. Najpierw usłyszałam, że są problemy z lądowaniem. Pomyślałam, że podobnie było w Mongolii, więc na pewno nic złego się nie stanie. Potem okazało się, że jest pożar, więc zaczęłam sobie tłumaczyć, że na pewno zostanie szybko ugaszony i nikomu nic poważnego się nie stanie. Ale chwyciłam za słuchawkę. Zadzwoniłam do funkcjonariuszy BOR-u, którzy urzędowali tu, w Sopocie. Wydawało mi się, że muszą mieć sprawdzone informacje. Nic nie wiedzieli.
Nikt do Ciebie nie zadzwonił?
Nie. Potem okazało się, że przekazywano mi informacje z mediów, bo na płycie lotniska nie było przecież grupy z BOR-u. Około dziewiątej na pasku w telewizji przeczytałam, że samolot spadł i że prawdopodobnie nikt nie żyje. Pewnie chcesz zapytać, co czułam? Trudno to opisać. Poczułam się tak, jakby mnie nie było, jakby i moje życie się skończyło. Moje córeczki jadły śniadanie. Wzięłam je za ręce. Powiedziałam: „Dziadek i babcia nie żyją. Rozbił się samolot, którym lecieli”. Trudno mi o tym opowiadać. Nie jestem osobą, która umie mówić o swoich przeżyciach. Wczoraj uświadomiłam sobie, że to już rok, odkąd ich nie ma, i wszystko wydało mi się kompletnie surrealistyczne. Jakby wydarzyło się gdzie indziej, w jakimś przeszłym życiu. Jakby nie dotyczyło mnie. Przepraszam, mam ściśnięte gardło.
Byłaś wtedy sama, tylko z córkami?
Tak, ale mój dom nagle zapełnił się ludźmi, moimi przyjaciółmi. Zaczęli przyjeżdżać bez pytania, bez uprzedzenia. Na pewno dzięki nim było mi łatwiej, ale z drugiej strony, czy w ogóle może być łatwiej w takiej sytuacji? Dziś wiem, że gdyby się taka tragedia wydarzyła po raz drugi, zachowałabym się zupełnie inaczej. Ale wtedy byłam w szoku.
Jak byś się zachowała?
Za wszelką cenę starałabym się natychmiast dotrzeć do Smoleńska. Ale przecież nie zostawiłabym dziewczynek. Myślę, że kiedyś tam pojadę. Nie z pielgrzymką, tylko sama, z rodziną.
Codziennie myślisz o 10 kwietnia 2010 roku?
Ten sobotni poranek przewrócił moje życie. Jakby część mnie została mi wyrwana, mocno, z całej siły. Zawsze wyobrażałam sobie, jak to będzie, gdy Rodzice będą starsi, a ja będę się nimi opiekować. Miałam potrzebę dać im coś od siebie i zawsze myślałam, że przyjdzie taki czas. Ale nie przyjdzie...
To normalne, że chcemy oddawać to, co wzięliśmy.
Tyle im zawdzięczam, tak dużo mi w życiu dali. Chciałam, żeby czuli się przy mnie bezpiecznie, bo mają córkę, która o nich zadba, postara się, żeby było im na starość po prostu dobrze, żeby nie musieli się niczym przejmować, żeby relaksowali się, wyjeżdżali z nami na urlop. Myślałam, że może uda się wyrwać Mamę do Chorwacji, na jedną z pięknych wysp, gdzie spędziłam wakacje. Mama nigdy nie miała czasu tylko dla siebie. Zawsze się wszystkim i wszystkimi przejmowała. Mną, Tatą, ludźmi, którzy się do niej zwracali o pomoc w różnych sprawach. Nieraz martwiła się na zapas, choć z drugiej strony była niepoprawną optymistką. Mówiła: „Zobaczysz, wszystko się ułoży. Będzie dobrze”. Dzięki niej, nawet jak mi się pewne sprawy komplikowały, zawsze widziałam jakieś wyjście, jakieś zielone światełko, nie traciłam nadziei. Po prostu wierzyłam w mądrość Mamy.
Ojciec też Ci dawał rady?
Też. Ale Mama, jak to kobieta, służyła radą w wielu czysto życiowych sytuacjach. Tata zaskoczył mnie jednak, bo podczas ostatnich świąt wielkanocnych, kilka dni przed katastrofą, gdy wokół niego panowało takie zamieszanie, zadał mi pytanie dotyczące moich spraw. Nie sądziłam, że będzie go to w tym momencie interesowało, bo miał na głowie tyle ważnych spraw politycznych, przygotowanie wyjazdu do Katynia, do którego przywiązywał wielką wagę, i przede wszystkim chorobę babci, która wówczas była w bardzo ciężkim stanie.
O co Cię spytał?
O moje sprawy zawodowe, związane z moim rozwojem naukowym. Chciał, żebym była niezależna. Już jako nastolatce wpajał mi, żebym wybrała wolny zawód. Mówił: „Nie wiadomo, jak ci się ułoży, będziesz chciała więcej pracować czy mniej. A wolny zawód daje taką szansę wyboru”. Gdy pomyślę o tym, że miał przed sobą tylko tydzień życia, a martwił się o mnie, to… Nie mogę o tym mówić.
Nie chciał, żebyś była tylko matką, wychowywała dzieci, pozostając na utrzymaniu mężczyzny?
Chyba nie chciał, chociaż ja jak mantrę powtarzam, że dzieci są najważniejsze. Nie umiałabym odsunąć wszystkiego na bok, rzucić się tylko w pracę zawodową. W pewnym sensie jestem perfekcjonistką. Zawsze dążę do tego, żeby wszystko było idealne. A gdybym zajęła się pracą zawodową, z czegoś musiałabym zrezygnować. Nie mogłabym poświęcać tyle czasu moim córkom, dać im tyle, ile na tym etapie potrzebują. Jestem za mało przebojowa, żeby bez uszczerbku dla nich dzielić siebie między dom i pracę. Tym bardziej że wychowałam się w takim modelu rodziny, gdzie w domu zawsze była mama. Zdawałam sobie sprawę z tego, że są dzieci, których rodzice oboje pracują. Ale dopiero po latach doceniam to, że miałam Mamę czekającą na mnie, że zawsze mogłam z nią porozmawiać, że był wspólny obiad. To może staroświeckie, ale bardzo potrzebne. Mama nie lubiła gotować, ale robiła to dobrze i szybko. Ja też gotuję.
Z szacunku dla niej i do tradycji rodzinnych?
Uważam, że w naszej szerokości geograficznej dziewczynki powinny codziennie jeść zupę (śmiech). Obieram marchewki jak wiele innych matek. Poza tym wspólny posiłek bardzo łączy. To także czas, kiedy można się zatrzymać i porozmawiać. Myślę, że Tatę to bolało: zrobiłam aplikację, jestem adwokatem, a stoję nad garnkiem. Ale nie jestem z tego powodu nieszczęśliwa. Myślę, że jak moje córki podrosną, a zwłaszcza Martynka, może dogonię czas. Zwłaszcza że nie pragnę za wszelką cenę rywalizować, biec do przodu, wyprzedzać innych.
ZOBACZ: „Najlepiej, żebyśmy odeszli razem”. Mija 11 lat od tragicznej śmierci Marii i Lecha Kaczyńskich
W mediach krąży Twój zupełnie inny wizerunek – osoby bardzo ambitnej, która chce wejść do polityki, decydować o sprawach kraju.
Media lubią kreować pewne rzeczy na własny użytek. Rozbawiła mnie nawet ta dyskusja wokół mojej osoby, zajmująca czołówki w wiadomościach, gdzie pytaniem numer jeden było, czy Marta Kaczyńska wejdzie do polityki. To odbywało się absolutnie poza mną, bez mojej wiedzy i akceptacji. Nie, nie chcę wejść do polityki. Na pewno nie teraz. Trudno mi w tej chwili powiedzieć, co będę chciała robić za 5, 10 lat. Nikt przecież nie jest w stanie tego przewidzieć. Albo dopisywanie historii mojemu życiu, wywlekanie moich osobistych spraw. Ale niech sobie piszą... Myślę jednak, że Ojciec bardzo by to przeżywał. A Mama? Powiedziałaby pewnie jak zawsze: „Kochanie, machnij ręką, nie przejmuj się”.
Gdy myślisz o 10 kwietnia, masz poczucie, że mogłaś zapobiec tej śmierci?
Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że może dojść do tak straszliwej tragedii. Jak mogłabym jej zapobiec? Co mogłam zrobić?
Uprzeć się. I zakazać im lecieć razem.
Ale oni prawie zawsze latali razem. Na początku prezydentury bardzo się tym denerwowałam. Nie miałam zaufania do tych starych samolotów. Gdybym mogła cofnąć czas... Błagałabym Mamę i Tatę, żeby nie lecieli. On jednak był głową państwa, a przede wszystkim wielkim patriotą. Trudno by mi było go powstrzymać. Niemożliwe też byłoby odwieść Mamę, by zmieniła plany. Zawsze mówiła: „Jak ja mogłabym Leszka zostawić? On mnie potrzebuje”. A Katyń był dla niej wyjątkowo symbolicznym miejscem. Witold, jej stryj, został tam zamordowany. Miała więc swoją prywatną misję do spełnienia, miała zaświadczyć o historii naszej rodziny. Poza tym zawsze, nawet gdy była zmęczona czy źle się czuła, to jakoś się zbierała i leciała.
Masz taki flashback? Obraz Rodziców, który powraca do Ciebie? Ułamek wspomnienia?
Zapamiętałam Mamę, jak macha mnie i dziewczynkom, gdy odjeżdżamy w Poniedziałek Wielkanocny. Nie wiedziałam, że widzę ją ostatni raz. Wyjeżdżaliśmy przed południem. Mama zawsze lubiła być z nami do ostatniej chwili. Mieliśmy taką tradycję – zawsze na „do widzenia” sobie machaliśmy. Pamiętam smutek w jej oczach. Jak zwykle było jej żal, że już odjeżdżamy. Przykre, że właśnie ten smutek to mój ostatni żywy obraz Mamy. A Tatę w wyobraźni widzę, jak siedzi przy biurku lub wychodzi z naszym psem Tytusem, który też już nie żyje. To właściwie Tytus go wyprowadzał, bo Tata przystawał z nim przy każdym drzewie, żeby psa nie poganiać. Liczył się nawet z uczuciami psa (uśmiech). Mam też mnóstwo pięknych wspomnień z dzieciństwa. Wspólne wieczory, spacery, wakacje. Codzienność, do której chciałoby się wrócić.
Dziewczynki często mówią o dziadku i babci?
Właściwie codziennie. Martynka bardzo mocno przeżywa ich odejście, analizuje, próbuje zrozumieć. Ewa jest starsza i nieco bardziej introwertyczna. Nie zawsze o wszystkim mówi od razu – taki typ dyplomatki – żeby mnie nie zmartwić i nie zmartwić siebie. Natomiast Martynka to spontaniczna niespełna czterolatka. Zadaje mnóstwo pytań: „Dlaczego nie ma babci? Gdzie jest dziadek? Jedźmy do nich”. Odpowiadam, że babcia Maria i dziadek Leszek patrzą na nas z nieba. I kolejna seria pytań. A jak widzi w telewizji samolot, kojarzy go z moimi Rodzicami. Ten wypadek cały czas tkwi w jej świadomości. Kilka dni temu szliśmy Krakowskim Przedmieściem. Ewa spokojnie, ze mną za rękę, Martynka jak zwykle rozpędzona na hulajnodze. Znaleźliśmy się pod Pałacem Prezydenckim. Martynka natychmiast zaczęła głośno mówić, że tu była babcia Maria i dziadek Leszek. Uciekła nam pod boczną bramę Pałacu i nie chciała zrozumieć, dlaczego nie możemy tam wejść, żeby odwiedzić dziadków. Gdy będzie starsza, zechce z pewnością, żebym opowiadała jej, jacy oni byli. Ewa na przykład dopytuje, jak wyglądało moje dzieciństwo, co wspólnie robiliśmy. Jest ciekawa moich wspomnień, bo bardzo dziadków kochała, zawsze byli dla niej wzorem. Podobnie jak dla mnie.
ZOBACZ: Jadwiga Kaczyńska po katastrofie smoleńskiej: „Leszek był taką moją wielką miłością”
Zaglądasz czasem do mieszkania Twoich Rodziców przy Armii Krajowej? To musi być trudne.
Tak, to trudne, ale staram się tam być przynajmniej raz w tygodniu, żeby podlać kwiaty, które moja Mama tak kochała. Jest tam jedna bardzo duża roślina, która rosła jeszcze w Rabce, w mieszkaniu babci Lidii – mamy mojej Mamy. Pamiętam ją, gdy jako dziecko tam jeździłam. Kiedy babcia przeprowadziła się do nas, do Sopotu, Mama przetransportowała roślinę do domu. I ona dalej rośnie. A ja mam takie poczucie obowiązku, by ją pielęgnować, choć bywanie w tym mieszkaniu jest dla mnie bardzo bolesne. Zastanawiam się czasem, dlaczego to robię. Przecież Mamy już nie ma. Ale chciałabym, żeby wszystko pozostało tam tak, jak było.
To dowód miłości przecież.
Tylko że ja nie mam dobrej ręki do kwiatów. U siebie najczęściej trzymam kwiaty cięte, w wazonach. Mimo to rośliny u Rodziców wciąż pięknie rosną. Myślę, że Mama by się cieszyła.
Masz potrzebę kontynuacji ich dzieła?
Kontynuacja to bardzo duże słowo. Interesuję się sprawami naszego kraju i chcę angażować się w działalność mającą na celu popularyzację idei i myśli mojego Taty. Powinnam dbać o to, by nie zniekształcano pamięci o moich Rodzicach. Żeby następne pokolenia mogły czerpać z ogromnego dorobku, jaki pozostawił po sobie Tata. To mój podstawowy obowiązek. Ale to działalność społeczna, a nie polityczna.
Ale zaczęłaś pisać bloga. Dlaczego właściwie?
Przypadkiem trafiłam w telewizji na materiał na mój temat. Poczułam się jak w filmie, gdzie aktorka gra moją rolę. Chciałam wydać oświadczenie, lecz zaprzyjaźniony dziennikarz zaproponował mi udostępnienie swojego portalu i pisanie bloga. Nie byłam przygotowana na taką agresję, nie przyszło mi do głowy, że mogę budzić tak skrajne emocje. Żyję swoim życiem i nagle okazało się, że stałam się orężem do jakiejś walki. Przykro mi było, gdy czytałam potem, że mój blog to wymysł na potrzeby kampanii wyborczej, że z pewnością nie piszę go sama, że robi to ktoś za mnie i poza mną. A ja pisałam to, co myślę, to, co wydawało mi się ważne. Absolutnie spontanicznie. Po prostu gotowałam obiad i pisałam bloga (śmiech). Lecz kiedy pojawiły się tak nieuczciwe komentarze, przyznaję, że trudno było mi je znosić. Nie chciałam, by przypisywano mi intencje, których nie miałam.
Rozmawiasz z rodziną, babcią, stryjem o katastrofie? Śmierci ich syna i brata?
W rozmowach ze mną babcia nie chce do tego wracać. Dla niej to jest tak bolesne, tak straszne... Rozmawiamy o bieżących sprawach, ale wiem, że ona cały czas myśli o moim Tacie, który często powraca w naszych rozmowach. A ze stryjem? Prawdę mówiąc, nie było czasu, żeby tak spokojnie usiąść i porozmawiać, chociaż kontaktujemy się dość często. Sądzę, że on, tak jak ja, nie może ciągle uwierzyć, że to się naprawdę wydarzyło.
Śmierć Twoich Rodziców zbliżyła Was do siebie?
Myślę, że tak. Bardzo. Wiem, że stryj o mnie myśli, a ja myślę o nim. Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć. Wiem też, że sobą się wcale nie przejmuje, zupełnie jak mój Tata. Najczęściej rozmawiamy o bieżących sprawach, ale zawsze brakuje nam czasu.
Z kim więc wspominasz Rodziców? Dzielisz się przemyśleniami? To przecież pomaga?
Wspominam Rodziców z dziewczynkami, z mężem, z przyjaciółmi Rodziców. Bardzo wiele osób wciąż nie może się pogodzić z tym, że w tak tragicznych i niewyjaśnionych okolicznościach musieli odejść. Świadomość, że istnieje tak liczna grupa ludzi, którym brakuje moich Rodziców, bardzo mnie wzmacnia. Dzięki wspomnieniom, licznym artykułom uczciwie przedstawiającym działalność mojego Taty, dzięki zawiązującym się stowarzyszeniom odwołującym się do idei Lecha Kaczyńskiego, dzięki wszystkim tym, którzy odwiedzają grób moich Rodziców, dbają o ich upamiętnienie i co miesiąc gromadzą się w kościołach, palą znicze ku ich pamięci, oni wciąż są z nami. Jestem za to wszystkim bardzo wdzięczna. Jeśli chodzi o moje przemyślenia, to mimo upływu czasu nie zaakceptowałam tego, co się stało. Ale chcę mówić o tym, jacy moi Rodzice byli. Bo tak jak wspomniałam – to trochę tak, jakby nie umarli, jakby żyli.
Nasza rozmowa może pomóc innym, którzy też ponieśli wielką stratę.
Wiem, istnieje coś takiego jak współodczuwanie. Poczułam je, gdy spotkałam się z grupą rodzin ofiar smoleńskich w Brukseli w grudniu zeszłego roku. Nawet nie sama rozmowa z tymi ludźmi mi tyle dała, ile ich obecność. Poczułam się wśród swoich po prostu, niczego nie musiałam tłumaczyć.
Marta, gdy myślisz: Mama...
Mama to dobroć, bliskość, wrażliwość, troskliwość, otwartość wobec ludzi, optymizm, ogromna mądrość życiowa, poczucie humoru. Radość z życia. Zamiłowanie do kultury i sztuki. Ciekawość świata. I siła.
A Tata?
Dobroć, mądrość, odwaga, odpowiedzialność, ogromna wiedza, empatia, ale też umiejętność koncentracji, skupiania uwagi na wielu sprawach, wrażliwość na nieszczęścia innych ludzi. I kompletna nieumiejętność myślenia o sobie. To Mama myślała za Tatę, a on o wszystkich dookoła. Tata to także niesłychane poczucie humoru, umiejętność autoironii. Mama podobnie. Oboje byli bezwzględnie uczciwi i skromni. Niewiele im było potrzeba do szczęścia.
Trzymasz się z godną podziwu siłą, ale masz w sobie płacz. Kiedy jest najtrudniej?
Najgorsze były święta. Spędziliśmy je tutaj, w Gdyni. Było mi bardzo ciężko. A teraz zbliżają się następne... Widzisz, ja w ciągu dnia staram się żyć normalnie. Nie chcę, żeby dziewczynki zapamiętały mamę zapłakaną. Chcę, żeby miały szczęśliwe dzieciństwo. One mają dużo zajęć, a ja jestem zajęta nimi, przywożeniem do szkoły i przedszkola, odbieraniem ich, dowożeniem na dodatkowe zajęcia. Ewa jest uzdolniona plastycznie. Już planuje, że będzie projektantką mody w Paryżu (śmiech). Dopiero gdy położę je spać, myślę, wspominam. Płaczę. Budzę się w nocy po kilka razy.
Oglądasz zdjęcia?
Większości nawet nie rozpakowałam. Chyba nie mam siły jeszcze ich oglądać. Wiesz, czego żałuję? Że wtedy, wyjeżdżając z Warszawy, nie powiedziałam Rodzicom, jak bardzo ich kocham. Myśmy byli taką kochającą się rodziną.
Oni to wiedzieli. Na pewno. Śnią Ci się czasami?
W nocy z 10 na 11 marca miałam taki sen: Tata, jak zwykle z takim trochę pobłażliwym uśmiechem, z tym swoim ciepłym spojrzeniem mówi: „Niczym się nie przejmuj”. Bo ja zawsze się czymś przejmuję. Obudziłam się z przeświadczeniem, że są oboje obok mnie. To niesamowicie piękne uczucie.
Zajrzałaś już do dzienników Mamy?
Długo nie mogłam ich przeczytać. Ostatnio otworzyłam jeden z nich i przeczytałam kilka fragmentów. Mama opisywała swój normalny dzień, zapisywała terminy spotkań, ale też i bardzo osobiste sprawy. Z pewnością jeszcze do nich wrócę, ale nie teraz. Na razie to ponad moje siły. To zapiski osoby mającej ogromną wolę życia. Była starsza do Taty, choć nie lubiła o tym mówić. Ale w tych notatkach wydaje się bardzo młoda. Niesamowicie młoda duchem.
ZOBACZ: Ostatnia rozmowa Lecha i Jarosława Kaczyńskich przed katastrofą smoleńską
Podobno boisz się teraz latać samolotami?
Już od trzech lat mam taki lęk. Myślę, że jest to u mnie związane z ogromnym poczuciem odpowiedzialności za dzieci. Za to, by miały dobre dzieciństwo. Wiem, że nie można popadać w paranoję. Ale wolę jechać samochodem lub pociągiem, zwłaszcza teraz, gdy dziewczynki kojarzą samolot z katastrofą. Oczywiście to ogranicza nasze podróże, lecz by odpocząć, nie potrzebuję wyjeżdżać daleko. Europa jest tak różnorodna, że pewnie życia nie starczy, by zobaczyć w niej wszystko, co by się chciało.
A jednak tragedia smoleńska nie zapanowała nad Twoim życiem?
Życie to częściowo na mnie wymusiło. Dalej jestem skoncentrowana na dziewczynkach, ale nie ma dnia, bym nie myślała o tym, co się wydarzyło. Tragedia zapanowała nad moim życiem przede wszystkim w tym sensie, że pewnie zupełnie inaczej bym się poczuła, gdyby jej przyczyny zostały jak najszybciej wyjaśnione. Wszelkie dywagacje na temat rozbicia się Tu-154, wszelkie nieuczciwe komentarze sprawiają, że tym bardziej nie można przejść do porządku dziennego nad tym, co się stało. Niektórzy usiłują mnie pocieszać, że rodzice prędzej czy później i tak odchodzą. Ale tutaj doszło do niewyobrażalnej narodowej tragedii, w której jest zbyt wiele znaków zapytania. Nie sposób się z tego tak po prostu otrząsnąć.
Ale w Tbilisi prezydent Kaczyński chciał lądować. Pilot w wywiadzie dla „Gazety...” sugeruje z jego strony naciski.
Wydaje mi się, że wciąż istnieją środowiska, które nadal nie mogą pogodzić się z niepowodzeniem próby obciążenia mojego Ojca czy generała Błasika albo też pilotów odpowiedzialnością za katastrofę. Ich przedstawiciele po prostu muszą dostarczać swojemu zapleczu społecznemu coraz to nowej strawy. Stąd ciągłe powracanie do wydarzeń, które z sytuacją w samolocie lecącym do Smoleńska nie miały nic wspólnego. Ostatnio „Nasz Dziennik” opublikował notatkę dowódcy samolotu, którym mój Ojciec, trzech prezydentów innych państw i jeden premier udawali się do Gruzji. Ta notatka zasadniczo różni się od tej, którą ten pan sporządził ostatnio. Przy okazji na jaw wychodzą też różne inne okoliczności tamtych wydarzeń, w tym decyzje ministra Klicha zalecające zgodę na propozycję prezydenta lotu prosto do Tbilisi. Ta propozycja wynikała z informacji otrzymanych od ambasadora Gruzji w Polsce, nie była samodzielnym, arbitralnym pomysłem. Wszystko odbywało się na lądzie, a nie w powietrzu, a mój Ojciec pod wpływem argumentów szefa swojej ochrony, a także szefa ochrony prezydenta Ukrainy zmienił zdanie. Dowódca samolotu nie tylko nie został w żaden sposób ukarany, ale otrzymał odznaczenie. Sugerowanie, że z tych wydarzeń można wyciągać jakieś wnioski dotyczące katastrofy smoleńskiej, jest nadużyciem, histeryczną próbą zaprzeczania temu, co twierdzi dziś także prokuratura – żadnych dowodów na naciski nie było. Naprawdę, dobrze znałam swojego Ojca, wiem, że nie był szaleńcem, wiem, że zdarzały się przypadki, w których zawracano z lotniska, na którym miano pierwotnie lądować.
Gdybyś znała prawdę, przyniosłoby Ci to ulgę?
W jakimś zakresie pewnie tak. Myślę, że prawda jest potrzebna nie tylko rodzinom ofiar, ale także całemu społeczeństwu i światu. To oczywiste, że okoliczności katastrofy, w której giną Para Prezydencka i najwyżsi przedstawiciele jednego z większych europejskich państw, powinny być wyjaśniane w sposób rzetelny i przejrzysty dla opinii publicznej, a widzimy wszyscy, że tak się nie dzieje.
Ten rok bardzo Cię zmienił?
Trudno mi samą siebie oceniać. Niektórzy twierdzą, że tak, że się zmieniłam. Czuję jeszcze większą odpowiedzialność za moje dzieci. A jednocześnie mam większe poczucie ulotności wszystkiego, co jest na co dzień. Wydaje mi się, że mój czas ucieka szybciej niż kiedyś, że moje życie tak szybko upływa. Może to też kwestia wieku? Jak się ma 30 lat, to myśli się inaczej, niż mając lat 20. A ja chciałabym więcej i więcej. A czasu jest coraz mniej. Kiedyś tak tego nie odczuwałam. Zaczęłam się bardziej spieszyć.
Najtrudniejsza po takiej stracie jest samotność? Sama przestałaś być dzieckiem?
Najtrudniejsze jest poczucie pustki i bezsilności, które dopadają mnie często w ciągu dnia. Zdarza się, że chcę do Rodziców po prostu zadzwonić i porozmawiać. Opowiedzieć im o tym, co się właśnie wydarzyło, i nagle zdaję sobie sprawę, że to już nie jest możliwe. Ale mam rodzinę i przed sobą trudne zadanie, bo jestem matką i muszę dać dziewczynkom tyle, ile sama dostałam.
Wywiad magazynu VIVA! z Martą Kaczyńską ukazał się w kwietniu 2011 roku
W kwietniu 2013 roku Marta Kaczyńska skomentowała w wywiadzie VIVY!, dlaczego katastrofa smoleńska ciągle wywołuje emocje. „Sądzę, że sprawa katastrofy smoleńskiej nie wywoływałaby tak skrajnych emocji, gdyby była rzetelnie wyjaśniana. Jestem jedynym dzieckiem Pary Prezydenckiej, która tak tragicznie zginęła. To sytuacja bez precedensu, stąd też i zainteresowanie. Mam wrażenie, że żyjemy w epoce szumu informacyjnego, który nam absolutnie nie sprzyja. Sama od tego uciekam. Cenię sobie na przykład program II Polskiego Radia, gdzie można posłuchać klasyki, ciekawych audycji bez reklam i zbędnych newsów.
W 2014 roku Marta Kaczyńska wydała książkę o rodzicach pt. „Moi rodzice”. Dlaczego zdecydowała się na ten krok? „Z tęsknoty, bo ona jest we mnie i już tak zostanie. Ale napisałam ją przede wszystkim z poczucia obowiązku. Uważałam, że powinnam opowiedzieć, jakimi ludźmi byli moi rodzice. Mało kto miał okazję poznać ich prywatnie – ich dobroć, odpowiedzialność, ideały, poczucie humoru. Ale kiedy już usiadłam do pisania, okazało się, że dla mnie to emocjonalna podróż do przeszłości. Dzięki niej uporządkowałam pewne sprawy w pamięci. Tworzyłam ją więc także dla siebie”.
Czy Marta Kaczyńska wiedziała, że ma niezwykłych rodziców? „Nie postrzegałam ich w ten sposób. Kiedy byłam mała, wiedziałam, że kiedyś tata grał w filmie, że działa w „Solidarności”. Później stał się wiceprzewodniczącym związku, pełnił wiele urzędów. Przyjmowałam to naturalnie. Myślę, że to dzięki podejściu ojca, który nigdy się nie zmienił i podchodził do pełnionych funkcji zadaniowo. Koncentrował się na realizacji planów. Podobnie mama. Zawsze była tak samo skromna, żartobliwa i z dystansem do siebie. Do pewnego momentu wydawało mi się, że wszystkie dzieci tak mają, że gdy wracają ze szkoły, czeka na nie mama i obiad. Ale potem odkryłam, że niektóre siedzą w świetlicy albo chodzą z kluczem na szyi. Ja tego nie znałam. I do dziś jestem wdzięczna mamie, że poświęciła kawał życia, żeby nasz dom był prawdziwym domem i żeby ona w nim zawsze na nas czekała. Trzymała wszystko w ryzach, zajmowała się ojcem, babcią, która pod koniec życia z nami mieszkała. W latach 80. była ojca sekretarką, odbierała telefony, umawiała spotkania, trzymała rękę na pulsie, była jego rzecznikiem prasowym i dbała o jego garderobę. Pamiętasz, gdy goniła tatę z reklamówką w ręku, kiedy wsiadał już do samolotu? Kpiono, że niosła mu kanapki. A to był sweter, bo tata nie wziął nic ciepłego. W sumie to była odpowiedzialna praca, mama miała swoje zdanie i po jakimś czasie okazywało się, że to ona miała rację. Miała intuicję, jeśli chodzi o ludzi, lepszą niż ojciec. Ale w jego decyzje polityczne się nie wtrącała, ojciec był strategiem, mama – nie. Miał plany, olbrzymią wagę przywiązywał do spraw międzynarodowych, budował sojusze, które mogły być w przyszłości owocne dla Polski”.
Czy zdarza się choć jeden dzień, kiedy o nich nie myśli? „Nie ma, oni są dla mnie punktem odniesienia i tak pozostanie. Brakuje mi ich zdania. Byli dla mnie największymi autorytetami. Mam wiele osób, z którymi mogę porozmawiać, poradzić się w życiowych sprawach. Rodzinę, przyjaciół, przyjaciół rodziców, ale ich nikt nie zastąpi. I choć nie mam już odruchu, żeby zatelefonować do mamy i coś jej opowiedzieć, numery telefonów rodziców zachowałam w komórce i nie zamierzam ich usuwać”.
Wykorzystano fragmenty wywiadu z Martą Kaczyńską (VIVA!, kwiecień 2013 rok)
1 z 8
Marta Kaczyńska w sesji dla magazynu VIVA!, kwiecień 2013 rok
2 z 8
Marta Kaczyńska w sesji dla magazynu VIVA!, kwiecień 2013 rok
3 z 8
Marta Kaczyńska w sesji dla magazynu VIVA!, kwiecień 2013 rok
4 z 8
Marta Kaczyńska w sesji dla magazynu VIVA!, kwiecień 2013 rok
5 z 8
Marta Kaczyńska w sesji dla magazynu VIVA!, kwiecień 2013 rok
6 z 8
Marta Kaczyńska w sesji dla magazynu VIVA!, kwiecień 2013 rok
7 z 8
Marta Kaczyńska w sesji dla magazynu VIVA!, kwiecień 2013 rok
8 z 8
Marta Kaczyńska w sesji dla magazynu VIVA!, kwiecień 2013 rok