Reklama

Jego „Zabij to i wyjedź z tego miasta”, jako pierwszy film animowany w historii Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, zdobył Złote Lwy. Wcześniej osiągnął sukces w Berlinie, a teraz ma szansę na oscarową nominację. Malarz, performer, twórca animacji, bezkompromisowy artysta. „Naturszczyk, Janko Muzykant”, mówi o sobie. O rozliczeniu z przeszłością i o tym, dlaczego uwierzył w swój sukces, Mariusz Wilczyński opowiedział Katarzynie Przybyszewskiej-Ortonowskiej.

Reklama

Cały wywiad z Mariuszem Wilczyńskim ukaże się w najnowszym numerze magazynu VIVA!, dostępnym w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 14 stycznia.

Mariusz Wilczyński wywiad VIVA!

Czternaście lat pracy nad filmem, ponad pięć tysięcy dni, sto dwadzieścia tysięcy godzin, siedem milionów trzysta minut... To robi wrażenie.

A wszystko zaczęło się wiosną 2006 roku w Nowym Jorku. Wyszedłem po spotkaniu z kuratorami Museum of Modern Art, z którymi ustalałem, że rok później w tym muzeum odbędzie się retrospektywa moich filmów. Kilka przecznic dalej w kawiarni, na serwetkach zrobiłem pierwsze rysunki i zdecydowałem, że chcę zrobić „Zabij to...”. Przez pierwsze cztery lata rysowałem, wymyślałem, ale pracowałem też przy innych projektach. Robiłem oprawy TVP Kultura, zrobiłem film „Kizi Mizi”, miałem performance’y, podczas których tworzyłem filmy animowane na żywo...

Ale ten film tkwił w Twojej głowie...

... tak, choć nie wiedziałem, co to będzie. Nie miałem planu, czy to będzie długi film, czy krótki, jak moje poprzednie. Od 2010 roku jednak poświęciłem się prawie całkowicie temu projektowi. [...]

[...]

Ale wróćmy do tej wiosny w Nowym Jorku. Idziesz ulicą i rodzi Ci się w głowie pomysł na film...

Rzecz, prawdę powiedziawszy, bardzo osobista. Moi rodzice zmarli jedno po drugim na przełomie 2000 i 2001 roku. Byli rozwiedzeni. Od trzeciego roku życia wychowywała mnie tylko mama. I, jak to bywa w życiu, trochę ich zaniedbywałem. Nie oddzwaniałem na telefony, nie przyjeżdżałem. Żyłem swoim życiem, do którego każdy dorosły ma prawo. Ale czasami nawet nie wykonywałem drobnych gestów, bo zawsze wszystko odkładałem na jutro. A przychodzi moment, kiedy jutra nie ma i już nic nie można zrobić. I taki miałem w sobie smutek, żal, że kiedy można było się spotkać, nie spotkałem się, nie pożegnałem jakoś przed ich odejściem, nie powiedziałem, że ich kocham, nie przytuliłem... I tego już nie zrobię. I to mnie ugniatało. Sześć lat po ich śmierci pomyślałem, że chcę zrobić o tym film. Chcę ich jeszcze raz spotkać i jakoś dokończyć sytuacje, które nie wydarzyły się w życiu. Poświęcić im trochę więcej czasu. I zakończyć to w sobie.

[...]

Powiedziałeś, że bałeś się skończyć „Zabij to...”. Bałeś się wyjść z tego filmu, bo tkwiłeś w nim tyle lat i był dla Ciebie czasem bardziej realny niż rzeczywistość.

Trochę się bałem. Choć Krystyna Janda na konferencji prasowej przed wręczaniem Złotych Lwów w Gdyni dodała, że jej zdaniem nie tyle bałem się skończyć, tylko że ciężko było mi się rozstać z „Zabij to i wyjedź z tego miasta”, bo tak ten film kocham. I tak było, mimo że w trakcie realizacji coraz bardziej miałem wrażenie, że obcuję z duchami. Do filmu zaprosiłem aktorów, którzy użyczyli głosu postaciom. Wybrałem bohaterów mojego dzieciństwa, okresu, kiedy człowiek najbardziej wierzy w sztukę. Ci ludzie kształtowali świat mojej wyobraźni i wartości, więc chciałem ich uchwycić w moim filmie. Wiedziałem, że muszę się spieszyć, bo byli już wiekowi. I rzeczywiście, wielu z nich na przestrzeni czasu, gdy rysowałem ten mój film, odeszło. Irena Kwiatkowska, Gustaw Holoubek, Andrzej Wajda... Odszedł Tadeusz Nalepa, który jest autorem muzyki do „Zabij to...”. Jakby nagle, niespodziewanie odszedł Tomasz Stańko, z którym pracowałem przy wielu projektach. I doszedłem do wniosku, że skoro miałem się w filmie pożegnać z przeszłością, z rodzicami, Tadeuszem właśnie czy Tomkiem i zacząć żyć bez traum i wyrzutów sumienia, muszę iść dalej, muszę wrócić do rzeczywistości. Albo bezpiecznie przeskoczyć w następny film (śmiech).

Ale „Zabij to i wyjedź z tego miasta” zdobywa kolejne nagrody, więc wciąż żyjesz tym filmem. Spodziewałeś się takiego sukcesu?

Nie, zwłaszcza że robiłem film z prywatnego, osobistego imperatywu. Ale kiedy po Berlinale posypały się świetne recenzje w zagranicznej prasie, zacząłem w to wierzyć. [...] Zawsze idę swoją drogą i na końcu okazuje się, że mam rację. Tak jak wtedy, gdy po obejrzeniu przed premierą w Berlinie prawie skończonej wersji „Zabij to...” najbardziej znana polska krytyczka sztuki powiedziała mi, że „taka animacja to może dobre na 10 minut, ale nie na więcej”. Najpierw mnie to ubodło, a potem pomyślałem: OK, ale ja to robię, nie ty. Finalnie mój film ma 88 minut i ponad 50 recenzji. [...] Gdybym był młodszy, może woda sodowa uderzyłaby mi do głowy. Ale teraz myślę tylko o tym, że wszystko dobre, co się dzieje z „Zabij to…”, pomoże mi zrealizować następne filmy.

[...]

„Okres pracy nad filmem „Zabij to i wyjedź z tego miasta” był dla mnie najbardziej sensownym okresem w życiu artystycznym. Każdy dzień był inny, każdego dnia mialem poczucie, że robie coś ważnego”, przyznaje Mariusz Wilczyński. Zdradził nam również, dlaczego scena finałowa była tak naprawdę tą pierwszą i opowiedział o nowym projekcie. Rozmowę z reżyserem obejrzycie w naszym wideo.

Cały wywiad z Mariuszem Wilczyńskim ukaże się w najnowszym numerze magazynu VIVA!, dostępnym w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 14 stycznia.

Reklama

Mariusz Wilczyński, sesja dla magazynu VIVA!, 2021 rok

Bartek Wieczorek/Visual Crafters
Bartek Wieczorek/Visual Crafters
Reklama
Reklama
Reklama