Reklama

Matka i córka. Mają ten sam temperament, poczucie humoru i gen nadopiekuńczości. We wzruszająco żartobliwej rozmowie Maria Winiarska i Zofia Zborowska opowiadają Beacie Nowickiej o zgubionych pomidorach, drugiej młodości, podrywie na Instagramie, niechcianych radach, miłosnych karteczkach, terapii, samoświadomości i pokoleniowych inspiracjach.

Reklama

Mam wrażenie, że role się odwróciły, teraz Pani opiekuje się mamą i tatą.

Zofia: Moi rodzice opiekowali się mną, jak byłam mała, teraz nadszedł czas, żebym ja zaopiekowała się nimi. Myślę, że dziecku trudno zaakceptować ten moment, kiedy nagle dostrzega, że rodzic nie zawsze ma rację, popełnia błędy, jest coraz słabszy… po prostu starzeje się. Ale trzeba się z tym pogodzić. Przyszła kolej na mnie, żeby im coś wytłumaczyć, wyręczyć w czymś, pomóc, zaopiekować się, co czasami nie jest łatwe. Dziecku można zabronić, zakazać, przejąć kontrolę. Osobie dorosłej – nie. Dlatego trzeba też umieć odpuszczać. Mama ma problemy zdrowotne, nie powinna jeść słodyczy ani pić kawy, a siedzimy przy kawie i ciastkach. Przecież jej nie zabronię, to jest jej świadomy wybór.

Maria: Przyniosłam moje ulubione ciastka, bo cieszę się, że do ciebie przyszłam. Pamiętam, jak opiekowaliśmy się dziewczynkami i one były z nas niebywale dumne. Nikt nie miał taty Króla Lwa i mamy tańczącej na miotle i śpiewającej dla dzieci z całej Polski! I teraz taka sama duma mnie rozpiera, jak patrzę na moje córki. Zosia bardzo mi pomogła, kiedy po 30 latach niebytu wracałam do grania w teatrze. Gdy Krysia Janda zaproponowała mi rolę w świetnej sztuce „Lekcje stepowania”, chciałam z tego zrezygnować…

Dlaczego?

Maria: Bałam się, że po tak długiej przerwie nie dam rady. Gdy moja siostra Basia, z którą śpiewałyśmy w duecie, wycofała się z zawodu, bo urodziła niepełnosprawną córkę, ja też zrezygnowałam. Wydawało mi się, że bez siostry nie dam rady. I tu Zosia mnie wspierała, mówiła: „Mamo, nie! Jeśli teraz zrezygnujesz, nigdy sobie tego nie wybaczysz. Musisz to zrobić”. Dzięki niej przełamałam strach i zostałam. Niedawno dyrektor Teatru Kamienica Emilian Kamiński zaproponował mi rolę w bardzo zabawnej komedii „Metoda na wnuczka”, gdzie przez dwa akty nie schodzę ze sceny. Tak, 64 strony tekstu na pamięć, aż mi się słabo robi. Ale dam radę, bo Zosia pokazała mi, że gdzieś jest jeszcze jakieś inne życie. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.

ZUZA KRAJEWSKA

Co Pani czuje, patrząc na mamę, która zmaga się ze swoimi lękami, słabościami?

Zofia: Obserwuję mamę z boku i wiem, że duża część tych lęków, braku poczucia wartości bierze się z jej dzieciństwa. Mogłaby sobie pomóc, idąc na psychoterapię, nigdy nie jest za późno. Ja jestem w terapii od roku i to jest dla mnie genialna rzecz. Uważam, że w naszym zawodzie chodzenie do psychoterapeuty powinno być obowiązkowe. Każdy z nas dźwiga jakiś ciężar przeszłości, przeżył trudne sytuacje, popełnił błędy. A pokolenie moich rodziców – to absolutnie nie jest zarzut– jest pokoleniem, które nie rozmawiało o swoich uczuciach, emocjach, bo tak zostali wychowani. Były miłość, zaufanie, oddanie, troska, ale nie było rozmowy.

Bez rozmowy trudno znaleźć w życiu satysfakcję.

Zofia: Bez rozmowy trudno cokolwiek zbudować. My jesteśmy pokoleniem XXI wieku, mamy nieograniczony dostęp do wiedzy, do informacji. Uważam, że warto z tego korzystać, żeby się rozwijać, bo nikt z nas nie jest idealny. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że nagle stwierdzam: „Już wszystko wiem. Od teraz będę zajebistą żoną, matką, siostrą, córką i przyjaciółką”.

Rok terapii sprawił, że czuje się Pani silniejsza?

Zofia: Jestem silniejsza, bardziej świadoma, zwracam uwagę na rzeczy, które mnie raniły i bolały, ale ja ich wcześniej nie dostrzegałam, bo tak byłam do nich przyzwyczajona. Poszłam na terapię, kiedy związałam się z moim mężem, bo chciałam z nim stworzyć mądry, wspaniały związek. W poprzednich relacjach zawsze powielałam pewne schematy i nie chciałam po raz kolejny popełnić tych samych błędów. Poszłam na terapię, żeby zawalczyć o siebie, pracować nad sobą, a nie dlatego, że jestem sfiksowaną wariatką. Pragnę być lepszym człowiekiem dla mojego męża, dla mnie samej, dla rodziny.
Maria: W moim pokoleniu psycholog kojarzył się jednoznacznie z wariactwem. Zosię wkurza to, że ja jej cały czas coś radzę, podpowiadam, nawet mówi o mnie złośliwie „Pani dobra rada”. Ale taka po prostu jestem.
Zofia: Dla ciebie jest to wyłącznie dawanie rad i troska, a dla mnie to absolutny brak zaufania z twojej strony do tego, co ja robię. I to mnie boli. Gdy moja mama powtarza mi 20 razy rzeczy oczywiste, to ja się zastanawiam, czy ona uważa mnie za idiotkę.

Z czego wynika ta nadopiekuńczość?

Maria: Gdy dziewczynki były małe, wystarczyło, że Wiktor powiedział coś raz i było słuchane, ja mogłam mówić 100 razy i nic. Mam w sobie taką wewnętrzną maszynę, która mówi: „Ubierz się ciepło, bo się przeziębisz, zjedz buraczki, bo są zdrowe” i to jest strasznie męczące, ale już wyciągnęłam pewne wnioski. Lepiej późno niż wcale. Wiem, że trzeba słuchać młodych i w pewnym momencie pozwolić im żyć na własny rachunek.

Często powielamy błędy rodziców, ale Pani udało się zbudować świetny związek.

Zofia: To prawda, ale myślę, że gdybyśmy poznali się z Andrzejem dwa lata wcześniej, nic by z tego nie wyszło, bo każde z nas miało inne priorytety. To jest bardzo ważne, żeby trafić na siebie we właściwym momencie i oczekiwać od siebie tego samego. My chcieliśmy być razem, chcieliśmy założyć rodzinę, oboje byliśmy na to gotowi. Mieliśmy po kokardę przelotnych związków i romansów. Łatwo jest przetrwać pierwsze miesiące, kiedy człowiek jest zakochany i nie widzi wad partnera. Na naszym ślubie ojciec powiedział, że małżeństwo to ciężka praca, bez urlopu i dni wolnych.
Maria: Ciężka praca na ugorze.

ZUZA KRAJEWSKA

Zofia: Nigdy wcześniej nie byłam w związku, w którym priorytetem, oprócz miłości, był szacunek dla siebie nawzajem. Patrzę na to, co dzieje się wśród znajomych i nieznajomych z mojego pokolenia, i przeraża mnie, jak ludzie źle się traktują, pomiatają sobą, ranią się, poniżają, mówią sobie okrutne rzeczy. Dopiero zaczynają się ze sobą spotykać, a już rywalizują, kto będzie fajniejszy, śmieszniejszy, atrakcyjniejszy, oczywiście kosztem partnera. Ja też taka byłam, ale już nie chcę.
Maria: Kosztem bliskiej osoby zabawiasz towarzystwo. Słabe to…
Zofia: To było dla mnie cholernie ważne, żeby nie mówić do siebie brzydko, nawet w żartach. Wydaje mi się, że bardzo łatwo później przekroczyć te granice. Bez szacunku nie zbuduje się wartościowej relacji.

(...)

Jest Pani szczęśliwa?

Zofia: Na maksa. Codziennie medytuję i pod koniec zawsze jest chwila na podziękowania za wszystko, co mam, bo zdaję sobie sprawę, że należę do małego procenta osób, które otrzymały w życiu tak dużo. Żeby to zrównoważyć, staram się pomagać innym i udzielać charytatywnie. Tu połączyliśmy siły z Andrzejem, on od lat bardzo pomaga dzieciom na onkologii, ja natomiast pomagam bezpańskim zwierzętom.
Maria: Jest w tym dużo wdzięku, bo oboje nie robią tego dla picu czy popularności, tylko z serca. Kiedy się urodziłam, moja mama była młodziutką dziewczyną, miała 19 lat. Nie korzystała z podręczników, jak przewijać, karmić i wychowywać dzieci. To ona nauczyła mnie i moją siostrę najważniejszej rzeczy – miłości do ludzi, zwierząt, do wszystkiego, co żyje. Chyba udało mi się przekazać to moim córkom. Obie są dobrymi ludźmi i z tego jestem cholernie dumna.

Reklama

Cały wywiad z Marią Winiarską i Zofią Zborowską w nowej VIVIE! w punktach sprzedaży w całej Polsce od 11 marca, a także w formie e-wydania na hitsalonik.pl.

Zdjęcia Filip Zwierzchowski/Das Agency
Reklama
Reklama
Reklama