Reklama

Chociaż życie ją doświadczyło nie pielęgnuje w sobie żalu. Maria Pakulnis kocha życie, i fantastycznie potrafi się nim cieszyć. Nie żyje przeszłością, tylko przyszłością, a siłę czerpie z miłości do syna Janka, grania, ukochanych kotów Wiery i Fiodora … swojego niezwykłego domu, który sama stworzyła i który jest jej azylem. Beacie Nowickiej wzruszająco opowiedziała o tym czarodziejskim miejscu.

Reklama

Mój ulubiony cytat z Pani roli: „Kobiety w naszym wieku są już niewidzialne, chyba, że ktoś usiłuje im sprzedać polisę na życie. Wtedy wszędzie nas znajdą”. Ma pani swoją polisę na życie – żartobliwie zapytam?

Mam. Moją polisą na życie, mimo trudów, tego wszystkiego przez co w życiu przeszłam, jest pogoda ducha. Umiem cieszyć się każdą drobnostką. Wyćwiczyłam w sobie tę umiejętność. Cieszy mnie, że koty mnie obudzą, że się do mnie przytulą, że do mojego ogródka przylatują ptaki z lasu, czasami nawet okazy, których nie znam. Idę ulicą i widzę, że ktoś obcy uśmiecha się do mnie bezinteresownie, bo ja też uśmiecham się do ludzi i witam ich oczami. To jest szczęście. Cieszę się kiedy widzę na ulicy starszych ludzi, którzy drepcą sobie razem, trzymając się za rękę. Albo ojca, który pochyla się nad swoim małym dzieckiem w wózeczku i coś do niego mówi z miłością. Szukam wokół siebie dobrych obrazków i staram się je zapamiętać. Może ktoś teraz powie- egzaltowane androny. Nie, z tego właśnie składa się życie.

Skąd koty wzięły się w Pani życiu?

Janek mnie namówił: „Mamo, weź sobie kota, nie będziesz się czuła taka samotna”. Pomyślałam, że ma rację, będzie mi raźniej. Pojechaliśmy wybrać kota, właścicielka hodowli zaprosiła nas do salonu i powiedziała, że zaraz wypuści wszystkie kociaki. Po chwili do pokoju wleciało stado maleńkich, pięknych kulek. Oniemiałam na widok tego rozkosznego kłębowiska, a mój wzrok, nie wiem dlaczego, poleciał do tego jednego. Zobaczyłam jego ogromne, łobuzerskie oczy, kiedy mnie zaczepiał i skakał wesoło. Mówię: „Ja chcę tego, on jest mój”. Okazało, że to pierwszy kot z miotu, ma zostać championem i nie jest na sprzedaż. Po wielkich prośbach, udało mi się ją przekonać. Umówiłyśmy się za trzy miesiące, bo kotki musiały zostać odkarmione i wychowane przez kocią mamę.

Wtedy wymyśliła Pani imię?

Nie miałam pojęcia jak on się będzie nazywał, oczywiście miał rodowód i jakieś skomplikowane, dziwaczne imię, ale kiedy go zobaczyłam – a to jest rasa syberyjska - to pierwsze słowa jakie do niego wypowiedziałam, brzmiały: „A ty mój mały Fiodusiu”. W ten sposób został Fiodorem. Załatwiliśmy formalności, mówię do syna: „Idź po naszego Fiodusia, pakuj go do koszyka”. Janek po chwili przychodzi i mówi: „Chodź mamo, musisz to zobaczyć”. Idę, patrzę a nasz Fioduś leży w objęciach z innym małym kotkiem i sobie słodko śpią. Janek pyta: „Jak ja mam je rozdzielić?! Nie potrafię”. Wahałam się sekundę: „Dobrze, to bierzemy dwa” (śmiech). I mamy Fiodora i Wierę. Te koty są jak psy, to jest taka mądra rasa kochająca ludzi. Reagują na każde słowo, które do nich wypowiadam, leczą moje smutne nastroje, wiedzą kiedy jestem chora, natychmiast wszystko czują. Zawsze są przy mnie.

Tak się tylko głośno zastanawiam... może zamiast namawiać Panią na koty, Jasiek mógł założyć Pani konto na jakimś sympatycznym portalu randkowym?

Chyba pani żartuje… (śmiech). Ja, osoba publiczna na portalu randkowym? Nie ma takiej opcji. Przyzwyczaiłam do tego, że jestem sama, rzadko bywam w innych, poza moim zawodowym środowiskiem, towarzystwach, żeby tam kogo poznać, z kimś się zaprzyjaźnić. Zresztą w ogóle prawie nigdzie nie bywam. Kiedyś nieustannie odbywały się u nas spotkania, przyjęcia, prowadziliśmy z Krzyśkiem dom otwarty, ja dla wszystkich, wpadało mnóstwo znajomych, przyjaciół, ale myśmy się spotykali, żeby ze sobą rozmawiać, opowiedzieć coś ciekawego, wymienić się pomysłami, planami. Teraz wszyscy robią sobie zdjęcia na tzw. ściankach, żeby pokazać: „byłam tu, w takiej kiecce” i znikają. Nigdy nie umiałam funkcjonować w takim świecie, wiem, że ze szkodą dla mnie, ale takie są wymagania czasów i uczę się tego. A z drugiej strony tyle przeżyłam, tyle pięknych rzeczy zrobiłam, również zawodowo, że już nie muszę przed nikim zdawać egzaminu, bo ja jeszcze żyję, świetnie się trzymam i... czekam na propozycje.

Samotność boli?

Czasami boli. Ale ja nigdy nie nudzę się sama ze sobą. Kocham mój dom, gdzie jest cisza, moje dwa koty, zawsze z zachwytem tam wracam po ciężkiej robocie, np. po tygodniu w trasie, kiedy ciężko harowałam i jestem zwyczajnie fizycznie zmęczona. Uwielbiam być sama w domu, coś robić, krzątać się, kocham przestawiać meble, robić nowe aranżacje, mam taką pasję. Stwarzam własny świat, który jest połączeniem nowoczesności ze starociami, dominuje: złoto, oliwki, beże, naturalne surówki, jedwabie. Ktokolwiek do mnie przychodzi, mówi, że fantastycznie się u mnie czuje, może dlatego, że to nie jest wystylizowane, tylko moje. I to jest cudowne. Nigdy nie szłam za trendami. Zawsze ubierałam się w to, na co było mnie stać i co mi się podobało.

Kiedyś Pani powiedziała, że Kieślowski nauczył Panią cierpliwości, często powtarzał: „Trzeba umieć czekać”. Wciąż Pani na coś czeka?

Czekam, z wiarą, że słońce nigdy nie zgaśnie, że zawsze ten promień słońca mnie dogoni.

Myślę o tym, że za chwilę będzie wiosna. A ja pierwszy raz w życiu w grudniu posadziłam masę tulipanów, Mówiłam do kolegi, który się na tym zna: „Chyba żartujesz, tulipany w grudniu?!”. „Tak, to są specjalne cebulki, masz sadzić”. Zasadziłam i teraz czekam. Oczami wyobraźni już widzę te łany tulipanów w moim ogródku (śmiech). I siebie, jak rano wyjdę z kawą, z moimi dwoma stworami Fiodorem i Wierusią do ogródka, usiądę sobie i będę się gapiła na moje rośliny, na moje drzewa, które sama posadziłam.

Na co najbardziej lubi się Pani gapić?

Na hortensje, rododendron, który czasami kwitnie dwa razy i wypuszcza te swoje niezwykłe białe kwiaty. Na moją ukochaną himalajkę czyli najpiękniejszy gatunek sosny. Bajkową dziką czereśnię, która urosła ogromna i na wiosnę, kiedy wokół jeszcze nic nie kwitnie, ona jest obsypana gęstymi kiściami różowych kwiatów. Mam też świerk, szczepioną katalpę, której rozłożyste liście tworzą niezwykły parasol. Dumnie rośnie u mnie dzika wiśnia, która jest drobna, cudna, ma maleńkie białe płateczki i przy tej rozbuchanej, dostojnej czereśni wygląda jak panna młoda. Czuję osobistą przyjemność i satysfakcję, bo moi sąsiedzi są zachwyceni, że mają z okna widok na moje drzewa. Umiejętność parzenia na przyrodę to jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie. To jest szczęście.

Reklama

Cały wywiad przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA!

Marlena Bielinska/Move
Reklama
Reklama
Reklama