Reklama

Czterdzieści sezonów na scenach świata! Śpiewał w Nowym Jorku, Madrycie, Mediolanie, Brukseli, Warszawie… Marek Torzewski opowiada Krystynie Pytlakowskiej o drodze do sukcesu i uczuciu do żony Basi: „W miłości, która niejedno ma imię, są dwa kolory. Albo biel, albo czerń. A ja mam tę biel, a to wielkie szczęście”. Brzmi jak najpiękniejsza aria. "Miłość to największy dar, jaki człowiek może otrzymać. To ona wiąże się z czymś dobrym, cudownym, pięknym i kolorowym", dodaje Marek Torzewski.

Reklama

Marek Torzewski o miłości do żony, Barbary

Proszę przypomnieć, jak to się zaczęło 40 lat temu.

Wrzesień 1983 roku. Student przyjeżdża na galę operową do Łodzi i spotyka piękną dziewczynę o imieniu Basia, która odnosi sukcesy w łódzkim Teatrze Powszechnym, zawodowa aktorka. A on, biedny studencik w niebieskim pulowerku. To byłem ja, a Basia została moją żoną. Wtedy właśnie narodził się między nami magnes dusz, a ja od tamtego września liczę mój profesjonalny debiut. Oświadczam się Basi 31 grudnia, w kwietniu 1984 roku pobieramy się, a pod koniec września przychodzi na świat Agata, nasza córka. A ja jadę na festiwal do Krynicy, ale nie po sławę, tylko po pieniądze. I udało mi się dostać tam nagrodę. Mogliśmy za to kupić pralkę automatyczną.

Ale w tej Krynicy wydarzyło się jeszcze coś bardzo ważnego.

Tak, bo był tam wśród widzów dyrektor La Scali Cesare Mazzonis, i od tego się zaczęło. Potem zaproszenia do Mediolanu, do szkółki przy teatrze La Scali. Za wszystko jednak „obwiniam” moją Basię, która urodziła nam tak cudowną córkę, dzięki której pojechałem do tej Krynicy. Gdybym wtedy Basi nie spotkał, wróciłbym do Poznania, może bym śpiewał w teatrze, a może nie, i nie wiadomo, czybyśmy dziś rozmawiali, bo mogło mnie przecież już nie być.

Bo to przecież Basia, Pana żona, uratowała Panu życie.

Basia i Agata. Jej pojawienie się na świecie też wiązało się ratowaniem mojego życia. Bo życie jest tym cenniejsze, im bardziej ma się dla kogo żyć. Ale tego dowiedziałem się o wiele później. [...]

Czytaj też: "Uwierzyłem w życie". Miłość go uratowała, dzięki niej podjął się leczenia i wyszedł z choroby nowotworowej

SZYMON SZCZEŚNIAK/ VISUAL CRAFTERS

Ale nie zawsze był Pan taki energetyczny. Przeżył Pan bardzo wiele trudnych chwil, jak choroba nowotworowa, i chciał się Pan już poddać.

To prawda, nie zdałem tego egzaminu. Byłem słaby. To mnie przerosło po prostu.

Nie wierzył Pan w zwycięstwo?

Nie wierzyłem. Pamiętam, że w dniu ślubu pan, który nam go udzielał, powiedział: „Życzę ci, aby twoja małżonka zawsze była tak radosna jak dzisiaj”. Niestety w chorobie przysporzyłem Basi dużo cierpienia. Widziałem łzy niemocy w jej oczach. Łzy bezsilności. Nie wszystkie egzaminy się w życiu zdaje od razu.

Ale w końcu podjął Pan leczenie.

Tak, ciągle powtarzam, że za sprawą miłości. To Basia mi pomogła i nasza córka Agata, i nasz mały piesek. Mimo że byłem bardzo opryskliwy, zamknąłem się w sobie, nie reagowałem na ich prośby, to oni mnie uratowali. Zmusili do badań i terapii. Ale przede wszystkim Basia i Agata wytrzymały ten trudny dla nich, bardzo długi i niełatwy czas. To trwało aż pięć lat. Ale potem uwierzyłem w życie, a ta choroba otworzyła mi oczy na nowe kolory, których do tej pory nie dostrzegałem. Teraz na to wszystko patrzę zupełnie inaczej. [...]

Ale Basia Panu wybaczyła. Mówiła mi, że codziennie dziękuje Bogu za to, że Pan pokonał tę chorobę.

I dlatego powtarzam, że to moja żona jest dla mnie najważniejsza. I że zawsze będzie przy mnie, a ja przy niej. A kariera na pstrym koniu jeździ. Proszę mi wierzyć, że wiele razy pokonywałem samotność w bardzo dobrych hotelach i wielkich luksusach i nigdy nie poszedłem sam do restauracji na kolację, bo co to za przyjemność – samotna kolacja. [...]

Sprawdź też: Nie myśli o emeryturze, wciąż zachwyca formą. Maryla Rodowicz mówi wprost: „Nie myślę nad kruchością życia"

Czego by Pan teraz chciał od życia?

Żeby się jutro normalnie obudzić. I cieszyć się z tego, i śmiać się. Teraz często się uśmiecham i jestem radosny. Chce mi się żyć po prostu w każdej chwili.

I chce się Panu jeździć na wypoczynek z Brukseli, gdzie Pan mieszka na stałe, do Polski, do Sopotu?

Chce mi się. I to jest najważniejsze. Chcemy z Basią świętować życie jak najdłużej. I mieć w nim jak najwięcej pogody, dobroci. I chcieć się starać. Po tym, co przeżyłem, widzę, że ja się staram.

Cały wywiad przeczytasz w najnowszym numerze magazynu VIVA!, który będzie dostępny w punktach sprzedaży od czwartku 9 maja. Zachęcamy do zakupu

OLGA MAJROWSKA
Reklama

Barbara Torzewska, Marek Torzewski, Viva! 18/2022

PIOTR PORĘBSKI
Reklama
Reklama
Reklama