Marcin Prokop: „Moją rolą jest bycie publicznym kumplem na akord”. Jaki jest, gdy ściągnie tę maskę?
1 z 10
Marcin Prokop jest pełen sprzeczności. Słynie z zaskakującego poczucia humoru, a jest domatorem i introwertykiem, który lubi „zamknąć się w swojej skorupie”. Mówi, że życie należy przeżywać spontanicznie, a wszystko musi mieć zaplanowane.
Marcin Prokop: Lubię mieć poukładaną rzeczywistość w sprawach fundamentalnych. Reszta może się odbywać spontanicznie, aczkolwiek – jak mawia znajomy reżyser – najlepsza jest improwizacja, którą się dobrze przygotuje. Nie widzę w tym podejściu niczego wyjątkowego.
Wygrał plebiscyt Viva! Najpiękniejsi w 2011 roku, ale ma do siebie duży dystans. Dzisiaj Marcin Prokop obchodzi 39. urodziny, dlatego pokazujemy jego zdjęcia z naszego archiwum – niektóre dość zaskakujące – i przypominamy co mówił na temat wierności, zasad i poczucia humoru Polaków. Czy zawsze jest mu do śmiechu?
Marcin Prokop: Są sytuacje, w których chciałbym mieć święty spokój. W pracy muszę być fajny na zawołanie. Moją rolą jest bycie publicznym kumplem na akord. Osobą, którą tak naprawdę na co dzień nie zawsze mam ochotę być. Nie jest też tak, że wychodzę z telewizji i nagle znikam z życia publicznego. Często mam więc dużą potrzebę ucieczki do swojej skorupy.
– Według imienników jedną z cech przypisywanych mężczyznom o imieniu Marcin jest introwertyzm.
Marcin Prokop: Chociaż w telewizji jestem wyluzowanym, publicznym kumplem, prywatnie jest chyba na odwrót. Szymon Hołownia twierdzi, że czuje we mnie mrok, jak w średniowiecznych chorałach, a on jest biegły w temacie (śmiech).
– Podobno „Pan Marcin” kieruje się w życiu emocjami.
Marcin Prokop: Kieruję się przede wszystkim rozumem. Ci, którzy postępują w życiu metodą beztroskiego rzutu na taśmę, częściej płacą frycowe za własną głupotę.
2 z 10
Marcin Prokop: Nie wszyscy w naszym kraju mają jednak poczucie humoru. Otacza nas wielu życiowych frustratów, których wkurza to, że ktoś może bawić się tym, co robi, traktować rzeczywistość z dystansem, drwić z własnego wizerunku i tak dalej. Lubię drażnić te kołtuńskie emocje, wsadzać igłę pod paznokieć naszej dulszczyzny, choćby opowiadając o swoim skąpstwie, wygłaszając seksistowskie żarty czy kreując się na zakochanego w sobie bufona. Kiedy potem widzę zęby jadowe, odsłaniane na przykład na forach internetowych, czuję smutną satysfakcję, że medialna machina prania mózgów działa, a ja mam przed sobą jej ofiary. Mam wtedy ochotę zaśpiewać za Muńkiem Staszczykiem: „Jesteście nabrani, tak bardzo nabrani...”.
3 z 10
– Marcin, jesteś wystawiany na pokuszenie. Bywasz obiektem westchnień, podejrzewam, że i adoracji. Jak sobie z tym oboje z Marysią radzicie?
Marcin Prokop: Widzę, jak ludzie łamią sobie życie dla jednego „wystrzału z armaty”. Nie wierzę, że istnieje taki rodzaj emocji, których nie jesteś w stanie ogarnąć umysłem i wykazać wolnej woli: czy chcesz w to wejść, czy nie, ze świadomością konsekwencji. Myślisz, że to wygląda tak: staje przede mną jakaś kobieta, mydli mi oczy, otwieram je szeroko, z ust cieknie mi ślina, rzucam się na nią, a potem się budzę i mówię: „O Boże, co ja narobiłem”. Nie widzę takiej możliwości. Tak samo nie interesuje mnie związek z kimś, kto wykazuje się słabością charakteru. Ja jestem mocny i oczekuję tego samego.
– I znowu z imiennika: „Marcin często obawia się, że zbyt wielkie uczucie sprowadzi go do stanu niewolniczego”.
Marcin Prokop: Jak już ustaliliśmy, mam naturę księgowego, który bardziej analizuje na zimno, niż daje się porwać wichrom namiętności. To przydatna cecha, zwłaszcza kiedy ma się rodzinę. Nie widzę siebie w roli faceta, który kompletnie traci głowę oraz kontrolę nad swoim rozporkiem, bo zakręciła mu w głowie inna kobieta.
– Nigdy nie mów nigdy. Wolałbyś trwać w związku, w którym jesteś nieszczęśliwy?
Marcin Prokop: Oczywiście łatwo jest wygłaszać różne deklaracje, które potem rzeczywistość boleśnie weryfikuje. Mam jednak przekonanie, że jeśli pewnych drzwi się nie uchyla, to nie ma takiej siły, która byłaby w stanie je wyważyć. Takim zamknięciem drzwi jest decyzja o byciu z jedną kobietą. Staram się nie oceniać postępowania innych, ale wydaje mi się dość obrzydliwe, że wiele osób, które aspirują do rangi stróżów moralności, żyje w hipokryzji. Tęsknię za konserwatyzmem, który trzymał w ryzach naszych dziadków i pradziadków, za takimi pojęciami jak kindersztuba, honor, odpowiedzialność. Rozluźnienie obyczajów, jakie mamy współcześnie, myślenie, że wszystko zależy od punktu siedzenia, do mnie nie trafia.
Polecamy: Marcin Prokop odsłania nieznaną, mroczną stronę swojej natury
4 z 10
Marcin Prokop: Kiedyś się bałem, że będę musiał chodzić do pracy, której nienawidzę, żeby spłacić kredyt. Że stojąc w poniedziałek rano pod prysznicem, będę ze złości gryzł kafelki, wiedząc, że przede mną tydzień robienia rzeczy, na które nie mam ochoty. Na szczęście jestem szefem sam dla siebie, prowadzę własną firmę, mam kilka niezależnych źródeł dochodów. Oczywiście współpracując z TVN, mam zwierzchników, natomiast patrzę na nich bardziej jak na partnerów w biznesie niż jak na przełożonych kasjerki w supermarkecie, która nie może wyjść do toalety, jeśli nie otrzyma pozwolenia.
– Płaczesz czasami?
Marcin Prokop: Jestem z tych, co uważają, że chłopaki nie płaczą. Wykluczając pewne ekstremalne sytuacje, w których nawet największy twardziel jest bezsilny, płacz jest najczęściej objawem poddania się, a rolą faceta jest działanie i szukanie rozwiązań, a nie mazgajstwo. Zdarza mi się natomiast płakać ze śmiechu.
– A zdarza Ci się kłamać?
Marcin Prokop: Czasami, kiedy kłamstwo jest mniejszym złem niż walnięcie komuś prawdą na odlew w twarz. Nie kłamię natomiast w domu. Zresztą od razu by się wydało, bo jestem fatalny w ściemnianiu. Staram się też odpowiadać zgodnie z prawdą na pytania swojej córki, nawet jeśli nie zawsze to, co mówię, jest dla niej zrozumiałe.
– Mogę mieć nadzieję, że nie oszukałeś mnie podczas tej rozmowy?
Marcin Prokop: Spowiadanie się na łamach gazety przypomina mi trochę publiczną masturbację, ale skoro już zdecydowałem się to zrobić, staram się, aby wyglądało wiarygodnie (śmiech). Drażni mnie poziom zakłamania, hipokryzji i autokreacji w naszym show-biznesie.
5 z 10
– Napisano w Internecie, że gdyby nie duet Prokop–Wellman, telewizja śniadaniowa byłaby mdła jak jajecznica na smalcu.
Marcin Prokop: Miło mi, staram się jednak takimi opiniami, rankingami, komentarzami nadmiernie nie zajmować. Zbyt łatwo jest dać się ponieść fali poklepywania po plecach i uwierzyć we własną doskonałość. Tak samo łatwo jest dać się zdołować głosom różnych pryszczatych gnomów, którzy leczą własne kompleksy, wylewając wiadra pomyj. Ani jedna, ani druga strona nie wpływa istotnie na moje samopoczucie, dopóki sam mam przekonanie, że wykonuję dobrą robotę.
– Na Twoje samopoczucie mają za to wpływ goście, odwiedzający cię w domu. Nie lubisz tego?
Marcin Prokop: To nieprawda. Lubię zapraszać do siebie ludzi, którzy są mi bliscy. Nie prowadzę domu otwartego, do którego każdy może wpaść o dowolnej porze bez zapowiedzi. Dom jest moim azylem, miejscem do ładowania akumulatorów i pogrążania się w czynnościach intymnych, czyli kanapa, książka, kapcie, klocki, bajeczki.
6 z 10
– Masz w domu lustro na wysokości swojej twarzy?
Marcin Prokop: Jedno, pozostałe kadrują mnie od szyi w dół i muszę niewygodnie przykucać, żeby się przejrzeć, w związku z tym codzienne podziwianie swojej najpiękniejszej urody nie zajmuje mi wiele czasu. Jedynie na układanie włosów poświęcam więcej uwagi.
– Ile?
Marcin Prokop: Jakieś 30 sekund. Układam włosy rękoma umoczonymi w wodzie oraz odrobinie przypadkowego produktu, który stoi nieopodal, i wcieram to kompulsywnie, aż do uzyskania efektu.
– Byle co?
Marcin Prokop: Byle co, czasami w restauracji zdarza mi się też z roztargnienia wcierać sos z krewetek, czym gardzi moja żona. Potem czuje jeszcze zapach jedzenia przez jakiś czas, ale tłumaczę jej, że w ten sposób możemy dłużej hołubić wspomnienia po luksusowej kolacji.
– Tym bardziej że nie ma zagrożenia, że ktoś się nad Tobą pochyli i poczuje ten zapach.
Marcin Prokop: Chyba że się położę. A czasami zdarza mi się to w miejscach publicznych. Ostatnio, kiedy byłem w Norwegii, która mnie zachwyciła, bardzo chciałem to miejsce organicznie, maksymalnie poczuć, więc kładłem się na ziemi, wąchałem ją, przytulałem się do niej, głaskałem ją.
Polecamy: „People” ma ranking Najseksowniejszych, a w VIVIE! mamy Najpiękniejszych! Pamiętacie laureatów?
7 z 10
– Da się tak poznać drugiego człowieka?
Marcin Prokop: Można się czegoś o nim dowiedzieć. Jak pachnie, jaką ma fakturę, czy ma ciepłą, miękką czy zimną i wilgotną skórę. Osoby, które wybieram jako obiekty swojego zainteresowania, to raczej tak zwani zwykli ludzie, a nie postaci z naszego małego celebryckiego światka. Oni rzadko bywają ciekawi, nie chcę wiedzieć, jak oni pachną. Większość zresztą tak samo.
– Czym?
Marcin Prokop: Perfumami, które dostali w prezencie na ostatniej imprezie, na której byli, i jedzeniem, które było dostępne w ciepłym bufecie.
8 z 10
Marcin Prokop: Czymkolwiek materialnym się otoczę, to i tak nie uchroni mnie przed samym sobą i przed własnymi lękami.
– Masz naprawdę taki lęk, że przyjdą i Cię zdemaskują i że Twój czas minie?
Marcin Prokop: Nie, mam raczej lęk przed zmianą, przed zaczynaniem wszystkiego od nowa. A jednocześnie mam w sobie wielką potrzebę oswajania tego lęku, chęć wzięcia pająka, którego się boję, do ręki. I okazjonalnego rozpieprzenia wszystkiego w drobny mak, żeby trzeba było budować na zgliszczach od zera. Więc mam taką ochotę czasami wsiąść w samolot i polecieć do Stanów, i zostać tam na przykład cieciem budowlanym, którego nikt nie zna, nie rozpoznaje i który musi się odnaleźć w nowych okolicznościach i na nowo określić.
– Chyba sam nigdy takiej próby nie podejmiesz, być może kiedy ktoś Ci powie: „Twój czas, Prokop, się skończył”.
Marcin Prokop: Masz rację w tym sensie, że jestem osobą, za którą ktoś musi podejmować kluczowe decyzje. To znaczy, że będąc na przykład w związku, to ja jestem tym, który czeka, żeby być rzuconym, a nie tym, który rzuca, nawet jeżeli już ten związek się skończył. Nie mówię o swoim aktualnym, żeby czytelniczki nie pomyślały, że jest jakiś kryzys i że już mogą zacząć wysyłać CV z ofertami. Tak samo jest z innymi dziedzinami. Wolałbym, żeby rzeczywistość rozwiązywała pewne dylematy za mnie, niż sam miałbym się z nimi mierzyć. Gdybym na przykład miał zniknąć z mediów, z telewizji, wolałbym, żeby ktoś mnie sczyścił, niż miałbym sam pójść i powiedzieć: „Ja już dziękuję, już nie mogę, już nie mam siły, już nie chcę tego robić”. Można więc powiedzieć, że paradoksalnie moja chęć terapeutyzowania lęku przed zmianą, przed braniem nowego na klatę, napędza mnie do działania, często bardzo ryzykownego. Przez to wiele rzeczy wygrałem, ale parę razy zdarzyło mi się też nieźle poobijać.
Polecamy: Marcin Prokop odsłania nieznaną, mroczną stronę swojej natury.
9 z 10
– Jak Ci się udaje udawać tego wiecznie zadowolonego?
Marcin Prokop: Nie jestem wiecznie zadowolony.
– Tym bardziej jak Ci się udaje takiego udawać?
Marcin Prokop: Jestem w stanie panować nad kilkunastoma swoimi wcieleniami, przełączając je pilotem, jak kanały w telewizji. Oczywiście będąc w danym wcieleniu, mam świadomość wszystkich pozostałych, tyle że one w danym momencie się nie wyświetlają. W tej chwili oglądasz program pierwszy, mogę przełączyć na program drugi lub trzeci. Ale wszystkich naraz nie zobaczysz.
– A jest taki program, którego nikt nie ogląda?
Marcin Prokop: i
– To kiedy one się wyświetlają?
Marcin Prokop: Lubię żyć w swojej głowie. Nie mam potrzeby „wyświetlania się” ludziom i bycia dokładnie rozpoznanym przez nich. Mam poczucie własnej tożsamości ukonstytuowane na tyle mocno, że nie muszę uzyskiwać potwierdzenia z zewnątrz.
10 z 10
– Myślisz czasem o tych, którzy Cię oglądają w telewizji?
Marcin Prokop: Tak, ale w bardzo konkretnym celu – muszę mieć poczucie mówienia do osoby, nie do martwego szklanego oka.
– I jak sobie wyobrażasz tę osobę?
Marcin Prokop: Zależy, jaką treść przekazuję, jakiego rodzaju emocje generuję. Czasami ma wąsy, jest pyzaty, siedzi przed telewizorem, ma brzuch i pije kawę, trzymając nogi na stole, w skarpetach, a czasami jest atrakcyjną brunetką, która została sama znudzona w domu, bo jej mąż wyjechał w delegację, albo do Szwajcarii na narty na dwa tygodnie.
– Naprawdę Ci się to wizualizuje?
Marcin Prokop: Tak, widzę bardzo konkretne osoby i mam wrażenie, że dzięki temu „sięgam ręką do człowieka”, a nie mówię do „kamery”. Myślisz, że jest dla mnie ratunek?
– Tak. Powinieneś być jeszcze bardziej sobą, pogłębiać te stany, coraz szybciej, coraz głębiej. I to się musi gdzieś zatrzymać, a wtedy być może dowiesz się, w czym ten wirujący trzpień, Prokop, jest zanurzony.
Marcin Prokop: Mam wrażenie, że on jest zanurzony w domu. Nie w konkretnym miejscu na mapie Warszawy, tylko w domu jako pewnej figurze, która jest centrum. Domu, który nie wiruje. A co do trzpienia, to mam inne skojarzenie…
– Rozerotyzowane zapewne.
Marcin Prokop: Tak, uwielbiam rozerotyzowane poczucie humoru. Takie poczucie humoru wprowadza – co lubię – ludzi w zakłopotanie. Wtedy na ułamek sekundy pokazują jakąś prawdę o sobie, opuszczają gardę.