„W samochodzie spędzam znaczną część życia’’. TYLKO NAM Marcelina Zawadzka opowiada o swoich pasjach
- ROMAN PRASZYŃSKI
1 z 5
Marcelina Zawadzka to polska modelka i zdobywczyni tytułu Miss Polonia w 2011 roku. Od tego czasu udaje jej się spełniać również w roli prezenterki telewizyjnej. Prowadzi „Pytanie na śniadanie”, a od niedawna także kulinarne show „Bake Off – Ale ciacho!”. W kwietniu tego roku udzieliła VIVIE! prezentowany poniżej wywiad, w którym zdradziła m. in. dlaczego kocha motocykle i jak często płacze oraz opowiedziała o swoich randkach.
Polecamy też: Niezwykle zmysłowa i drapieżna Marcelina Zawadzka w odważnym teledysku! EKSLUZYWNE VIDEO
W grudniu spała Pani w lesie, w śniegu. Jak to możliwe?
- Pojechaliśmy w Bieszczady z ekipą telewizyjną na nagranie. Byłam dobrze przygotowana i pod dobrą opieką. W góry poszłam z Markiem, byłym żołnierzem GROM-u. Nie bez powodu nosi przezwisko Włóczykij – od lat organizuje obozy przetrwania. Pięć godzin podchodziliśmy pod górę Smerek. Nie jest wysoka, 1222 metry, ale w nocy przez śnieg to hardcore! Operatorzy zostali na dole, my z plecakami i kijkami ruszyliśmy w las.
Strach?
- Najbardziej bałam się przed samym wyjazdem – było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, a w takich sytuacjach zawsze czuję ekscytację, ale też lekką niepewność. Wyzwaniem było to, by w pełni zaufać człowiekowi, którego dopiero co poznałam. Poza tym nie lubię zimna, więc prognozy pogody też mnie trochę przerażały!
Włóczykij miał broń na niedźwiedzie?
- Tego nie wiem. Przy rozbijaniu naszego obozowiska powiedział, że najlepiej położyć się „na żółwia”. Miałam plecak, który ważył 20 kilogramów. Na tym plecaku rakiety. To miało mnie chronić. Ja wierzę w pozytywne myślenie – cały czas powtarzałam sobie, że żaden niedźwiedź się nie pojawi. Za to były wilki, tak twierdził Marek. W nocy przyszły obwąchać nasz namiot.
Rozbity w śniegu?
- Tak. Wykopaliśmy jamę po bezwietrznej stronie szczytu. Szybko rozstawiliśmy namiot. „Zobaczysz”, powiedział Marek. „Zaśniesz jak dziecko”. Rzeczywiście, po takim wysiłku, dotleniona, szybko zasnęłam w swoich dwóch śpiworach. Do tego w skarpetach i rękawicach miałam termiczne ogrzewanie. Mimo to co jakiś czas budziłam się z zimna. Warunki były ekstremalne, ale było tam naprawdę pięknie. Rozgwieżdżone niebo, śnieg po pas. Marek przez tydzień w Bieszczadach nauczył mnie wielu wspaniałych rzeczy. Każdemu, kto ma chwile zwątpienia, polecam wyjazd w góry. Bliżej natury od razu człowiekowi wraca chęć do życia i można spojrzeć na wszystko z dystansem.
Pani potrzebuje?
- Lubię wyjeżdżać z Warszawy. Lubię być blisko z naturą i dać sobie w kość – wtedy czuję, że żyję. Mieszkaliśmy w Malborku i całe wakacje spędzałam w naszym domku w Borach Tucholskich. Chodziliśmy na grzyby, łowiliśmy ryby.
2 z 5
Jak wyglądało Pani dzieciństwo?
- W domu były trzy córki, mama i babcia. Siostry są starsze – żebym została usłyszana, musiałam się przebijać. Pewnie dlatego dziś tak dużo mówię. Byliśmy taką włoską rodziną – dużo kobiet i wieczny gwar.
Jak na Włoszkę ma Pani jasne włosy.
- Mama ma czarne oczy, czarne kręcone włosy. I jasną cerę. My z siostrami wdałyśmy się w tatę, ciemny blond. Geny taty zwyciężyły.
Taty nie było w domu?
- Był marynarzem. Wypływał na pół roku na przykład do Afryki. Wtedy nie było telefonów komórkowych, więc kontakt z nim był praktycznie żaden. Ale gdy się urodziłam, przestał pływać. Można powiedzieć, że dostał mnie w prezencie na swoje 40. urodziny. Miał jednak nadzieję, że będzie syn.
To tłumaczy Pani fascynacje autami.
- Kocham jeździć, w samochodzie spędzam znaczną cześć życia. To mój dom na kółkach – mam tam mnóstwo ubrań na zmianę, kosmetyków, zabawek dla psa. Niedawno czytałam książkę psychologiczną o dorastaniu. Podobno gdy dziewczynka widzi, że ojciec chce syna, podświadomie upodabnia się do chłopaka – mój przypadek to potwierdza! Na mnie w rodzinie mówiono Marcel. Byłam takim synem, rąbałam z tatą drewno, chodziliśmy na grzyby do lasu.
Nad morze Panią zabierał?
- Nad morze nie, ale miałam pół roku, gdy uczył mnie pływać w jeziorze. Zanim nauczyłam się chodzić, już pływałam. Jestem zodiakalnym Wodnikiem, bardzo lubię wodę i wszystkie aktywności z nią związane.
Polecamy też: Jeden z najprzystojniejszych polskich aktorów ma dziś urodziny! Maciej Zakościelny kończy 37 lat
Lubi Pani pływać na desce?
- Siedem lat temu nauczyłam się jeździć na snowboardzie. Dosyć łatwo przychodzi mi też pływanie na desce. Spróbowałem wakeboardingu, czyli pływania na desce za łodzią, i kitesurfingu, czyli deski ze spadochronem. Ale najbardziej podoba mi się zwykły surfing. Pływałam na oceanie w Australii i w Kalifornii. Myślałam, że pójdzie łatwo, ale żywioł jest bardzo silny i przeczołgał mnie kilka razy. Jak idzie fala, nie wiadomo, gdzie góra, gdzie dół, łatwo można dostać własną deską w głowę. Ale to bardzo fajny sport i chętnie, jak znajdę czas, wybiorę się na dłuższy obóz.
Jak zaczęły się sporty Marcela?
- Marcel był dzieckiem… O właśnie – nawet zdarza mi się mówić o sobie w rodzaju męskim (śmiech). Więc byłam dziewczynką, która brała przykład ze średniej siostry. Jak ona trenowałam karate. Też tańczyłam i śpiewałam w chórze gospel. Latem do Osieka pod Starogardem Gdańskim przyjeżdżali instruktorzy ze Stanów – robili warsztaty. Brałam w nich udział od 10. do 14. roku życia. To było bardzo przyjemne i ciekawe doświadczenie. Śpiew budził pozytywne emocje, to taka wyjątkowa rozmowa z Bogiem, zupełnie inna niż w polskich pieśniach religijnych. Te spotkania ukształtowały mnie muzycznie i mentalnie. Przez kilka lat trenowałam też wioślarstwo. Pływaliśmy na smoczych łodziach. To duże łódki z bębniarzem i sternikiem. Wiosłowałam ogromnym wiosłem z lewej strony. Na zawodach w Berlinie usłyszałam jedyny raz w życiu hymn Polski, stojąc na podium, bo zajęliśmy drugie i trzecie miejsce. Dla mnie była to przejmująca chwila.
Wiosłowanie kształtuje charakter?
- Bardzo. Uczy odpowiedzialności. Zwycięstwo zależy od grupy, więc w chwilach słabości trzeba się przemóc, zapanować nad bólem. Nie można przestać wiosłować. To wypracowuje ducha walki.
I sylwetkę atlety?
- Fakt, miałam 14 lat i zrobiły mi się sportowe ramiona. Gdy przestałam trenować, po dwóch latach wróciły do normy. A duch walki został. Co prawda później miałam problemy ze zwinnością i lekkością. Gdy wzięłam udział w „Tańcu z Gwiazdami”, wydawało mi się, że dam radę i pójdzie mi łatwo, bo jestem silna. Okazało się, że muszę spędzać całe dnie na treningach, żeby złapać ruch – to mnie nauczyło pokory.
Za to bez problemu podnosiła Pani w tańcu Rafała Maseraka.
- Tak było. Rafał jest mojego wzrostu, nie miałam problemów z uniesieniem go. Kiedyś podniosłam kolegę, a ważył 120 kilogramów. Bardzo się zdziwił. Ja też!
Jak to się dzieje, że miss Polonia, symbol wdzięku i kobiecości, podnosi ciężary i chodzi po górach z byłymi żołnierzami GROM-u?
- Przede wszystkim bardzo cenię Marka i innych członków GROM-u za ich pracę. To niezwykle odważni i mądrzy ludzie, z niesamowitym doświadczeniem. A jak to się dzieje, że mamy wspólne zainteresowania? Może mam w sobie pierwiastek męski? A może po prostu lubię ludzi? Ja tak naprawdę czuję się sobą właśnie w sportowych i ekstremalnych sytuacjach. Nie mam problemu z tym, że się pobrudzę, nie mam makijażu, a moja „stylizacja” nie jest suknią od projektanta. Myślę, że ludzie to wyczuwają i widzą, że jestem prawdziwa w tym, co robię.
3 z 5
Fajnie się spocić, spać bez mycia w lesie, łazić brudna?
- Jasne, że fajnie. Tam nikt nie ocenia mnie pod względem wyglądu. Moim zdaniem powinno się uciekać jak najczęściej do takich osób, które nie oceniają i lubią mnie za to, jaka jestem.
To dlaczego została Pani modelką? Wasz wygląd wciąż się ocenia.
- Miałam 14 lat, gdy siostra zrobiła mi pierwszą sesję zdjęciową i wysłała do agencji modelek. Dostałam się. Najpierw jeździłam do Warszawy z siostrą. Gdy miałam 15 lat, zaczęłam sama wyjeżdżać, a rodzice dawali mi na pociąg. Za sesję zarabiałam 300 złotych – to było super, miałam własne pieniądze. Wyniosłam z domu pewne wzorce – rodzice bardzo się kochają i robią dużo rzeczy razem, a mama jest przy tym bardzo samodzielna. Ja od 19. roku życia też usamodzielniłam się, pracowałam, mieszkałam poza domem. W Warszawie była praca dla modelek, więc postanowiłam tu zdawać na studia, choć większość moich znajomych wyjechała do Trójmiasta. Zamieszkałam z siostrą.
Jak się czuje nastolatka na wybiegu?
- Człowiek czuje, że jest produktem – niezależnie od tego, czy ma na sobie kostium kąpielowy, czy długą suknię. Można wpaść w kompleksy – cały czas słyszy się, że coś jest źle z twoim ciałem. Dorasta się w świadomości, że nie jest idealne.
Po nocach płacz?
- Nie, zawsze miałam do tego dystans. Od dziecka. Wiedziałam, że skoro mnie biorą do pracy, to się nadaję, mimo że narzekają. Traktowałam to jako pracę, nie styl życia.
Polecamy też: Już po dorocznej MET Gali! Kto tym razem zachwycił?
Ale mocno się trzeba zaangażować?
- Trzeba być zaangażowanym we wszystko, co się robi, jednak moim priorytetem była szkoła. Musiałam nadrabiać po wyjazdach, nie chciałam mieć zaległości. Na studia poszłam na kosmetologię. Myślałam pragmatycznie o przyszłości i miałam świadomość, że kariera modelki kiedyś się skończy.
Dlatego postawiła Pani wygrać Miss Universe?
- Na udział w konkursie Miss Polonia namówiła mnie Rozalia Mancewicz, poprzednia miss. Paulina Krupińska też powtarzała: „Marcela, spróbuj”. Więc spróbowałam i… wygrałam! Potem był konkurs międzynarodowy. Zawsze, jak się czegoś podejmuję, staram się dać z siebie wszystko i czerpać jak najwięcej – nowe wyzwania bardzo wzbogacają. Podobnie jak poznawanie nowych ludzi. Podczas konkursu poznałam dziewczyny z 90 krajów i było to dla mnie bardzo rozwijające. A co do samego konkursu – weszłam do finałowej szesnastki i to była dla mnie wygrana.
Co się wtedy czuje?
- Radość, że zostałam doceniona. Także zaskoczenie, że zostałam wyróżniona spośród tylu wspaniałych dziewczyn. Ogłoszenie wyników to bardzo emocjonujący moment – czy to w sporcie, czy wyborach miss. Łzy wzruszenia pojawiły się także, gdy odbierałam na początku roku Telekamerę – widać to moja naturalna reakcja.
Jednak jest Pani kobietą!
- Dobre podsumowanie. Bardzo cieszę się z wygranej w konkursie Miss Polonia i wciąż ciepło wspominam ten okres w moim życiu.
4 z 5
A wracając do wzruszeń – kiedy jeszcze zdarza się Pani płakać?
- Bardzo lubię smutne piosenki – zdarza mi się przy nich płakać, kiedy nikt nie widzi. Jak jadę samochodem, stojąc w korku, słucham dobrej muzyki – stare numery Gawlińskiego, Myslovitz, Hey.
Gdy przed wyborami Miss Universe zostawił Panią chłopak, rajdowiec Kuba Przygoński, płakała Pani?
- Nie. Pomyślałam sobie: „Tak? Do widzenia!”. Czułam, że nie mogę się rozkleić – to było dwa dni przed wyjazdem do Las Vegas. Na szczęście skumplowałam się tam z Wenezuelką Ireną, która była w takiej samej sytuacji jak ja. Bardzo się zbliżyłyśmy – rozmawiałyśmy o życiu i pomagałyśmy sobie w przyziemnych kwestiach. Irena pożyczała mi stroje, bo wzięłam za mało ubrań – „tylko” trzy walizki, Irena miała ich osiem. Nie miałam pojęcia, że będę musiała trzy razy dziennie zmieniać kreacje.
Obgadywałyście swoich eks?
- Nie. Skupiłyśmy się na konkursie i na tym, że jesteśmy pierwszy raz w Stanach Zjednoczonych. Zabawne, że kumplowałam się głównie z dziewczynami gorącokrwistymi. Wenezuelką, Portorykanką, Hiszpanką. Miałyśmy dobry kontakt, mimo że nie znam hiszpańskiego – w pełni rozumiałam ich gesty i mowę ciała. Dziewczyny uczyły mnie, jak kobieco chodzić po wybiegu. Gdy Irena zobaczyła, jak chodzę, wykrzyknęła: „Nie możesz tak!”. I pokazała mi, co to jest seksapil.
Fajnie jest być kobietą?
- Myślę, że tak. Nauczyłam się tego od innych kobiet.
Polecamy też: Co było przyczyną rozstania najpiękniejszej pary Hollywood? Nowe doniesienia mediów o zachowaniu Brada Pitta
I dostała się Pani do grona 16 najpiękniejszych kobiet świata. Po konkursie opłakała Pani w końcu rozstanie z chłopakiem?
- Nie. Staraliśmy się wrócić do siebie, nie wyszło. Łzy to dla mnie trudny temat. Niechętnie o nich mówię. Jeśli płaczę, to najczęściej z bezsilności – gdy widzę cierpienie i nic nie mogę na to poradzić, pomóc. Każda wizyta w schronisku dla zwierząt to dla mnie bolesne doświadczenie. Wzięłam udział w programie TVP 2 „Przygarnij mnie” i dzięki temu poznałam Abi, moją wielką przyjaciółkę. Żałuję jednak, że nie mam możliwości przygarnąć więcej zwierzaków, ale pomagam, jak mogę.
I tak zaczęła Pani pracować w „Pytaniu na śniadanie”?
- W sierpniu 2015 zaproponowano mi wejścia na żywo znad morza, a później rozmowę w studiu w Warszawie razem z Tomkiem Wolnym. Wrzucono mnie na głęboką wodę. Podeszłam do tego dość na luzie – nie do końca wiedziałam, co mnie czeka.
Dziś praca w telewizji to sport ekstremalny?
- To z natury jest zajęcie dynamiczne i wymagające. Daję z siebie wszystko i wierzę, że jeszcze dużo przede mną. Wiosną zaczęłam pracę przy programie „Bake Off – Ale Ciacho!” w TVP 2. Dla mnie jest to nowa formuła i nowa rola – prowadzącej talent show. Lubię wyzwania, każda możliwość nauczenia się czegoś nowego, zdobycia doświadczenia jest dla mnie interesująca.
5 z 5
A skąd w Pani życiu car drifting?
- Kubie zaproponowano, żeby w swoim programie o motoryzacji nauczył laika driftu – kontrolowanego poślizgu. Stwierdził, że to świetny pretekst, by zarazić mnie swoją pasją. Realizatorzy kręcili nosem, bo chcieli, żeby było szybko i zjawiskowo. Nie wierzyli, że dam radę. Samochód dostałam jak marzenie, lekki, ze wspomaganiem. Jak jeszcze włączyłam muzykę na słuchawki i totalnie wkręciłam się w sytuację, wszystko wyszło idealnie. Muzyka bardzo mi pomaga. Słucham jej na okrągło, w domu i w samochodzie. Po kilku ujęciach usłyszałam: „Marcelina, teraz zrób tak, żeby ci nie wyszło. Musimy pokazać, że dopiero się uczysz”.
Jak się pali gumy?
- Ekstra! Adrenalina skacze, nawet lubię ten specyficzny zapach. Nagraliśmy osiem odcinków. Na końcu ściągałam kask, żeby pokazać, że dziewczyna też potrafi. Dużo jeżdżę, ale na drodze jestem bardzo przewidująca. Myślę, co zrobią inni. To gwarancja bezpieczeństwa. Poza nagraniami tak nie szaleję.
A jaki motocykl Pani ma?
- Drag Star 650. Ciężki, stary. Kupiłam niedrogo dwa lata temu. Kiedy mogę, to z chłopakami jeżdżę w terenie na crossie. Dużo jeżdżę po Polsce, ale byłam też na pustyni Abu Zabi. Po piasku jeździ się strasznie ciężko, trzeba mieć dużą prędkość. Kocham motocykl, bo daje mi poczucie wolności.
Babcia jeździła?
- I tata. Ale gdy wsiadł na moją sześćsetpięćdziesiątkę, powiedział, że dla niego jest za ciężka. A babcia w młodości była listonoszką i jeździła simsonkiem. Babcia jest czaderska! Rok temu skończyła 90 lat, powiedziała: „Musi być didżej, muzyka, tańce”. I były! Bawiliśmy się w knajpce. W tym roku też. Mam nadzieję, że jeszcze minimum 20 lat będziemy obchodzić jej urodziny. Siostra mówi, że jestem podobna do babci pod względem charakteru. Lubię ludzi, każdego zaczepię, żeby pogadać. Kiedy wracam do domu, rozmawiam z robotnikami, którzy robią drogę pod moim oknem. A potem proszę o przypilnowanie samochodu, bo na pace mam deskę snowboardową albo motocykl. „Dobra, sąsiadko, nie ma problemu”. Takie codzienne relacje są dla mnie bardzo ważne. Babcia jest moim mentorem. Zawsze służy radą, potrafi świetnie objaśnić skomplikowane relacje damsko-męskie.
A co radziła Pani?
- Babcia zawsze powtarzała mi, że warto być dobrym człowiekiem. Bo to wraca. I że nie potrzeba wiele do szczęścia. Podziwiam jej pogodę ducha i bezwarunkową miłość, jaką ma dla nas wszystkich. Cały czas uśmiechnięta, dla siebie nie chce nic. Potrzebę wolności mam po niej. Często sama ją sobie daję – wyjeżdżam gdzieś, na przykład w Bory Tucholskie. Moja samodzielność też jest formą wolności.
Polecamy też: Duże logo to już nie wstyd? Margaret, Marcelina Zawadzka i inne gwiazdy już uległy tej modzie!
A małżeństwo?
- To na pewno zobowiązanie. Nie palę się do tego teraz – dobrze mi tak, jak jest. Mam pracę, mojego psa, motocykl – nie potrzebuję wiele do szczęścia.
Ale myśli Pani o przyszłości?
- Życie nauczyło mnie, że planowanie niewiele daje. Nie mam presji, że do trzydziestki muszę mieć pierścionek, być żoną i mieć dzieci. Poza tym po kilku nieudanych związkach jestem raczej wycofana. Staram się być ostrożna w kwestii poważnych uczuć.
Podrywają Panią faceci?
- Najczęściej ci, którzy niespecjalnie mnie interesują. Tacy, którzy mają zbyt wysokie mniemanie o sobie, a ja mogłabym być dla nich czymś w rodzaju trofeum. Facetów, którzy są dla mnie interesujący, poznaję zwykle w gronie znajomych – mamy wspólne zainteresowania, spojrzenie na świat. Kiedy widzą, że jestem otwartą, normalną dziewczyną, sami inicjują rozmowę po jakimś czasie, w naturalny sposób. Może sobie wyobrażają, że mam Bóg wie jakie oczekiwania? A mnie naprawdę niewiele trzeba. Wspólny wyjazd w góry, zapach sosen, fajnie spędzony czas – to coś, co jest dla mnie ważne. O resztę zadbam sama.
Na randkach kto płaci?
- Zawsze ja wyciągam portfel. Ale na trzeciej, czwartej mogę się już zgodzić: „Zapłać ty”. Mam problem z braniem. Chcesz mi ponieść walizkę? W życiu! Waży 30 kilogramów, ale sama wniosę na czwarte piętro bez windy.
To czym można Panią uwieść?
- Pasją. Jeżeli oboje mamy coś, czego możemy się nawzajem uczyć, o czym rozmawiać, to świetnie. Dlatego ciągnęło mnie zawsze do sportowców. Podziwiam ich ducha walki.
Jak Pani myśli o sobie – delikatna Marcela czy wojowniczy Marcel?
- To się nie wyklucza! Jestem czasem wrażliwa i delikatna, ale potrafię też walczyć o swoje. Z domu wyniosłam przeświadczenie, że najważniejsze to być po prostu w porządku. U mnie w rodzinie nie było rozpieszczania i przesadnego chwalenia dzieci. Swoje poczucie wartości zbudowałam na pracy. Myślę, że jestem pracowita, sumienna i jestem dobrym człowiekiem. I tego się trzymam.