Reklama

W Teatrze 6. piętro rządzą wspólnie od 10 lat. Czy przez ten czas zdążyli się zaprzyjaźnić? Kłócą się czasem? Przeklinają? Zgodnie przyznają, że najwyżej się spierają. Bo im zależy. O pasji tworzenia, artystycznej wizji, satysfakcji i jej braku, samokrytycyzmie i jego… braku rozmawiają z Katarzyną Piątkowską dyrektor Michał Żebrowski i reżyser Eugeniusz Korin.

Reklama

Jesteście artystami, dyrektorami i współwłaścicielami Teatru 6. piętro. Od 16 lat razem. Wasz teatr świętuje właśnie 10-lecie. Czy przez ten czas udało się Panom zaprzyjaźnić?

Michał: Pracujemy ze sobą na tyle długo, aby wiedzieć, czy któryś z nas ma tak zwany gorszy dzień. Traktuję Eugeniusza jak brata, jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Zawodowo i prywatnie.
Eugeniusz: Powiem o Michale, z którym pracuję, bo my mamy taką najbardziej dla mnie zdrową zasadę, że się nie narzucamy sobie z przyjaźnią, wspólnym piciem wódki, wyjazdami na narty albo nad morze. Dziewięćdziesiąt pięć procent naszego czasu razem to jest praca. W pracy Michał jest człowiekiem szalenie otwartym, lojalnym, ciepłym i partnerskim. Mogę o nim mówić w samych superlatywach.

Brzmi jak bajka.

Eugeniusz: Ale jak coś nie idzie, to potrafi się wściec.

Z Panem Michał się kłóci?

Michał: Raczej się spieramy. Bo nam zależy.

Pan się spiera kulturalnie czy raczej przeklinając?

Michał: Niestety, czasem przeklinając.
Eugeniusz: Na szczęście te wybuchy, w których Michał odreagowuje swój ból niemożności osiągnięcia ideału, są gwałtowne, ale szybko mijają.
Michał: Cały czas wierzę, że to nie jest moja prawdziwa natura.

A jaka jest prawdziwa natura Michała Żebrowskiego?

Eugeniusz: Michał jest aktorem, z którym łatwo współpracuje się innym aktorom i reżyserom. Jego sposób pracy bardzo mi odpowiada, bo jest otwarty na partnerów, ich sugestie, różne rozwiązania. Ma też jedną cechę bardzo rzadko spotykaną – szanuje i docenia innych aktorów. Potrafi przyjść na próbę generalną, usiąść za mną i na tyle się wzruszyć, że słyszę, jak zaczyna smarkać, szlochać, a następnie szeptać mi w potylicę: „jaką ona jest wspaniałą aktorką” lub „jaki to jest wybitny aktor”. Tych szeptów zachwytu nad kolegami jest tak dużo, że często przeszkadzają mi zachować potrzebny reżyserowi na próbie krytyczny dystans. Michał pierwszy się wzrusza, ale też pierwszy się śmieje, wyłapując każdy niuans gry, ale też chyba chcąc dodać aktorom otuchy.
Michał: Ale przecież to jest szalenie ważne, aby aktor i na scenie, i za kulisami czuł się zrozumiany i szanowany.

Tak jak Pan jest doceniany?

Michał: Problem polega na tym, że ja sam siebie nie doceniam.
Eugeniusz: On cały czas jako aktor mocuje się sam ze sobą. Cały czas chce poszerzać granice swoich możliwości. Uważam to za bardzo pozytywną cechę, bo aktor, który jest z siebie zadowolony, bardzo szybko się kończy. Jeśli przestaje sam siebie interesować, to tym bardziej przestaje interesować widza. Michał cały czas czegoś w sobie szuka i to jest praca bardzo intensywna, bardzo często dla niego bolesna, bo on jest rzeczywiście ciągle niezadowolony. Ale w tym idealnie się pokrywamy.

Pan też nigdy nie jest z siebie zadowolony?

Eugeniusz: Niezadowolony to chyba nieodpowiednie słowo. Mnie po prostu za każdym razem bardziej interesują przyczyny tego, co się nie udało, niż tego, co się udało.
Michał: Tacy jesteśmy niezadowoleni dyrektorzy.

Reklama

A jako ludzie?

Eugeniusz: Ja muszę przyznać, już to kiedyś pani mówiłem, jestem pesymistą. A kto to jest pesymista? Dobrze poinformowany optymista.
Michał: Dzięki rodzinie i przyjaciołom czuję się bezpieczny emocjonalnie. I to jest moja nagroda za wszystkie troski dyrektora. Natomiast jako artysta mam sobie bardzo dużo do zarzucenia.

Reklama
Reklama
Reklama