Małgorzata Szumowska: „Mam duży dorobek, gdyby to był dorobek faceta, wzbudzałby większy szacunek”
Reżyserka bez znieczulenia opowiada nam o swojej filmowej drodze
- Beata Nowicka
Reżyserka, scenarzystka, producentka, żona, matka, kobieta dojrzała. Obok Agnieszki Holland najbardziej znana na świecie polska reżyserka. W czerwcu Amerykańska Akademia Filmowa zaprosiła ją do swojego grona. Małgorzata Szumowska bez znieczulenia opowiada Beacie Nowickiej o swojej filmowej drodze.
Oglądałam wczoraj Twoją „Ciszę” z 1997 roku. Wciąż zachwyca. To 13-minutowa impresja bez słów o życiu rodziny na mazurskiej wsi, gdzie czas płynie wolno, między słowami, przyrodą i ludźmi. Dopiero kończyłaś filmówkę i już zostałaś obsypana nagrodami.
„Cisza” została wtedy wpisana na listę 14 najlepszych filmów w historii filmówki. W owym czasie otwierał ją Polański i „Dwóch ludzi z szafą”, a ja zamykałam. Nagrody wiązały się też z podróżami. Jeździłam z „Ciszą” po całym świecie, spotkałam masę ludzi, odkryłam inny świat niż Polska lat 90. Podobnie było z „Wniebowstąpieniem”, etiudą moją i Michała Englerta – zresztą „Cisza” też była naszym wspólnym filmem. Trafiliśmy nawet do oficjalnej selekcji w Cannes. W bardzo młodym wieku zobaczyłam, jak wygląda międzynarodowy rynek filmowy. I bardzo szybko nabrałam apetytu, żeby stać się jego częścią.
Kim wtedy byłaś?
Wbrew pozorom chyba byłam bardzo podobną osobą do tej, którą jestem dzisiaj. Dla mnie czas płynie inaczej. Wciąż mam ten sam zapał i apetyt na życie. Teraz czuję się spokojniejsza i bogatsza w różne doświadczenia, bo wiem więcej o życiu i ludziach, to jedyna różnica. Nigdy nie miałam wielkich kompleksów i niczego się nie wstydziłam. Zostałam wychowana w specyficznym inteligenckim domu. Niestety dziś inteligenckie domy są na wymarciu. Wyniosłam z niego zaplecze intelektualne i pewność siebie. Wewnętrzny drive. Wciąż wierzę, że jak się czegoś bardzo chce, to się to osiąga. Jestem tego przykładem. Ale czasy naszej młodości to był wczesny kapitalizm w Polsce, nie było mediów społecznościowych…
…które?
Generują wiele kompleksów. Nie znam ludzi, którzy mieliby taką niezmąconą pewność siebie i apetyt na życie niezakłócony wstydem czy lękiem przed porażką. Pomimo że mamy teraz tak wiele udogodnień, w tym udogodnień dla kobiet, jest o wiele większa konkurencja i presja bycia bogatym albo sławnym, której wtedy nie było. Kiedyś sukcesem było dobro intelektualne, tak zostałam wychowana. Rodzice byli wymagający ideowo: bądź honorowym człowiekiem, reprezentuj coś sobą. Moim zadaniem nie było dużo zarabiać i osiągnąć pozycję społeczną warunkowaną przez pieniądze. Miałam robić coś wartościowego. Wydawało mi się, że kręcąc krótkie filmy, a potem długie na ważne tematy, spełniam tę misję. Miałam poczucie misyjności wyniesione z domu. Teraz pieniądze nobilitują cię do „lepszej” klasy społecznej, a nie ilość przeczytanych książek.
[...]
Zobacz też: Tylko w VIVIE! Dwa pokolenia aktorek. Mistrzynie i artystki, które dopiero stoją na progu wielkiej kariery
Tato zawsze mi powtarzał: „Kiedy ci na czymś zależy, nie rób planu awaryjnego, bo zbyt łatwo się poddasz. Zrezygnujesz z marzeń, a potem będziesz nieszczęśliwa”.
U mnie było to samo. Nie ma co jęczeć! Nie udało się, trudno, kopa w d… i do przodu. I tak cały czas. W filmówce miałam całą masę wymagających profesorów, którzy w dzisiejszych czasach zostaliby oskarżeni o niejedno przekroczenie, ale ja nie odczuwałam z ich strony żadnego naruszenia własnej przestrzeni. To były stosunki szorstko-partnerskie, bo oni chcieli nas nauczyć rzeczywistości kina, a to jest rzeczywistość bardzo brutalna, przynajmniej taka była do tej pory. Nikt się nie bawił w grzecznościowe formułki. Jak coś było złe, to było ch… albo do dupy. Pamiętam niejeden egzamin, na którym profesor krzyczał: „Co to, kurwa, jest?! Wyłączcie to gówno”. Albo człowiek to wytrzymał i szedł dalej, albo nie kończył tej szkoły. Wtedy nikt się nie zastanawiał nad tym, czy to jest dobre, czy złe, po prostu tak było. Niedawno spotkałam się z młodymi ludźmi z reżyserii, oni mają już inną wrażliwość, delikatnie się ze sobą obchodzą. Takie idą czasy i pewnie takie będzie kino. Jesteśmy w trakcie dużej transformacji. Jestem ciekawa ich punktu widzenia i tego, co będą dostrzegać, ja mogłam wiele przeoczyć, starając się w ogóle utrzymać na powierzchni.
Kto był dla Ciebie wtedy najważniejszy?
Jerzy Has. Nauczył mnie wszystkiego. Przede wszystkim dał mi możliwość zrobienia debiutu w studiu filmowym Indeks, tam powstał „Szczęśliwy człowiek”. Uważał, że jestem bardzo zdolna. Powtarzał: „Jeśli zrobisz w życiu jakąkolwiek karierę, coś ci wyjdzie, zawsze pobiegnie za tobą wataha wilków, która będzie tylko czekać, aż się przewrócisz, i cię dopadnie”. Jego „lekcje życia” były nieprzyjemne. Mówił, że to jest zawód dla silnych osób i trzeba być ze stali. O wszystkich mówił per ch… Uwielbiałam go. Uważam, że przygotował mnie do drogi filmowej, nie patrząc na to, czy jestem kobietą, czy mężczyzną. Chociaż uważał – i mówił o tym głośno – że mam ładne nogi. Moich kolegów strasznie irytowało, że mam fory u Hasa z powodu nóg. Było to zabawne… (śmiech). Agnieszka Holland w autobiografii też podkreśla, że kiedyś nikt nie patrzył na płeć, łącznie z nami samymi. Na reżyserię zdawało niewiele dziewczyn, nie miałyśmy z tego powodu ani taryfy ulgowej, ani nikt nas nie wytykał palcami. Każdy musiał zawalczyć o swoje. I faceci, i dziewczyny. Agnieszce pierwszej udało się przebić. De facto to ona rządziła zespołem filmowym X, była najważniejszą osobą obok Wajdy, miała silniejszą osobowość niż większość mężczyzn.
Podobnie jak Ty.
Podobnie jak ja. Wielu mężczyzn się mnie boi. A z drugiej strony jestem przekonana, że gdybym była mężczyzną, byłabym bardziej doceniana, szczególnie w Polsce. W naszej mentalności i kulturze wciąż jest głęboko osadzony stereotyp, że „prawdziwy” reżyserski sukces może osiągnąć tylko mężczyzna. Kobiece sukcesy zawsze są mniej celebrowane. Mam duży dorobek, gdyby to był dorobek faceta, wzbudzałby większy szacunek. W Polsce nie szanuje się tak bardzo kobiet, jak mężczyzn. Podam ci przykład, w ciągu ostatnich czterech lat dostałam kilkadziesiąt ofert i propozycji pracy na rynku anglojęzycznym, a w Polsce praktycznie, gdybym nie organizowała sama swoich planów filmowych, nie robiłabym nic. Symboliczne. Do naszego wywiadu zrobiliśmy sesję, która komuś może wydać się niepoważna. Kobieta w pewnym wieku, w podkoszulku i dżinsach… Niepoważne. Kiedy wyciekło nagranie, na którym Sanna Marin, premier Finlandii, tańczy i śpiewa na prywatnej imprezie, odsądzono ją od czci i wiary i uznano za niepoważną. Tylko dlatego, że jest młodą, atrakcyjną kobietą, która seksownie się porusza…
…wataha wilków próbuje ją zdyskredytować. O tym mówił Wojciech Jerzy Has.
No właśnie! Strasznie mnie to wkurzyło. Jako reżyserka też nie powinnam pokazywać, że jestem wysportowana albo atrakcyjna, bo natychmiast tracę na powadze i wiarygodności. Najlepiej, gdybym wyglądała jak mężczyzna po pięćdziesiątce, w garniturze. Wtedy byłabym dostojna i opiniotwórcza. Niestety taka jest Polska. Jesteśmy białym, katolickim, patriarchalnym społeczeństwem, tu nie ma żadnego tygla kulturowego. Zatem nie ma się co oburzać ani dziwić, że tak to funkcjonuje. Ale staram się z tym walczyć. Po to założyłam Instagram, chociaż nigdy wcześniej go nie prowadziłam. Chcę udowodnić, że w tym kraju można być kobietą dojrzałą, wykształconą, reżyserką, matką, robić sobie śmieszne zdjęcia, uprawiać sport i starzeć się tak, jak się chce. Jestem przeciwniczką ageizmu. Mogłabym być ambasadorką kobiet w okresie menopauzy. Pokazać, że nie ma się czego bać, zawsze można iść do przodu i robić to, co się chce, niezależnie od tego, jak cię oceniają inni.
[...]
Po wielkim sukcesie Twojego ostatniego filmu „Infinite Storm” jeden z polskich recenzentów zauważył, że właściwie od początku byłaś bardziej doceniana na świecie niż w Polsce. Wkurza Cię to?
Has przepowiedział, że tak będzie. Zatem powiem szczerze, w ogóle nie zwracam na to uwagi. Mam świadomość, że wiele osób źle mi życzy. Staram się nie czynić ludziom krzywdy, ale nie płaczę, gdy ktoś tu chce mi dowalić albo jawnie mnie nie znosi. Takie jest prawo natury. Mnie się udało, komuś się nie udało i jest z tego powodu rozgoryczony. Na świecie jest masa osób, którym zazdroszczę. A może niekoniecznie? Często myślę o tym, co by było, gdybym osiągnęła wszystko, co chcę. Czego bym wtedy pragnęła? Ostatnio znajomy kupił piękny dom z ogrodem. Usiadłam w tym ogrodzie i powiedziałam, że też bym taki chciała mieć. Kolega na mnie popatrzył i zapytał: „Szuma, a co ty byś wtedy robiła?”. I miał rację! Prawdopodobnie byłabym nieszczęśliwa, że już go mam. Uważam, że życie jest drogą. Najfajniejsza jest droga sama w sobie i to, że nie wiesz, co czeka na ciebie za rogiem. Zawsze byłam tego ciekawa.
Nowa VIVA! w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku 8 września.
Czytaj też: Halina i Jan Machulscy – w ich małżeństwie były zdrady, ale była też niesamowita więź