Małgorzata Potocka – reżyserka, choreografka, tancerka... twórczyni teatru rewiowego Sabat. W jej życiu nie zawsze było kolorowo. W szczerej rozmowie z Beatą Nowicką artystka opowiedziała o niezwykle silnej więzi z mamą, jej twardym, lecz pełnym miłości wychowaniu oraz o bólu i samotności, jakiej doświadczyła po jej śmierci. „W tej tragedii czułam się bardzo samotna. Dwa lata byłam w traumie”, wyznaje.

Reklama

Najsilniejszy flesz z przeszłości?

Śliczna blondyneczka. Wtedy triumfy święciła Shirley Temple. Byłam do niej niezwykle podobna. Ludzie zaczepiali mamę na ulicy i mówili: „Ma pani swoją Shirleykę”. Uwielbiałam piękne stroje. Z szafy mamy wyciągałam kolorowe ubrania, wkładałam szpilki i pryskałam jej perfumami. Ale bywałam też nieznośna. Potrafiłam stanąć na środku pokoju i nasikać na dywan.

Żartuje Pani…?

Nie (śmiech). Zawsze decydowałam o sobie. Kiedy przed rozwodem rodziców tata był niedobry dla mamy, pocięłam mu wszystkie krawaty. Miałam wtedy cztery latka. Byłam jedynaczką. Świat kręcił się wokół mnie. Mama szalenie o mnie dbała. Miałam śliczną bieliznę, ubrania, pantofelki. Laleczka z żurnala. Zresztą później w zespole Sabat mówili na mnie „lalka”. A jednocześnie bardzo szybko stałam się dorosła. Kiedy tato odszedł, zostałyśmy we dwie. Mama dawała mi poczucie, że jestem najwspanialszą i najpiękniejszą istotą w jej życiu, ale ostro mnie wychowywała. Stosowała kary. Kiedy się spóźniłam, dostawałam lanie smyczą. Jak nie zjadłam zupy mlecznej, mama łapała mnie za piękny warkocz i wpychała mój nos do talerza…

Twarda szkoła życia. Czuję, że będzie mnie Pani zaskakiwać!

Mama zawsze mi powtarzała: „Pamiętaj, musisz być silna i niezależna”. Ta niezależność czasami mi w życiu przeszkadza. Nie umiem prosić o pomoc. Mam nawet problem z prezentami. Źle się czuję, kiedy je przyjmuję. Mama trzymała mnie krótko, a jednocześnie bardzo kochała i wspierała. Pamiętam, jak zabrała mnie do Teatru Wielkiego na „Romea i Julię”. Kiedy wyszłyśmy, powiedziałam: „Kiedyś będę Julią, też będę tak tańczyć”. A mama: „Będziesz”. Zdałam do szkoły baletowej, ale mama nie widziała mojego dyplomu. Zmarła na raka, kiedy miałam 18 lat. Strasznie to przeżyłam, byłam z nią toksycznie związana. Nie mogłam nic ukryć, zrobić nawet drobnego ruchu, o którym ona by nie wiedziała. Kochałam ją ogromnie. Kiedy lekarz powiedział, że odeszła, wszystko się zawaliło. Wyszłam ze szpitala i zrozumiałam, że zostałam zupełnie sama. To był dla mnie koniec świata. Postanowiłam umrzeć. Rzuciłam się pod tramwaj, który zatrzymał się w ostatnim momencie, jacyś ludzie odciągnęli mnie na bok.

Jest Pani zbudowana z ogromnej samotności.

Tak. Ma pani rację. Nie miałam pieniędzy, musiałam pożyczać, żeby pochować mamę, nigdy nie zapomnę tego upokorzenia. Ojciec miał inną żonę, nawet nie przyszedł na pogrzeb. W tej tragedii czułam się bardzo samotna. Dwa lata byłam w traumie, ale przeżyłam, dałam radę. Pomału zbierałam się w sobie, powracałam do żywych. Wytyczyłam sobie drogę i nią poszłam. Przyjęto mnie do Teatru Wielkiego, ale nie chciałam tańczyć tylko do muzyki Czajkowskiego i Prokofiewa. Namówiłam więc pięć koleżanek, żebyśmy wyszły poza ramy tańca klasycznego. Wymyślałam dla nas styl tańca i choreografię, w moim domu robiłyśmy próby. I tak rozpoczęła się kariera zespołu Sabat, który tańcem wyprzedził epokę.

Zobacz także

Czytaj też: Mieszkanka Skolimowa o ostatnich chwilach Jerzego Połomskiego: „Nie spałam 3 noce”

Krzysztof Opaliński

Małgorzata Potocka w sesji dla magazynu VIVA!, 2023 rok

Martha Graham, słynna tancerka, powtarzała: „Każdy taniec jest odkrywaniem nas samych”. Co Pani w sobie odkryła?

Ciągle odkrywam coś nowego. Po śmierci mamy odkryłam, jak ciężko jest żyć w samotności. Stworzyłam zespół baletowy i pierwszy raz się zakochałam.

To była miłość?

Zauroczenie. W moim życiu są głównie zauroczenia. Do miłości na całe życie, o jakiej czyta się w książkach, nie miałam szczęścia. Jestem kobietą teatru i zawsze nią byłam. Dlatego wszystkie moje małżeństwa się rozsypały. Najbardziej cierpię, że nie żyje Tadeusz Ross. Łączyła nas sztuka, styl, klasa. Uwielbiam jego teksty. W naszym najnowszym spektaklu „Viva Sabat” jest utwór „Viva Małgosia”, który napisał o mnie. Małżeństwo nam nie wyszło, ale nasza przyjaźń była wielka, wciąż mam w telefonie ostatnie słowa Tadeusza, jakie powiedział do mnie przed śmiercią. W teatrze cały czas czuję jego obecność, wchodzę na scenę, puszczam do niego oko i mówię: „Już jestem”.

Wzruszyłam się…

Kiedy rozpadło się moje pierwsze małżeństwo, w moim życiu pojawił się ojciec. Dzwonił, przychodził, dopytywał, czego mi potrzeba. Zachowywał się tak, jakbym była tą czteroletnią dziewczynką, którą porzucił. Nawiązaliśmy silną więź, aż do jego śmierci w wieku 96 lat byliśmy cudowną parą przyjaciół. Nauczył mnie kochać konie. Przed wojną i po wojnie jako inżynier architekt budował polskie elektrownie, ale nigdy nie był członkiem żadnej partii. Zdążył być na otwarciu mojego teatru. Zachwycał klasą i elegancją. Dżentelmen – arystokrata herbu Poraj. Po nim noszę rodowy sygnet.

Zobacz także: Sebastian Fabijański o ostatniej wiadomości od Mateusza Murańskiego. Czy przewidział tę tragedię?

Krzysztof Opaliński

Małgorzata Potocka w sesji dla magazynu VIVA!, 2023 rok

Reklama

Rozmawiała BEATA NOWICKA
Cała rozmowa w nowym numerze VIVY! w punktach sprzedaży od 9 lutego.

Reklama
Reklama
Reklama