Małgorzata Leitner: „Wszystko na koniec będzie dobrze. Jeżeli nie jest to znaczy, że to nie koniec”
O życiowych zakrętach, walce o zdrowie i sile wiary
- Beata Nowicka
Menadżerka, właścicielka agencji modelek i gwiazd Avant Management. Bizneswoman. Dzięki Małgorzacie Leitner spektakularny sukces odniosły Joanna Krupa, Kasia Struss, Sandra Kubicka oraz Karolina Pisarek. Co napędza ją do działania? Jak przekuła chwile zwątpienia i kryzysy w sukces? Dlaczego jej życiową misją jest wspieranie kobiet? O tym opowiedziała w szczerej rozmowie z Beatą Nowicką.
Beata Nowicka: Śni Ci się czasami, że zdobywasz złoty medal w zawodach pływackich albo że jesteś prezesem wielkiego banku?
Małgorzata Leitner: Nie. Czasami śni mi się, że jestem samurajem i jadąc konno w walce na miecze pokonuję przeciwników.
Znamienne jak na delikatną właścicielkę agencji modelek i gwiazd Avant [Management]… Zresztą dużo rzeczy w Tobie zaskakuje. Mało kto wie, że mogłabyś mieć dwie alternatywne ścieżki zawodowe. W młodości trenowałaś pływanie i chciałaś zostać zawodową pływaczką albo nurkiem. A potem ukończyłaś studia doktoranckie na warszawskiej SGH z teorii systemów ekonomicznych. Zaimponowałaś mi!
Z karierą bankową pożegnałam się w dniu, w którym odrzuciłam ofertę pracy w Banku Europejskim. Pływanie i nurkowanie faktycznie jest jednym z moich największych zrealizowanych marzeń. Gdy byłam małą dziewczynką, chciałam żyć w wodzie, wyobrażałam sobie, że nurkuję niczym syrena, ryba. Po części spełniłam swoje fantazje, bo nurkując, bezdech mam bardzo dobry.
To tato wrzucił Cię pierwszy raz do wody?
Mój tata jest zapalonym instruktorem nurkowania, zabrał mnie kiedyś ze sobą na obóz na Mazurach, gdzie szkolił młodych adeptów. Miałam może dwa-trzy latka i na przystani tak długo przyglądalam się rybom, aż w końcu wpadłam z tego podestu do wody. Było zimno, głęboko, ale śmiałam się i cieszyłam. To był pierwszy znak, że woda to mój żywioł. Parę lat później tata miał wypadek i przez długie miesiące walczył w szpitalu o życie. Któregoś dnia mama powiedziała, żebym namalowała obrazek, który ona włoży mu pod poduszkę w szpitalu i tacie będzie się to śniło.
Namalowałam wtedy cały morski świat: ryby, syreny, rośliny, łodzie, a tatę przedstawiłam jako władcę tego podwodnego dworu. Przyznam, że dopiero teraz, po trzydziestu latach, kiedy odpowiadam na Twoje pytanie, przyszło mi do głowy, że może właśnie wtedy zrozumiałam, że to jest ukochany świat mojego taty, który miał na mnie ogromny wpływ. Jakiś czas poźniej mama zapisała mnie na zajęcia pływackie. Nurkuję zaś od 14. roku życia. Ukształtowały mnie obozy sportowe i bezceremionalne podejście mojego taty do nieprzyjemności, bólu, braku komfortu.
Co masz na myśli?
Polskie jeziora poniżej 7 metrów, czyli poniżej tzw. linii termokliny mają zawsze od 4 do 6 stopni. Nieważne czy nurkujesz latem czy zimą, nawet w piance, poniżej pewnego poziomu, który jest normalną głębokością nurkowania, jest po prostu bardzo zimno i do tego ciemno.
Byłabym przerażona, nawet teraz...
Nasz świat na początku tworzymy na podstawie tego, jak o nim mówią i jak go opisują rodzice, bo są najważniejszymi osobami w naszym życiu. Poprzez ich reakcje doświadczamy na przykład bólu po upadku. Kiedy mama mówi: „Ojej, moje biedne maleństwo...” i użala się nad nami, my wtedy też czujemy, że mamy moralne prawo, żeby się nad sobą rozczulać i płakać. A kiedy tato mówi: „otrzyj łzy, przecież to normalne, że ktoś się przewraca i rozbija kolana”.
Albo marźnie w zimnej wodzie. „Zobacz, wszyscy nurkują, zobacz jak jest fajnie, uśmiechnij się”. I ty się uśmiechasz. Uczysz się takiej, a nie innej reakcji. Na tych obozach nie było mamy, tylko tata. Zaliczyłam wtedy pierwsze lekcje hartu ducha. Rzeczywiście, żadnego płaczu, histerii, dramatu. Przecież są większe problemy, niż to, że z zimna zdrętwiała ci noga czy zsiniały usta? (śmiech).
Małgorzata Leitner z tatą
Wyobraziłam sobie Ciebie, chudą, trzęsącą się z zimna, uśmiechniętą 14-latkę. Nauczyłaś się panowania nad własnymi słabościami? Stałaś się odporna?
Co to znaczy odporna? Mnie kojarzy się to z żelaznym słupem, którego nie pokonają żadne żywioły, który nie drgnie nawet o milimetr. Ja taka nie jestem. Bardziej przypominam tatarak. Wiatr, śnieg i deszcz mają na niego wpływ, rzucają nim od czasu do czasu na prawo i lewo, ale potem on wraca na to samo miejsce wyższy i mocniejszy. Nie mogę powiedzieć, że jestem odporna, byłoby to kłamstwo i wzbudziło w kimś niepotrzebne poczucie zawodu, dlaczego on tak nie ma? Otóż ja też tak nie mam.
Wszelka niesprawiedliwość, która oczywiście w moim mniemaniu mnie spotykała, nieżyczliwość czy ból miały na mnie wpływ bardzo negatywny. Sporo wycierpiałam, ale mówię to nie dlatego, żeby wzbudzać litość, tylko ku pokrzepieniu. Że mnie też bolało, że wylewałam łzy, pytałam Boga - dlaczego? To ludzkie. Bardzo mocno przeżywałam pewne rzeczy, żeby potem pogodzić się z tym i wybaczyć – przede wszystkim sobie – różne błędne decyzje. I dziękować za tę naukę. Zajęło mi parę ładnych lat, żeby zacząć rozumieć, o co w życiu chodzi.
Kiedy zdałaś maturę, już wiedziałaś? Byłaś bardzo uzdolniona matematycznie.
Dostałam się na trzy różne uczelnie, na tzw „zbrojeniówkę” na Politechnice, na uniwersytet we Frankfurcie i do Szkoły Głównej Handlowej, w końcu studiowałam w dwóch językach, po niemiecku i angielsku i wyjechałam do Austrii, gdzie po niemiecku dokończyłam rok ekonomii. W Wiedniu moje życie zatoczyło koło, bo dostałam propozycję pracy w Banku Europejskim jako druga najlepsza na roku (pierwszy był chłopak). To był 2005 rok, Polska wciąż podnosiła się po komunie, wszystko zaczynaliśmy budować od nowa. Uwierz mi, czułam się tak, jakbym miała polecieć na Marsa. Szklane ściany, eleganckie garnitury, poważne decyzje, ogromne pieniądze… Wydawało mi się niewiarygodne, że ktoś mnie zaprasza do tego świata, bo uważa, że to ja jestem dla nich cenna.
A jednak odmówiłaś, dlaczego?
Jak dziś pamiętam tę rozmowę! Wróciłam do mamy, do Warszawy, stałam na Woli, na chodniku, już miałam telefon komórkowy. Dyrektor kadr EB zadzwonił, żeby omówić ze mną szczegóły rozpoczęcia pracy, a ja mu mówię, że przemyślałam sprawę i jednak rezygnuję. Był zaszokowany. Zaczął mnie wypytywać czy dostałam lepszą ofertę, a ja na to, że otwieram agencję modelek (śmiech). Zdarza ci się czasami, że „słyszysz” czyjeś myśli przez telefon?
Małgorzata Leitner z kandydatkami na modelki w Avant School
Małgorzata Leitner właścicielką koncernu, wnuczką Estee Lauder, Jane
Oczywiście…
No to ja wtedy „usłyszałam”, że kompletnie zwariowałam. Zmarnowałam wielką szansę i w jego oczach w jakimś sensie życie. Na pewno myślał, że wybrałam ścieżkę łatwą i głupawą. Nawet mu się nie dziwę. No bo jak komuś wytłumaczyć, że masz wizję, że wszystko już wymyśliłaś, zaprojektowałaś, teraz trzeba to tylko zbudować w realnym życiu. Ale w twojej głowie to już istnieje! Oglądam teraz magazyn L’Officiel”, gdzie na okładce jest Kasia Struss, w moje 23. urodziny wyszedł włoski „Vogue”, a w środku zdjęcia mojej modelki w sesji Prady i przypomina mi się początek naszej przygody...
Kiedy spotkałyście się z Kasią Struss, zresztą przez przypadek, byłyście obie bardzo młode. Kasia miała 18 lat, Ty 21.
A wydawało mi się, że jestem stara.
No, żartujesz?!
Przysięgam. Uważałam, że jestem już w poważnym wieku i najwyższy czas rozpocząć jakąś działalność. Dzisiaj myślę o tym z rozbawieniem. Ale na uczelni, na pierwszym roku, moi koledzy i koleżanki, dzieci przedsiębiorców, już działali w biznesie, mieli swoje samochody itp. Ja na drugim roku nie miałam ani firmy, ani auta (śmiech). Moja przyjaciółka ze studiów była od kilku lat działaczką dużej partii, pracowała z politykami z pierwszych stron gazet, którzy budowali nową Polskę, kolega przygotowywał się do przejęcia firmy po ojcu. Mój najbliższy krąg tworzyły osoby bardzo pracowite, ambitne i zaawansowane w swojej karierze, tak mi się wówczas wydawało. Otoczenie ma ogromny wpływ na twoje postrzeganie świata. Inni robią, ty też możesz. Mój tata i promotor doktoratu do dzisiaj patrzą na to, co robię, z przymróżeniem oka.
Zanim założyłaś swój biznes, stworzyłaś Avant Models, przez krótką chwilę sama byłaś modelką. Co uwierało Cię w tym świecie?
Nie miałam do tego zapału. Nie podobało mi się, że ktoś mi mówi, co mam robić, bo zawsze miałam lepszą wizję i lepszy pomysł (śmiech). Chciałam głośno powiedzieć, że to bym zmieniała, tamto zrobiła inaczej, ale siedziałam grzecznie i cicho, bo tak zostałam wychowana. Miałam silną potrzebę wypowiadania swoich opinii o polityce, problemach społecznych, o bieżących wydarzeniach na świecie, studiowalam politykę monetarną państw, plusy i minusy wejścia Polski do UE a tu, w okolicznościach sesji, zostałam zepchnięta do roli atrakcyjnej dziewczyny w ślicznej sukience. Nie cierpiałam tego. I nie mogłam się z tym pogodzić.
Ale paradoksalnie to właśnie w świecie mody znalazłaś swoje miejsce.
Byłam zafascynowana urodą kobiet, nawet nie tyle urodą, co raczej „faktorem X”, czyli tym, co kryje się za tajemnicą, która sprawia, że kobieta przyciąga wzrok, wzbudza zachwyt i uwielbienie. Pamiętam swój staż w kancelarii premiera, bo tam mogłam obserwować mechanizmy, które od dawna mnie interesowały: jak buduje się popularność, jak przekonać ludzi do swoich idei, jak ich „uwieść”. Polityka mnie odstraszyła na wiele lat, ale poczułam, że znajdę swoje miejsce w branży modowej, urodowej. I że odniosę sukces. Wydawało mi się, że wtedy nikt tak nie podchodził do promocji, do tworzenia, dziś powiemy marki osobistej, jak ja. Przynajmniej nie znałam nikogo, kto patrzyłby od innej strony na piękne kobiety funkcjonujące w tej branży.
Co zobaczyłaś w młodziutkiej, nikomu nieznanej Kasi Struss, że w nią uwierzyłaś?
Miała w sobie to coś. Powiedziałam jej, że powinna chodzić po wybiegach Paryża czy Mediolanu, bo jest świetna. A ona na to odpowiedziała „ok” (śmiech). Ale czekała nas długa droga. Pamiętam po roku współpracy, pojechałyśmy obie w grupie znajomych na krótkie wakacje, na południe Francji. Tam mój znajomy, szef wielkiej agencji modelek w Paryżu, wziął mnie na bok i powiedział: „słuchaj, lubię cię Gosia, więc powiem ci szczerze - ona nigdy nie będzie top modelką. Ona nigdy nie zrobi kariery. Widzę jak od roku wypruwasz sobie flaki, żeby ją wypromować, więc uznałem, że powinnaś wiedzieć, co o tym sądzę”. On mi to powiedział szczerze, nie złośliwie. Wierzę, że w większości przypadków ludzkie intencje są dobre, po prostu człowiek czasami się myli. To było dwa miesiące przed przełomowym dla Kasi pokazem Louis Vuitton w Paryżu.
Ale zasiał w Tobie wątpliwości?
Parę minut czułam napięcie i niepewność: „o kurczę, a jak ja się pomyliłam? Wszystko postawiłam na jedną kartę. Moje myśli, czas, znajomości, energię zainwestowałam w karierę tej dziewczyny i budowanie czegoś, co sobie wymyśliłam”. Ale wiesz, co różni zwycięzcę od przegranego? To, że zwycięzca spróbował jeszcze ten jeden raz. Tydzień poźniej poleciałyśmy z Kasią do Londynu. Znowu część ludzi z branży mówiła, że to idiotyczny pomysł, a przede wszystkim, że ona nie jest gotowa na zbliżający się Fashion Week w Paryżu i co ja znowu wymyślam?! Pamiętaj, że wtedy ten tydzień mody to była świętość. Nie ma cię na Fashion Week, nie istniejesz w biznesie.
Dlaczego tak uparłaś się na ten Londyn?
W Londynie modelka wyszła w pokazie Sinhy Stanic i... wyglądała spektakularnie, jej zdjęcia natychmiast rozeszły się po Internecie. Z Londynu poleciałyśmy do Grecji, kompletnie znienacka. Kolega produkował dużą sesję dla znanego magazynu i podejrzewam, że w ostatniej chwili, z jakiegoś powodu, któraś z top modelek nie stawiła się na nią. Zadzwonił do mnie czy jesteśmy wolne i damy radę przylecieć. Na drugi dzień wsiadłyśmy w samolot i poleciałyśmy na jeden dzień.
Stamtąd wróciłyśmy do Paryża ze spektakularną, zrobioną na najwyższym poziomie sesją na osiem stron. W Paryżu od rana do wieczora, biegałyśmy z castingu na casting. Okazało się, że zdjęcia z Grecji zmieniły bieg historii, pozwoliły zabukować pierwszą kampanię dla Kasi: Patrizia Pepe. Dzięki niej Kasia pojawiła się na radarze profesjonalistów. Wystąpiła podczas Paris Fashion Week w dwóch najważniejszych pokazach: Miu Miu i Louis Vuitton. To oznaczało, że będzie gwiazdą. Oczywiście opowiedziałam ci to w wielkim skrócie, bo po drodze było jeszcze mnóstwo innych nieprzyjemności, przeszkód, niedogodności… nie chcę o tym mówić.
Małgorzata Leitner na okładce branżowego magazynu „MBA MANAGER”
Dlaczego?
Dlatego, że wielu ludzi ciężko pracuje w kopalniach, szpitalach, fabrykach. Mam moralny opór przed użalaniem się jak to nam było ciężko w Paryżu albo, że gdzieś po mieszkaniu modelek biegały szczury. Wolę zacisnąć zęby i robić swoje.
W czasie tej swojej zawodowej drogi, już piętnastoletniej, spotkałaś ważną dla siebie osobę?
Tak, między innymi Julię Meleshkinę, szefową rosyjskiego oddziału agencji Avant. To ona mi powiedziała: „słuchaj, jesteś naprawdę dobra, zostań u mnie, pomożesz mi w prowadzeniu agencji”. Wizja przeprowadzki do Moskwy nie za bardzo mnie pociągała, więc Julia rzuciła: „to sama otwórz agencję w Warszawie. Myślę, że jesteś gotowa, żeby to zrobić”. Do dziś jest jedną z niewielu osób, poza Julią Słowikowską i Karoliną [Pisarek], które mają odwagę powiedzieć mi, co myślą naprawdę. Miałam jak wiesz różne przejścia, niektóre nagłośnione przez media, zawsze mi wtedy powtarzała: „dlaczego ty sobie na to pozwalasz?! Nie możesz się tak zachowywać. Nie przejmuj się tym, ale też nie możesz robić z siebie ofiary. Walcz i idź dalej. Jesteś najlepsza!”
Potrafię docenić takie wsparcie od drugiej kobiety. Wiem, jakie to rzadkie, zwłaszcza w branży, gdzie kobiety są dla siebie silną konkurencją.
Julia zawsze we mnie wierzyła. Każdemu z nas jest to potrzebne. Oczywiście wspaniałe, kiedy takie rzeczy mówi nam mężczyzna, natomiast kiedy słyszysz je od kobiety, z pewnych powodów przybiera to inny wymiar. Samo poczucie własnej wartości to czasami za mało. Julia od serca, bezinteresownie mówiła: „Ty możesz wszystko. Znasz kilka języków, jesteś inteligentna, masz dar nawiązywania kontaktów, jesteś świetnym PR-owcem….. Poradzisz sobie.” Ile osób w życiu powiedziało ci coś takiego wprost?
Zapytaj raczej, ile kobiet…
Kiedy pięć lat temu i trzy lata temu myślałam, że świat - z różnych powodów- wali mi się na głowę, ona mówiła: „Jak to możliwie, że dajesz z siebie 200% i dopuszczasz do tego, żeby ludzie robili ci wstrętne rzeczy. Ty im na to pozwoliłaś”. To wielka wartość usłyszeć prawdę zamiast pocieszenia: „Ojej, jaka ty jesteś biedna, jak mi ciebie żal. Jakie to jest niesprawiedliwe”. To tylko pozorna pomoc. Ja wiem, że nie każdy jest gotowy, żeby stanąć twarzą w twarz z opinią: „to jest twoja wina, bo ty pozwoliłaś się tak traktować”. Nieprzyjemne uczucie, prawda? Ale też moment, w którym zaczynasz się zmieniać i budować coś lepszego w swoim świecie. W Ewangelii Mateusza jest napisane: „będziesz miłował bliźniego swego, jak siebie samego”. Głęboka myśl jest w tym przykazaniu. Zresztą w Biblii są najważniejsze wskazówki potrzebne do osiągnięcia równowagi, szczęścia i zbawienia.
Czytasz Biblię?
Tak, studiuję Biblię. W młodości dobrze poznałam Stary Testament, który mówi między innymi o karach, zemście i sprawiedliwości. Natomiast Nowy Testament, który zaczęłam czytać dużo później, otworzył mnie na uczucia, przypomniał, czym jest miłość do drugiej osoby, do samego siebie, czym jest przebaczenie. To nie jest być może temat do naszej rozmowy, ale jestem przekonana, że w moim życiu bez Boga nie ma szczęścia. Bez Boga nie ma mnie.
Bardzo refleksyjna jest ta nasza rozmowa. Co Ci pozwala nie załamać się? Wiem, że miałaś dwa bardzo trudne momenty i to wcale nie tak dawno.
To prawda. Myślę, że spotkało mnie najgorsze: zawodowo i prywatnie. W obu tych sferach dostałam bardzo ważne lekcje, za które dzisiaj jestem wdzięczna. Musiało jednak minąć wiele miesięcy, wylać się morze łez i wydobyć wiele krzyków. Czasem wołasz do Nieba: „Dlaczego?! Dlaczego ja?!”. Cieszę się, że Tobie mogę na spokojnie to powiedzieć. W moje 30. urodziny miałam zapaść. Pojechałam do Nowego Jorku na pięć dni do pracy, a wróciłam do Polski po trzech miesiącach. Obudziłam się w swoim pokoju hotelowym w Nowym Jorku sparaliżowana. Karetka zawiozła mnie do szpitala, zrobili mi badania. Siedziałam na wózku inwalidzkim w szpitalu, kiedy przyszedł lekarz i obwieścił mi straszną diagnozę. Dodał: „przed panią jakieś siedem miesięcy życia, przykro mi”. I poszedł.
Zostałam tam kompletnie sama, bezbronna, przerażona. Na pewno widziałaś w japońskich kreskówkach, kiedy bohaterowie płaczą, łzy leją im się wielkim łukiem na podłogę. Przysięgam ci, że łzy wytrysnęły mi na boki taką samą fontanną. W tle bezosobowy gwar szpitala i ja zostawiona sama sobie w totalnej rozsypce. To była filmowa scena. Po dwóch godzinach przyszedł mój kolega, z trudem mu wyszlochałam, że umieram, a on zastosował jakąś grę słowną i przyrównał tę chorobę do wypróżniania się. Nagle wybuchłam przeraźliwym, uzdrawiającym śmiechem i to od razu mi pomogło. Od tej pory kiedy lekarze mówili, że jestem ciężko chora, upierałam się, że jestem tylko bardzo zmęczona.
Małgorzata Leitner i Karolina Pisarek
Słyszałam o takich przypadkach w sytuacjach skrajnego wycieńczenia.
No właśnie… Potem miałam zawirowania zawodowe, straszono mnie prokuraturą, policją, audytem, urzędem skarbowym, groźbami, że mi zabiorą licencję, nagonką medialną. To była naprawdę okrutna lekcja. Bałam się, że mogę stracić dorobek całego życia, naprawdę wszystko w to włożyłam, nie miałam dzieci, męża, tylko moją agencję. I nagle pomyślałam: „wiesz co, Gośka, ale żyjesz, a trzy lata wcześniej nawet to nie było pewne”. Więc zobacz, jak Bóg dawkuje nam trudne chwile. Nie przeżyłabym tego w wielkim stylu, gdyby nie wcześniejsze doświadczenia. Sama zobacz: szef topowej agencji w Paryżu mówi mi, że dziewczyna, w którą bardzo wierzę, nie będzie top modelką, profesor medycyny mówi mi, że umrę, donosiciel-zawistnik grozi mi, że zabierze mi dorobek życia...
Dużo tego...
Zawierz Bogu, swojej intuicji i... wysypiaj się! Te braki były powodem moich problemów zdrowotnych. Po ostatniej lekcji pomyślałam, że wreszcie zaczynam coś wiedzieć o życiu. Modliłam się o dzień, kiedy będę mogła ze śmiechem opowiedzieć o tych doświadczeniach, bo wcześniej wydawało mi się to prawie niemożliwe. I udało się.
Ktoś powinien nakręcić o Tobie i Twojej agencji serial.
(śmiech) Może samam nakręcę…
Napisałaś już ciekawą książkę „Dobre uczennice zostają top modelkami”. Piszesz tam: „Nie uroda, nie wzrost, nie figura, a charakter decyduje o tym, że spośród miliona anonimowych piękności wybija się ta jedna – i zostaje top modelką…”. Dodałabyś coś dzisiaj?
Niewiele, bo książka jest ponadczasowa. Podkreśliłabym tylko, że każde doświadczenie, tak zwany problem, jest lekcją, za którą masz być wdzięczna. Dziś cierpisz, a jutro będziesz mądrzejsza. Przecież nikt nam nie zagwarantował, że życie będzie sprawiedliwe, miłe i przyjemne.
Wymyślili to w wytwórni Disney’a. Ja wolę brać los we własne ręce. Jestem przekonana, że nasza przyzwoitość i uczciwość wygrywa w tym sensie, że jeśli my tacy jesteśmy, przyciągamy osoby o takim sercu. To jest nagroda. Bo przecież innych sądzimy i oceniamy przez swój pryzmat. Złodziej powie o bliźnim: „O, ten to kradnie”; osoba pracowita: „O, ten to zapracował na sukces”; a leń: „O, temu to się poszczęściło”.
Największe szczęście to znaleźć sobie pracę, która właściwie nie jest pracą tylko pasją. Czy Ty rozgraniczasz swoje życie prywatne od Twojej agencji, czy to się zlało w jeden organizm?
Są elementy, które przypominają mi, że to jest jednak praca: roczne bilanse trzech spółek w grupie, zarządzanie kadrami, negocjowanie pensji, audyty, ale poza tym, cały dzień robię to, w co wierzę i co lubię.
Stoisz za karierami wielu kobiet: Kasia Struss, Joanna Krupa, Sandra Kubicka, Karolina Pisarek, Anna Jagodzińska, wiele dziewczyn uczyniłaś milionerkami. Twoje gwiazdy były na ponad 100 okładkach magazynów na świecie, na ich koncie są najbardziej prestiżowe światowe kampanie. Co uważasz za swoje największe zwycięstwo?
Że przeżyłam. Karolina Pisarek udzielała niedawno wywiadu jednej ze stacji, stałam obok, bo coś poprawiłam przy światłach i usłyszałam, kiedy opowiadała o tym, kim dla niej jestem, jak ona mnie postrzega. Ze wzruszenia kompletnie się rozkleiłam. Przypomniałam sobie, dla kogo to robię! Pamiętam sytuację sprzed jakichś dwóch lat, gdy weszła do mojego pokoju i zobaczyła jak garściami wyciągam sobie włosy z głowy. Tyko ona (i obie Julie) wiedziały wtedy, jaką cenę zapłaciłam za aferę i milczenie na temat fałszywych donosów.
Trzymając do końca fason (i kodeks poufności agenta) zapłaciłam swoim zdrowiem. Oprah Winfrey powiedziała kiedyś, że najważniejsza jest „zmiana na lepsze i służba innym”. To się dokonało. Jestem przekonana, że gdyby nie traumatyczne wydarzenia, nie mogłabym pomagać i zmieniać życia kobiet na lepsze. Dawać im głosu, odkrywać ich potencjał, którego często same mogą nie być świadome.
Pozostaje mi zadać pytanie: co dalej?
Otworzyłam wytwórnię muzyczną pod labelem AVANT MANAGEMENT & RECORDS i poza modelkami promuję teraz artystów-muzyków.
Z Jeremim Sikorskim i M. Bisiorkiem, dyrektorem programowym Muzo FM
Okładka książki Małgorzaty Leitner