Małgorzata Kożuchowska o macierzyństwie: "To ważniejsze niż wszystkie niezagrane role"
Jako 20-latka myślała, że dziecko to abstrakcja. Jako 30-latka skupiła się na rolach. Kiedy skończyła czterdziestkę, doszła do wniosku, że ze wszystkich ról na świecie rola matki jest dla niej najważniejsza. Ale o swoje marzenia musiała powalczyć. Ponad rok temu marzenie Małgorzaty Kożuchowskiej spełniło się - urodziła syna, Jana Franciszka. Redaktor naczelnej "Vivy!" Katarzynie Przybyszewskiej aktorka po raz pierwszy wyznała, jak udało jej się zostać mamą i dlaczego ten mały człowiek tak bardzo zmienił jej życie.
Aktorka długo starała się, by zajść w ciążę. Z badań wynikało, że miała dwa, trzy procent szans. Śmieje się, że, gdy się o tym dowiedziała, jej pierwszą myślą było "Ups!" . W "Vivie!" wyznała:
Ta wiadomość była jak najdroższy brylant. Ale początek był stresujący. Musiałam leżeć przez dwa miesiące. Akurat byłam krótko po premierze „Kotki na gorącym blaszanym dachu”. Dużo mnie kosztowała ta rola, ważna, trudna i bardzo mnie osobiście dotykająca. Sztuka jak na złość jest o kobiecie, która nie może mieć dzieci. Schudłam sześć kilo, a wszyscy mówili: „Gośka, jak chcesz zajść w ciążę, musisz przytyć!”. Zagrałam może dwadzieścia spektakli i okazało się, że jestem w ciąży.
"Ale z psami do ogrodu to chyba mogę wyjść?"
Ciąża zmieniła jej życie o 180 stopni. Wymagała niespodziewanych poświęceń - aktorka przez dwa miesiące nie mogła wstawać z łóżka.
Na początku nie wierzyłam, że naprawdę trzeba leżeć. Dobra, myślę sobie, bez przesady. Ale zapytałam lekarkę: „Ale z psami do ogrodu to chyba mogę wyjść?”. A ona mówi: „Nie!”. „Do łazienki?”. „Jak już naprawdę trzeba”. „A jedzenie?”. „Też raczej na kanapie, w pozycji leżącej”. Zapowiadało się ciekawie.
W "Vivie!" wyznała, że wszelkie niedogodności znosiła z pokorą i że propozycji zawodowych, które musiała odrzucić, nie było jej szkoda.
Kiedy jesteś w ciąży, nie masz takich dylematów. Myślisz tylko, żeby nie popełnić żadnego błędu, żeby dziecko było zdrowe. Zaczęłam naprawdę o siebie dbać, zrobiłam badania na nietolerancje pokarmowe, na które nigdy nie miałam czasu. Ja, miłośniczka mocnych, aromatycznych kaw i herbat, przerzuciłam się na mdłe herbatki malinowe. Byłam karną kobietą w ciąży.
"Mój synek był śliczny, proporcjonalny, choć malutki"
Aktorka przyznała, że poród to doświadczenie…
Przede wszystkim bardzo intymne. Kiedy już kładą ci to małe zawiniątko na piersi, nie jesteś w stanie powstrzymać łez.
Co poczuła jak pierwszy raz zobaczyła swojego synka?
Zachwyt. Pewnie mówi tak każda matka, ale rzeczywiście mój synek był śliczny, proporcjonalny, choć malutki. Mogłam patrzeć na niego godzinami. Po chwili pojawia się pewność, że cokolwiek się nie wydarzy, już nigdy nie będę sama. I poczucie, że odtąd jestem za kogoś naprawdę odpowiedzialna.
"Mam kogoś, na kogo mogę skierować swoją energię, swoją miłość"
Czy macierzyństwo zmieniło podejście aktorki do pracy? Jakie są największe zmiany, które zaszły w niej po urodzeniu dziecka?
Jestem o wiele spokojniejsza. Nawet w pewnym momencie się tego przestraszyłam, bo zawsze, kiedy wchodziłam na plan, miałam spinkę, przejmowałam się. A teraz? Spokój, luz, dystans. Czy to normalne? Z drugiej strony dobrze mi z tym. Jestem też bardziej zadaniowa, już nie pozwalam, by czas przepływał mi przez palce. Zdarza się więc, że mówię na planie: „Kochani, skupmy się! Musimy już to zrobić! Musimy to zrobić!”. A potem jak na skrzydłach biegnę do syna.
Mam oczywiście nadal swoje ambicje, swoje pasje, plany zawodowe. Mam poczucie, że wciąż wszystko, co najlepsze, mam przed sobą. Choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że pewne drzwi pozostają przede mną zamknięte, do pewnych ról się mnie nie dopuszcza. Więc gdybym nie miała dziecka, może kumulowałabym w sobie jakiś żal, gorycz, sarkazm. A tak mam kogoś, na kogo mogę skierować swoją energię, swoją miłość i to jest ważniejsze niż wszystkie niezagrane role.
Więcej o życiu Małgorzaty Kożuchowskiej w najnowszej "Vivie!". Od jutra w kioskach.
Małgorzata Kożuchowska dołączyła do obsady filmu "Listy do M.2", który można oglądać w kinach.