Orina Krajewska i Piotr „Vienio” Więcławski: „Dajemy sobie dużo wolności”
„Obydwoje potrzebujemy dużo skupienia i przestrzeni”
- Aleksandra Kwaśniewska
W ramach cyklu Archiwum VIVY!: wywiady przypominamy rozmowę Aleksandry Kwaśniewskiej z Oriną Krajewską i Piotrem „Vienio” Więcławskim. Wywiad ukazał się w styczniu 2018 roku w magazynie VIVA!.
Magazyn VIVA! wywiad Orina Krajewska i Piotr „Vienio” Więcławski
Poznali się przez brata Oriny, Xawerego Żuławskiego. On, znany raper, producent muzyczny, DJ, współzałożyciel kultowego Molesta Ewenement, o tym, że będą ze sobą chodzić, wiedział od razu. Ona, utalentowana aktorka, córka Małgorzaty Braunek, wolała… najpierw pójść na rowery, polubić się. Od kilku lat są razem. Jak wygląda życie dwojga artystów, o wartościach wyniesionych z rodzinnych domów i o tym, co stanowi fundament ich związku, z Oriną Krajewską i Piotrem „Vienio” Więcławskim rozmawia Aleksandra Kwaśniewska.
Zawsze miałam poczucie, że raperów strach pytać o sprawy sercowe.
Piotr: Ten wizerunek rapera, który nie ma wnętrza, tak obrósł tłuszczem, że stał się stereotypem. Ja nie mam problemu z tym, żeby rozmawiać o uczuciach. Mam wrażenie, że dziennikarze rozmawiają tylko z Vieniem, a nie z Piotrkiem. Wywiady dotyczą głównie spraw związanych z płytą, rzadko ktoś pyta o uczucia.
Słuchałaś Piotrka, zanim się poznaliście?
Orina: Nie byłam może bardzo wkręcona w hip-hop, ale oczywiście Molesta to był kanon podstawowy.
Piotr: Ja znałem wcześniej brata Oriny, ponieważ grałem w „Wojnie polsko-ruskiej”. Wiedziałem, że istnieje Orina, siostra Xawerego, ale nigdy jakoś nie wpadliśmy na siebie. A jak wpadliśmy, to już tak zostało.
I od razu była pewność?
Piotr: Że będziemy chodzili ze sobą, to byłem pewien. Podpisaliśmy kontrakt na bycie chłopakiem i dziewczyną.
Orina: Naprawdę tak to pamiętasz? Ja pamiętam wyraźnie, że kiedy się poznaliśmy, wdrażałam takie podejście, żeby nie wybiegać za bardzo do przodu. Jak się zaczęliśmy z Piotrkiem spotykać, to chciałam najpierw wyjść, pójść na rowery, polubić się, ale nie nazywać za szybko rzeczy. Wiele razy nacięłam się na to, że wybiegałam wyobrażeniami do przodu.
A jak ma się do tego ślub i wspólne plany?
Orina: Jesteśmy zaręczeni, chcę, żebyśmy byli razem, i chcę zrobić wszystko, żebyśmy byli razem jak najlepiej. Chcę, żebyśmy się szanowali, słuchali, inspirowali i byli w zdrowym, funkcjonującym związku. Ale myślę, że niebezpieczne może być zakładanie, że tak będzie już zawsze i koniec. Łatwo można przestać patrzeć na dzień dzisiejszy i zacząć przegapiać coś, co wymaga naprawy, a coś, chociażby małego, zawsze jest. Związek to ciągła praca, a my mimo wszystko jesteśmy dwójką indywiduów, którzy chcą iść ze sobą po partnersku.
Jedni się dobierają na zasadzie wypełniania nawzajem swoich braków, a inni na zasadzie poszukiwania swojego odbicia w drugiej osobie.
Orina: Myślę, że u nas jest to wypełnianie. Jesteśmy bardzo różni. Piotrek reprezentuje wiele cech, które zawsze mnie fascynowały. Dużo się od niego uczę. Jest bardzo asertywny, aktywny, produktywny, odpowiedzialny. Piotrek nauczył mnie tego, by działać tam, gdzie mam siłę sprawczą. Bardzo mi pomaga w prowadzeniu fundacji. Jak obserwowałam powstawanie płyty „Hore”, byłam pełna podziwu dla jego determinacji w realizacji pomysłu. Bycie artystą, freelancerem wymaga kultywowania w sobie nie tylko wrażliwości i odnajdywania weny, ale proces twórczy musi być wsparty też odpowiednią organizacją i wewnętrzną mobilizacją. To jest superpołączenie – artystycznej duszy i mocnego stąpania po ziemi. Bardzo to dla mnie inspirujące.
Piotr: To się nazywa chaos uporządkowany. Nauczyłem się tego, bo wydałem z 17 płyt w swoim życiu. Doskonale wiem, że nie mam nad sobą kata z batem. Trzeba się zmobilizować samemu.
To trudne.
Piotr: Jest to trudne, ale przy pisaniu „Hore” założyłem sobie taki plan, że piosenkę piszę w poniedziałek i wtorek, w środę refren, a w czwartek wchodzę do studia. I tak prawie mi się udało tydzień po tygodniu zrobić 10 piosenek. Praca do 17, potem gotowanie obiadu, Orina przychodziła z pracy i wtedy był czas na odpoczynek. Orina mówi, że opieramy się na różnicach, ale wydaje mi się, że światopogląd nam się zgadza.
Orina: Nie wyobrażam sobie być z kimś, kto nie reprezentuje takich podstawowych wartości, jak szacunek do drugiego człowieka, tolerancja i mój pogląd socjologiczno-polityczny.
Piotr: Tu mamy porozumienie. Ale generalnie zgadzam się, że jesteśmy jak ogień i woda. Ja jestem krzykliwym, wesołym, afirmacyjnym człowiekiem…
Orina: Dzięki. A ja jestem smutna i wycofana? (śmiech).
Piotr: Nie, absolutnie, ale myślę, że równoważymy się. Przeciwieństwa inspirują i wzbogacają się. Czasami jestem słonikiem w składzie porcelany. Orina zwraca mi uwagę na to, żebym na przykład odpowiednio dobierał słowa, żeby nikogo nie urazić.
Jak bardzo różne są Wasze zaplecza rodzinne?
Orina: Myślę, że bardzo różne. Moje dzieciństwo było trochę nietypowe. Rodzice byli praktykującymi buddystami. Jako dziecko jeździłam z nimi na medytacje pod Jelenią Górę. Zjeżdżało się tam kilkadziesiąt osób z całego świata, praktykujących japoński buddyzm zen. Chodziłam tam nawet przez jakiś czas do przedszkola. Ale buddystów w Polsce nie było wtedy dużo, jako jedyna nie chodziłam na religię, miałam dziwne imię, a to, że mama była aktorką, też dawało mi poczucie pewnej odrębności.
Wyjątkowości?
Orina: Trochę mi zajęło, zanim zaczęłam też tak to widzieć. Poczucie odrębności na pewno buduje wrażliwość na inność. Ale na etapie podstawówkowym chce się być jak wszyscy. Jako dziecko marzyłam, żeby mieć na imię Kasia, ale dostałam imię Orin. Kropka, koniec, jeszcze bez „a” na końcu. Mimo tego, że mama mi powtarzała, że to z dobrych intencji, a to imię ma wyjątkową historię i znaczenie, wcale tak go nie odbierałam. Pewne jego aspekty zaczęłam doceniać niedawno, na przykład to, że jest oryginalne, nie muszę się przedstawiać nazwiskiem.
Piotr: A ja w naszych zapleczach rodzinnych widzę podobieństwa. Oriny mama była nauczycielką buddyjską, moja uczyła języka polskiego. Tata też pracował w domu. I, tak jak Orina, też byłem trochę inny, bo bardzo indywidualny. Mama zawsze mówiła, że jak jechaliśmy pociągiem, to chodziłem po całym wagonie i gadałem ze wszystkimi. W nagrodę dostawałem kanapki, zżerałem jabłka i wyjadałem obcym ludziom czekolady. Ale też pamiętam, że zawsze odstawałem w klasie. Wszystko mnie interesowało i we wszystko wchodziłem na 100 procent. Innym podobieństwem jest to, że jeszcze zanim poznałem Orinę, spodobał mi się światopogląd buddyjski. Wydał mi się słuszny, szczodry i najbardziej sprawiedliwy. Jak poznałem Orinę, to się strasznie ucieszyłem, że ona jest z buddyjskiego domu. Oprócz tego, że jest świetną dziewczyną i aniołem, to jeszcze się okazało, że podziela te wartości. Nie mogło mnie większe szczęście spotkać.
Pytam o zaplecza rodzinne, bo często powtarzamy schematy związków znane z domu.
Orina: Na pewno obydwoje znamy schemat pełnej rodziny i dobrego związku. Moi rodzice byli takim związkiem totalnym, jednością. Bardzo partnerskim i uzupełniającym się. Mama może trochę bardziej była takim Piotrkiem (śmiech). Moi rodzice byli różni od siebie, ale bardzo wspierający i zjednoczeni.
Piotr: U mnie też tak było. Nigdy nie widziałem, żeby rodzice się kłócili. A właściwie raz, kiedy mama nie wytrzymała tego, że tata ciągle jej zwracał uwagę, jak ma prowadzić samochód, i wyrzuciła kluczyki w pole kukurydzy (śmiech). Jak przyjeżdżamy na obiad, tata zawsze chwali, że jego kochana Halinka ugotowała dzisiaj dla nas to i tamto. To jest bardzo miłe. Widzę, że ten schemat pełnej rodziny, wyniesiony z domu, przenosi bardzo wiele na nasz związek. Nie szukamy dymu, nie kłócimy się. Wyniosłem taki etos związku, żeby szanować drugą osobę. U nas oczywiście są warknięcia, ale nie ma prawdziwych kłótni.
Orina: Nie? I tutaj jest duża różnica w interpretacji, bo dla mnie niektóre rzeczy są kłótnią.
Piotr: Grunt, żeby nie doprowadzać do eskalacji tych emocji.
Przepraszasz?
Piotr: Tak. To też wyniosłem z domu. Mój tata 15 minut po zgrzycie pytał mamę, czy chce się napić herbaty, czy może zrobić zupę. Bardzo szybko przechodzili do normalności.
Orina: Bardzo ważne jest dla mnie oczyścić sytuację. Moi rodzice dużo ze sobą rozmawiali i dla mnie rozmowa to jest wartość podstawowa. Żeby emocje, zamiast tłumić, przekładać na język. To pozwala je uwolnić i przetransformować.
Jak Twoja mama odchodziła, to już byliście razem?
Orina: Tak, na samym końcu. Jakieś półtora miesiąca przed odejściem mamy się zeszliśmy.
Piotrek pomógł Ci w tamtym okresie?
Orina: Niezwykle. Mimo że tak naprawdę dopiero się poznawaliśmy, Piotrek okazał wielkie serce całej mojej rodzinie. Pomagał nam wszystkim bez żadnych barier. Po prostu był z nami. To było bardzo wyjątkowe. Bywa, że ludzie boją się być blisko w trudnej sytuacji, nie dlatego, że nie są na nią wrażliwi, ale uważają, że powinni zrobić więcej, niż tak naprawdę by się oczekiwało. Tego też doświadczyłam. Paradoks polega na tym, że czasem wystarczy po prostu pobyć, zaproponować herbatę.
Fakt, że obydwoje macie wolne zawody, ułatwia Wam codzienne funkcjonowanie?
Piotr: Gdyby się okazało, że Orina pracuje w korporacji, wstaje o 7 rano i przychodzi o 17.30 z wielką spuchniętą głową, tobyśmy się poznawali przez jakieś pięć lat. A tak wstajemy razem, robimy sobie śniadanie, kawę, Orina daje jedzenie kotu. To są takie chwile, że czuję, że żyję i nie gonię. Oczywiście wkrada się niepewność, co to będzie, bo nie mamy konkretnych wynagrodzeń miesięcznych. Całe życie żyję z projektów, które robię od A do Z. Czasami ktoś mi proponuje pracę, jak w przypadku programu „Top Chef”, czy zagranie w jakimś filmie, ale rzeczy związane z moją pasją i byciem raperem kreuję sam. Sam ustalam godziny pracy, zatrudniam ludzi, projektuję okładkę czy banery na stronę. Mam wielką satysfakcję z tego, że możemy sobie wstać o dziewiątej, bo budzi nas kot, który po nas łazi.
W kuchni królujesz niepodzielnie?
Piotr: Tak. Uwielbiam gotować dla ludzi i mieć satysfakcję, że kogoś nakarmiłem, i lubię to jeszcze ładnie ułożyć na talerzu. Chcę, żeby Orina jadła dobrze i zdrowo.
Gotujesz od zawsze?
Piotr: Gotuję od czasu, kiedy moja mama wyjechała do Stanów do pracy. Miałem 12 lat. Mama zostawiła taki malutki zeszycik, mówiąc: „Jest tata i twój starszy brat, teraz ty wchodzisz do kuchni”.
Dlaczego padło na Ciebie?
Piotr: Bo zawsze stałem z mamą przy garach. Zawsze dawała mi miskę do wylizania po słodkim cieście. Przyczyniła się do tego, że pokochałem gotowanie. Jest bardziej wszechstronna. Ja jestem raczej drugodaniowo-makaronowo-azjatycko-zupowy.
To rzeczywiście wąska specjalizacja.
Piotr: Czasami wymyślam przepisy w nocy. Budzę się rano i wiem, że mam przygotowaną kolejną potrawę. Ale też podróżujemy smakowo po warszawskiej mapie gastronomicznej i próbujemy jakieś wymyślne potrawy, a potem odtwarzam je w domu.
Prowadzicie otwarty dom, tak jak ten, w którym się wychowałaś?
Orina: Jasne, zdarzają się kolacje. Faktycznie wychowałam się w bardzo otwartym domu, często ktoś wpadał bez zapowiedzi, zasypiałam przy głośnych kolacjach. Do dzisiaj mnie to koi. Lubię kuchenny gwar, śmiechy i spotkania. Generalnie jesteśmy z Piotrkiem aktywni towarzysko, dużo wychodzimy. To dla mnie należy do części „otwartego domu”. Mam swoją ekipę przyjaciół i traktuję ich jak rodzinę. Mój dom to ich dom. Relacje z ludźmi to bardzo ważna część mojego życia, ale cenię też swój czas. Lubię być sama w domu i nie wiem, czy chciałabym odtwarzać takie ciągłe pukanie do drzwi.
Piotrek Ci w tej samotności nie przeszkadza?
Orina: Nie, Piotrek naprawdę szanuje tę moją potrzebę. Śmiało mu mówię, kiedy chcę pobyć sama, i nigdy nie miał z tym problemu. Dajemy sobie dużo wolności. Nie ma problemu, żeby każdy organizował sobie swój czas. Poza tym Piotrek gra koncerty, wymyśla, nagrywa programy i pisze płytę, ja też mam swoje projekty – mam fundację, uczę dzieciaki, gram i teraz piszę książkę. Obydwoje potrzebujemy dużo skupienia i przestrzeni. Każde z nas wydaje swój projekt na wiosnę, więc mimo że idziemy niezależnie, to jednak rozumiemy się i tak się składa, że idziemy w jednym kierunku.
Piotr: Mamy do siebie zaufanie. Dajemy sobie przestrzeń. Jak chodzimy na imprezy, to nie po to, żeby trzymać się za rękę, tylko każde idzie w swoją stronę gadać z ludźmi. Żeby wykorzystać tę imprezę na maksa, a nie stać razem pod ścianą. Siebie mamy w domu.