Reklama

W ramach cyklu Archiwum VIVY!: wywiady przypominamy rozmowę Beaty Nowickiej z Beatą Tadlą. Wywiad ukazał się w lutym 2020 roku w magazynie VIVA!.

Reklama

Magazyn VIVA! wywiad z Beatą Tadlą

„Moje życie czasem jest komedią pomyłek, niekiedy komedią romantyczną, a raz na jakiś czas dramatem wojennym”, śmieje się Beata Tadla, która zamyka przeszłość i zaczyna wszystko od nowa. Beacie Nowickiej zdradza swoje tajemnice.

Kiedy przypominam sobie, co przydarzyło Ci się w ubiegłym roku, myślę, że życie jednak przerasta scenariusze wszelkiego typu.

Moje czasem jest komedią pomyłek, niekiedy komedią romantyczną, a raz na jakiś czas dramatem wojennym. Gdyby na poważnie szukać analogii do filmów, to chyba mam na koncie każdy gatunek (śmiech). Dzięki temu, że życie jest nieprzewidywalne, nigdy nie wiesz, co spotka cię za chwilę. Dlatego nie warto planować. Oczywiście trzeba stawiać sobie cele, ale kiedy człowiek nie uczepi się ich za wszelką cenę, życie się odwdzięcza.

Czym?

Brakiem napięcia, radością, poczuciem wolności.

Twoje pierwsze cele mnie intrygują. Kiedy przyjechałaś do Warszawy, miałaś 21 lat. Jak wyglądałaś?

Miałam długie, ciemne włosy, podobnie jak teraz. Ale wtedy miałam masę kompleksów i ubierałam się tak, żeby stroje mnie zasłaniały. Nosiłam spódnice do samej ziemi albo szerokie spodnie i koniecznie golfy. Najczęściej w szarościach, żeby się zgubić, wtopić w otoczenie. Nigdy nie zobaczyłabyś mnie w kolorach. Pierwszą czerwoną bluzkę kupiłam, kiedy zaczęłam pracować w TVN.

Czego słuchałaś, co Cię ukształtowało?

Od dziecka George’a Michaela. Kochałam się w nim i wierzyłam, że kiedyś go spotkam. Nawet jak się dowiedziałam, że woli mężczyzn, kompletnie mi to nie przeszkadzało (śmiech). Kiedy umarł, przepłakałam trzy dni z butelką wina przed telewizorem, oglądając jego koncert, który uwielbiam i na którym byłam 12 lipca 2007 roku na Torze Wyścigów Konnych na Służewcu. Wśród idoli była też Madonna, bo awangardowa. Chciałam być jak ona. Naśladowałam jej taniec i – jak ona – nosiłam za dużą marynarkę taty z podwiniętymi rękawami, szyte przez mamę spódniczki i obcinałam rajstopy, żeby mieć „legginsy”. Imponowała mi odwagą i bezkompromisowością. Słuchałam też Depeche Mode, Queen i Prince’a. I chodziłam namiętnie do kina. Na filmie „Dirty Dancing” byłam ze 20 razy. Na „Obcy – decydujące starcie” – 15. Tyle samo na „Gwiezdnych wojnach. Powrót Jedi” i „Powrocie do przyszłości”. Chodziłam po kilkanaście razy na ten sam film, żeby dostrzec tam coś, czego nie zobaczyłam wcześniej. Nie było wtedy zbyt wielu rozrywek. Chodziłam do szkoły muzycznej, to mi pochłaniało sporo czasu. Zawsze lubiłam czytać. Podobali mi się pozytywiści, nie znosiłam romantyzmu.

Przyszłość planowałaś z rozmachem?

Zawsze chciałam być aktorką, to był mój cel. Brałam udział we wszystkich spektaklach szkolnych, wystąpiłam nawet w małej rólce na deskach teatru legnickiego, pisałam do „Gońca Teatralnego”. Wyjechać z Legnicy – to było moje wielkie marzenie. Nie mogłam się tylko zdecydować, czy chcę być Beatą Tyszkiewicz, czy raczej Krystyną Loską? Chciałam iść do szkoły teatralnej, ale przypadek sprawił, że już w liceum zaczęłam pracować w radiu. Pojechałam do Warszawy na kurs dla dziennikarzy radiowych. Wysłali nas do Sejmu i nagle zobaczyłam, że moi idole polityczni: Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń są na wyciągnięcie ręki. Że mogę zrobić wywiad z Lechem Wałęsą! Notabene pierwszy mi się skasował. Dostałam nowy sprzęt do testowania i skończyło się to katastrofą. Wtedy zrozumiałam, że to jest to, co chcę robić. Być w centrum najważniejszych wydarzeń.

Dwa lata później wysiadłaś na Dworcu Centralnym z jedną walizką?

(śmiech) Nawet nie z walizką, ale z wielką plastikową torbą w paski, jaką nosiło się na bazarach, w której miałam śpiwór, patchwork uszyty przez moją mamę, budzik elektryczny i metalowy kubeczek do ugotowania herbatki. Jak Koziołek Matołek z tobołkiem! Z Legnicy jechałam całą noc pociągiem, wysiadłam na Centralnym o ósmej rano i to był jedyny raz, kiedy spałam na dworcu. Musiałam jakoś przetrwać do południa, bo wtedy byłam umówiona z właścicielką kawalerki. Na miejscu okazało się, że mieszkanie jest kompletnie puste. 20 metrów przestrzeni, na podłodze linoleum. Rozłożyłam śpiwór, przykryłam się patchworkiem i nastawiłam budzik. Na drugi dzień rano szłam do pracy w Radiu Eska. Moja pierwsza praca w Warszawie. Po kilku tygodniach rodzice wynajęli starego żuka i przywieźli mi meble z mojego pokoju. Pomalowałam je na fioletowo, a starą lodówkę cioci, którą mi oddała – na zielono. Miałam kolorowe mieszkanie, choć wciąż ubierałam się na szaro.

Zabawne zderzenie… Jesteś jedynaczką, rodzice bali się o Ciebie?

Chyba nie, bo myśleli, że jadę do stolicy na chwilę. Zaraz przekonam się, że ten świat jest za duży, za trudny i wrócę. Czekali na mnie. Ale nigdy nie mówili: „Nie jedź, nie rób tego, nie wolno ci, nie poradzisz sobie”. Tylko: „No świetnie, Beatka odkrywa nowe lądy”. Wierzyli w moją odwagę.

Jak do Ciebie mówią?

Beatka. Czasami Beaciu. Ja do swoich rodziców nigdy nie powiedziałam: tato, mamo.

Tylko?

Mamusiu, tatusiu. Do dzisiaj.

Jakie miałaś wtedy wyobrażenie o miłości? Co myślałaś o mężczyznach?

Nic nie myślałam. Byłam nastawiona na to, że teraz pracuję. To mnie fascynowało. Pracowałam dzień i noc. W ciągu dnia latałam z mikrofonem jako reporterka, a w nocy robiłam serwisy informacyjne w radiu, spałam po dwie godziny. Uwierz mi, chciałam tylko pracować.

Wierzę, ale w końcu miłość Cię dopadła.

Mój przyszły mąż i tata Janka był z Warszawy, zaopiekował się mną. Zamieszkaliśmy razem w tej mojej kawalerce na 20 metrach z rowerem i wielką deską do prasowania. W pewnym momencie tak strasznie zapragnęłam mieć dziecko, że Jaś pojawił się na świecie. To jest dla mnie najważniejszy człowiek, a macierzyństwo to przygoda życia. Małżeństwo nie przetrwało, ale mamy wspaniałego syna i wspólny front, jeśli chodzi o wychowanie Jaśka. Choć tak naprawdę już nie trzeba go wychowywać. W styczniu skończył 19 lat.

Co mu kupiłaś w prezencie?

Dofinansowałam mu kolejny wyjazd. Jasiek uwielbia podróżować. Pracuje, a to, co zarobi, odkłada i wydaje na podróże. Fascynują go miasta: kompozycja, struktura ludności, architektura, komunikacja. Czyta mnóstwo książek na ten temat, przewodniki, nawet statystyki. Oprócz zdjęć wysyła mi z wyjazdów SMS-y w stylu: „A wiesz, jakie jest PKB Rumunii?”.

Za trzy miesiące Jasiek zdaje maturę. Co potem?

Chce studiować. Jeszcze nie wybrał kierunku, który by go zainspirował, ale myślę, że to będzie bliskie socjologii albo politologii. Bardzo interesuje się społeczeństwami i sporo na ten temat wie.

Radzisz mu?

Raczej wspieram, jak mnie wspierali moi rodzice. Uważam, że chronienie dziecka za wszelką cenę przed odpowiedzialnością za własne wybory, decydowanie za niego albo obrażanie się, że nie chce iść drogą, która nam odpowiada, to nie jest wychowanie. Wychowanie to bycie przy dziecku, powtarzanie mu: „Kocham cię. Cokolwiek w życiu zrobisz, na pewno sobie poradzisz. Wierzę w ciebie”. To są mantry, które trafiają do pamięci długotrwałej. Pozytywne myślenie o sobie i o świecie to moja broń i pancerz, który mnie chroni.

Krzyczałaś na niego, kiedy rozrabiał?

Mało rozrabiał, a jeśli już zrobił jakąś głupotę, to wolałam rozmowę. Oczywiście zdarzały się chwile złości, szczególnie w okresie jego dojrzewania, burzy i naporów. Krzyczeliśmy, płakaliśmy, ale nie było w tym nigdy niczego, co mogłoby którąś stronę obrazić czy zranić. Szybko mijało. Przychodził sms: „Dobra, już nie chcę się kłócić”. Na co dzień dużo rozmawiamy, na każdy temat, jesteśmy bardzo zżyci. Nie widujemy się w ciągu dnia, bo ja mam sporo zajęć, a Jasiek jest w szkole albo w pracy i ma już swoje życie, ale kiedy tylko się da – gadamy, oglądamy filmy. Cieszę się, że jeszcze lubi ze mną wyjeżdżać.

Przyjaźnicie się?

Bardzo. To świetny układ oparty na zaufaniu, szacunku i partnerstwie. Ostatnio pojechaliśmy na kilka dni do Kopenhagi. Było fantastycznie. Kiedy wyjeżdżamy, jestem spokojna, bo Jasiek potrafi się wspaniale poruszać, nawet w nowych miejscach. Ma doskonałą orientację, sieć komunikacyjną zapamiętuje w sekundę. Uwielbiam wspólny czas. Oboje wciąż zachwycamy się światem, czasem jak dzieci – z szeroko otwartymi oczami i rozdziawionymi buziami. Jesteśmy wrażliwcami, kolekcjonujemy wspomnienia i wolimy czuć, a nie mieć. Nie mamy problemu z mówieniem o uczuciach i emocjach. To miłe dostać ni stąd, ni zowąd sms: „Kocham cię najbardziej na świecie”. Albo: „Jesteś najlepszą mamą”.

Wciąż ufasz ludziom?

Oczywiście!

Mężczyznom?

Jeśli ktoś mnie zawiedzie, to po prostu nie ma go w moim życiu. Nie wyobrażam sobie związku bez zaufania.

Wiele kobiet boi się zaufać po raz kolejny.

Wiem. Mają w sobie lęk, bo już coś zbudowały, czasem nawet kilka razy, ale się nie udało. Nagle pojawia się nowy facet, a z nim strach, że po raz kolejny nic z tego nie wyjdzie. Że znowu wszystko się zawali. Lęki są najbardziej destrukcyjną siłą. Ograniczam je do minimum.

Podoba mi się, że po różnych nieudanych próbach nie zasklepiasz się w żalu, poczuciu krzywdy. Wiem, że to nie jest łatwe.

Kobiecie samotnej w naszym wieku trudno znaleźć mężczyznę, który będzie gotowy stworzyć z nią związek. Często ci, którzy są po rozwodach, wiążą się z młodszymi, bo mają kryzys wieku średniego i muszą się w ten sposób dowartościować. Poza tym facetów jest mniej niż nas, więc to już ogranicza krąg. Część jest dla nas niedostępna, bo kochają inną płeć. Niektórzy po latach trudnego czy nieudanego związku wolą pozostać singlami, korzystać z życia, z wolności. Jeśli zobaczysz, ile już odsiałyśmy, to w grupie mężczyzn dostępnych dla nas zostaje ich…

…niewielu.

No właśnie. A wiązanie się z pierwszym lepszym tylko po to, by nie być samotną, w moim przypadku odpada. Niełatwo spotkać fajnego faceta. Tym bardziej, kiedy „nie bywasz”, nie odwiedzasz miejsc, w których potencjalni kandydaci mogliby się pojawić.

Nigdy nie „polowałaś”?

Nigdy! Nie chodziłam w koszulce z napisem „Jestem do wzięcia” albo „Mężczyzna potrzebny od zaraz” (śmiech). To zawsze działo się samo. Wiesz, jakie kobiety chowają się w żalu do mężczyzn?

Jakie?

Te, które poniewierają się przeszłością i szukają winy w sobie. A ja uważam, że przeszłość mnie nie określa. Była, już jej nie zmienię, dlatego nie może wpływać na moją przyszłość i teraźniejszość, które są dla mnie najważniejsze. Oczywiście warto z niej wyciągać wnioski, ale nie można uzależniać życia od popełnionych błędów i niepowodzeń. Nawet jeśli spadło na nas coś nieoczekiwanego, to już od nas zależy, jak sobie z tą sytuacją poradzimy. Możemy biadolić albo zakasać rękawy i do przodu. Wybaczyć sobie, wybaczyć innym, słuchać życzliwych ludzi. Traktować każdy dzień jak początek reszty życia. Wypłakać się, jak trzeba, ale później stanąć przed lustrem i się uśmiechnąć. Ja się codziennie uśmiecham do siebie, bo mózg wtedy dostaje sygnał, że wszystko jest w porządku.

Czyli nie zobaczyłabym Ciebie zwiniętej w kłębek na kanapie i płaczącej?

Zobaczyłabyś mnie jeżdżącą samochodem w środku nocy i śpiewającą na cały głos piosenki z radia. Ale potrafię też wykrzyczeć w samochodzie swój żal, ból, napięcie.

Walisz w kierownicę i wykrzykujesz brzydkie słowa?

Czasami. Jak wypowie się brzydkie słowo z literą „r”, czujemy się lepiej, gniew mija. To jest udowodnione naukowo, że kiedy ktoś uderzy się i powie „k…”, to mniej go boli, niż jak powie „motylek”. Jestem ekstrawertykiem, nie chowam emocji.

Rozczulasz się nad sobą?

To nie rozczulanie. Gdy mam cięższy moment w życiu, pozwalam sobie na melancholię. Wtedy najbliżsi wiedzą, że jestem na emigracji wewnętrznej. Jest kanapa, koc, czasem wino. Chcę być sama ze sobą. Ta emigracja nie trwa długo. Poczytam książki, obejrzę filmy i jestem jak nowa. Jest jeden film, który widziałam ze sto razy, ale zawsze pomaga. „To właśnie miłość” Richarda Curtisa.

Widziałam go po raz kolejny miesiąc temu. W ogóle się nie starzeje.

Bo jest o różnych rodzajach miłości i o tym, że czasem się nie udaje. Miłość bywa za trudna do udźwignięcia. Czasem ktoś kocha nas, a my nie. Czasem my kochamy aż do zatracenia, ale bez wzajemności.

Jaki jest Twój ulubiony wątek?

Mam szczególny sentyment do jednej sceny z wątku Andrew Lincolna i Keiry Knightley. Ona go nie kocha, on ją kocha ogromnie, choć jest świeżo poślubioną żoną jego najlepszego przyjaciela. Dzwoni do jej drzwi i w ciszy, bo nie jest w stanie wypowiedzieć tego słowami, pokazuje jej na wyklejonych kartkach, co czuje. Wysiłek, jaki w to włożył, żarliwość jego uczuć sprawia, że każda kobieta myśli: Boże, ja też chciałabym, żeby jakiś facet zrobił coś takiego dla mnie. Kiedy ktoś się stara, znaczy, że mu zależy.

Znaczy, że kocha.

No właśnie… Drugi wątek to płacząca do piosenki Joni Mitchell Emma Thompson, która dowiaduje się, że naszyjnik, jaki znalazła w kieszeni marynarki męża, nie był dla niej. Bije się po policzku, połykając łzy, żeby nikt ich nie zobaczył. Bo te łzy są tylko jej… Ta scena wzrusza mnie niesamowicie, zaraz się popłaczę (milczenie). Później przeczytałam, że Emma Thompson nie miała trudności z zagraniem tych emocji, ponieważ je przeżyła. Jej mąż Kenneth Branagh zdradził ją z Heleną Bonham Carter. Kiedy dowiedziała się o tym, tak właśnie płakała. W tym filmie każda z nas potrafi znaleźć rodzaj miłości, który przeżyła. Ja znalazłam kilka (śmiech).

Ten film jest „prawdziwy”.

Tak, bo pokazuje, że miłości towarzyszy ból. Gdyby świat był skonstruowany z samych happy endów, byłby nie do zniesienia, bo niczego by nas nie nauczył.

Potrafisz mężczyźnie wybaczyć?

Tak. To jest właśnie element zamykania przeszłości. Prawdziwe wybaczenie pozwala nam nie dusić w sobie żalu, otworzyć się. Trzeba sobie zadać milion pytań o przyczyny różnych zachowań. Niekoniecznie chcieć je zrozumieć, bo nie zawsze się da. Ale potem przychodzi czas, kiedy wiesz, że ten ktoś nie jest już w stanie dalej nad tobą panować. Poczucie krzywdy mija, ustępuje miejsca myśleniu, że przecież dla mnie to ja jestem najcenniejsza, muszę myśleć o sobie. Nieważne, co było. Stało się. Więc ogarniam zgliszcza i zaczynam budowę od nowa, cegiełka po cegiełce.

Gdyby Jarek Kret wszedł teraz do restauracji, nie uciekłabyś?

A dlaczego miałabym uciekać i się nie przywitać? Teraz mam inne, bardzo szczęśliwe, poukładane życie. I tego też życzę innym. Generalnie wszystkim dobrze życzę. Wydaje mi się, że gdy ludzie są szczęśliwsi, to są lepsi i dla siebie, i dla otoczenia. Warto o to zadbać.

W tym trudnym momencie rozstania i ostrych treningów do „Tańca z Gwiazdami” zaopiekowali się Tobą rodzice.

Przyjechali na tydzień, bo produkcja „Tańca…” zaprosiła rodziców uczestników, i zostali trzy miesiące, aż do dnia, w którym przyniosłam Kryształową Kulę. Są przy mnie w trudnych momentach, ale też w chwilach szczęścia. Są zawsze.

Spłaciłaś kredyt za główną nagrodę?

Nie starczyłoby (śmiech). Ale za to z moim Jaśkiem pojechaliśmy na Kubę i do Stanów Zjednoczonych, zrobiliśmy sobie wakacje na wypasie. Jasiek też mnie wtedy wspierał. Był na każdym występie, na próbę generalną przyprowadził pół klasy. Dumny udzielał takich wywiadów, że cała drżałam ze wzruszenia. Rodzice codziennie na mnie czekali. Wracałam po 12 godzinach, mama podkładała mi poduszkę pod głowę na kanapie i podstawiała pyszne pierogi. Mogłam zjeść 100 pierożków, wiedziałam, że nie utyję, bo następnego dnia czekało mnie kolejne sześć godzin treningu. W pewnym momencie miałam wrażenie, że całe moje otoczenie bierze udział w tym programie, tak mnie silnie wspierali: redakcja, przyjaciele, znajomi. Ponieważ wszyscy bardzo lubią moich rodziców, cała banda przychodziła do mnie do domu, oglądali „Taniec…” w telewizji, a mama karmiła towarzystwo, zastawiając stół pierogami, kopytkami czy gołąbkami. Do dziś czule wspominają pierogi mamy Ireny.

Moje życie bez mężczyzny jest niepełne – myślisz tak czasami?

Takie myślenie w ogóle nie wchodzi w grę. Jestem przyzwyczajona do samodzielności, do radzenia sobie. A już na pewno nie potrzebuję nikogo, żeby robił coś za mnie. Ale jeśli będzie robił coś dla mnie, przyjmę to z radością

Nowa miłość przytrafiła Ci się nieoczekiwanie, tak jak lubisz. Poczułaś motyle w brzuchu?

(śmiech) Myślę, że tam siedzi wielkie stado. Wciąż je czuję. Oczywiście związek na odległość nie jest łatwy, nigdy wcześniej takiego nie miałam. Uczy cierpliwości, bo trzeba sobie radzić z tęsknotą i brakiem bliskości. Ale za to jak cieszą spotkania! Nie wyciągniesz jednak ode mnie szczegółów, bo obiecaliśmy sobie, że nie będziemy o tym opowiadać w mediach. Rafał nie jest osobą publiczną, ma prawo do zachowania anonimowości. Ja to szanuję.

Intryguje mnie, co takiego od niego dostałaś, że znowu masz ten blask w oczach?

A jednak mnie ciągniesz za język! (śmiech). Ja po prostu czuję się młodo. Cieszę się tym, co dostaję. Uważam, że związek może być przyjemnością, a nie polem bitewnym. Może być spokojny i dobry. Oboje mamy silne charaktery, ale jesteśmy dojrzali i wiemy, czego pragniemy od życia, od siebie. To wspaniałe, gdy mężczyzna może kobiecie imponować. Nie romantyczną wylewnością z buziaczkami i kwiatuszkami, tylko spokojem i mądrością. Wiesz, co to jest?

Ten blask?

Tak. Radość, uśmiech, tęsknota. Bycie na wiecznej randce. Czekanie. I celebrowanie obecności. Związek na odległość paradoksalnie pomaga się zbliżyć. Bardzo dużo rozmawiamy, mam czasem wrażenie, że częściej i głębiej niż niejedna para, której nie dzieli taki dystans. Niczego nie niszczy codzienność, mamy komfort, że…

…nie musicie się śpieszyć?

Pośpiech jest złym doradcą. Kiedy jest miłość, wszystko samo się układa. Miłość jest największą siłą, jaka mnie napędza. Nie znam bardziej wartościowego paliwa. A kiedy kocham, to całym sercem, całą duszą, bo inaczej nie potrafię.

Z wiekiem człowiek staje się coraz bardziej cyniczny. Ale Ciebie to chyba nie dotyczy.

To nie jest moja cecha. Ale z wiekiem coraz bardziej korzystamy z zasobu doświadczeń. Rozumiemy coraz więcej i nie dajemy się nabierać.

Na co?

Na lizusostwo, na wykorzystanie, na podporządkowanie, na fałsz. Widzę to już na kilometr.

W jakim momencie życia jesteś? Co Cię najbardziej cieszy w wieku 45 lat?

Że nie walczę ze sobą. Że lubię siebie. Że znam odpowiedzi na wiele pytań, ale wciąż się uczę. Cieszy mnie to, że nadal umiem się zachwycać życiem. Lubię swoją kobiecość, nie muszę niczego chować.

Za szare ciuchy do ziemi.

No właśnie (śmiech). Widzę oczywiście, że moje ciało się zmienia, moja twarz się zmienia, ale nie wstydzę się zmarszczek, cellulitu… Zobacz, jakie mam siwe włosy, farbuję je, bo lubię mieć ciemne, ale może na jakimś etapie sobie odpuszczę? Nie uważam, że jestem na coś za stara, za gruba, za niska, za taka, za siaka. Jestem, jaka jestem. Nikogo nie pouczam i nie wmawiam, że moje wybory są najlepsze. Kręci mnie świadomość, że nie muszę podobać się wszystkim i że nie każdy musi mnie lubić, bo ja też nie wszystkich lubię i nie wszyscy mi się podobają.

To wielka ulga.

Ogromna. Bardzo lubię swój wiek. Wydaje mi się, że umiem analizować życie, wybaczać i jestem w takim momencie, że wreszcie potrafię być cierpliwa. Wiem, że wszystko, co wyczekane, lepiej smakuje. Czuję się ze sobą bardzo dobrze.

W „Dziennikach” Tyrmanda przeczytałam takie zdanie: „Ludzie czekający w życiu na coś dzielą się na dwie kategorie: na tych, którzy wiedzą, na co czekają, i na tych, którzy tego nie wiedzą, a tylko czekają”.

Ta druga opcja jest o tyle dobra, że ja uwielbiam być zaskakiwana. Wcale nie muszę wiedzieć, na co czekam. Bardzo lubię dostać od losu niespodziankę i się z nią zmierzyć. Na przykład ostatnio przekonałam się, że życie bez telewizji istnieje i może być cudowne. Czasem tęsknię, ale nie uważam, że tylko taka praca może mnie definiować. Teraz robię różne rzeczy: praca w Radiu Zet daje mi mnóstwo radości, rozmawiam z ludźmi, którzy są po prostu mądrzy. Uwielbiam ich słuchać, uczyć się od nich, wzruszać ich talentami. Mam studentów na Uniwersytecie Wrocławskim i SWPS, prowadzę szkolenia, konferencje. Ciągle jestem w biegu. I w drodze. Samochód jest moim drugim domem, gdybyś zobaczyła, co ja tam wożę!

A co tam wozisz?

Ze trzy pary szpilek, sukienki, dyżurny płaszcz, sweter, kolejne buty, klapki, milion wieszaków, stos książek, kosmetyki… I wielką torbę z Ikei na zakupy. A wracając do czekania, to muszę przyznać, że na takie życie warto było poczekać. Jestem w bardzo dobrym punkcie. Z wieloma rzeczami pogodzona i przekonana, że dużo jeszcze przede mną. Nie wiem, co przyniesie mi przyszłość. Będę czekała na każdy dzień i jestem ciekawa, jak się w tym urządzę.

Reklama

Kiedy piliście z Rafałem szampana w Nowy Rok, o czym pomyślałaś?

Poprosiłam motyle, żeby nie odfruwały (śmiech).

Reklama
Reklama
Reklama