Agnieszka Cegielska: „Dziś natura jest dla mnie jeszcze ważniejsza i jeszcze bardziej jej potrzebuję”
„Żyję w dużym mieście, jestem pracującą mamą. Potrzebuję balansu”
- RP/Redakcja VIVA!
W ramach cyklu Archiwum VIVY!: wywiady przypominamy rozmowę z Agnieszką Cegielską. Wywiad ukazał się w styczniu 2018 roku w magazynie VIVA!.
Magazyn VIVA! Agnieszka Cegielska wywiad
Mama, żona, prezenterka, specjalistka od zdrowego jedzenia. Agnieszka Cegielska w cyklu „Naturalnie” w „Dzień Dobry TVN” pokazuje życie w bliskości z naturą. Nam opowiada, co w jej życiu jest najważniejsze, kiedy jej syn wyłącza komputer i wspina się po drzewach oraz jak przekonuje męża do dbania o siebie!
Dlaczego umówiła się Pani ze mną w lesie?
Las jest dla mnie ważny. Wychowałam się w bliskości z naturą i w dużym poszanowaniu przyrody. Dziś, w XXI wieku, natura jest dla mnie jeszcze ważniejsza i jeszcze bardziej jej potrzebuję. Żyję w dużym mieście, jestem pracującą mamą. Potrzebuję balansu.
Co daje las?
Ktoś kiedyś pięknie powiedział: „Idę do lasu, żeby moja dusza wróciła do mojego ciała”. Dzisiaj byłam w centrum Warszawy, na Marszałkowskiej – hałas, ruch, dużo bodźców. Gdy pomyślałam, że za pół godziny spotkamy się w lesie, uśmiechnęłam się. Warto wykorzystać każdą chwilę, żeby złapać słońce.
Pani zamyka komputer przed synem i wygania na słońce?
Dzieci naśladują to, co my robimy. Jesteśmy ich przewodnikami. Kilka dni temu odebrałam syna ze szkoły i chciałam przygotować obiad. Powiedziałam więc: „Franiu, włącz telewizor, ja będę w kuchni”. Na co usłyszałam odpowiedź: „Mamnia, ale ja nie chcę oglądać telewizji. Ja chcę iść się posportować”.
Zaszczepiła Pani w synu zdrowy model życia?
Nie tylko ja, tata też. Nauczył Franka jeździć na rowerze, motorze, nartach, ja już ich nie potrafię dogonić na stoku.
A tutaj, w lesie, sportujecie się?
Latem jeździmy na rowerach. Franio lubi też hulajnogę, deskorolkę, ja wtedy za nim szybko maszeruję. Zimą ślizgamy się na wielkich zamarzniętych kałużach. Przypomina mi to moje dzieciństwo. Najpiękniejsze chwile, kiedy można było się poślizgać albo pozjeżdżać na śniegu.
Mieszkacie niedaleko?
Mieszkamy blisko, a w niedalekiej przyszłości przeniesiemy się jeszcze bliżej, bo udało nam się znaleźć dom z ogródkiem. Już korzystamy z ogrodu. Franek uwielbia chodzić po drzewach. Widziałam jego wielką radość, gdy z tatą budowali domek na drzewie. Przez kilka dni zwozili deski, zbijali podłogę do domku. To są te najpiękniejsze chwile, które zostają w nas na zawsze.
Skąd ta więź z naturą?
Tak zostałam wychowana. Spędziłam dzieciństwo w Malborku, u dziadków. Pochodzili z Lubelszczyzny, po wojnie wysiedli z pociągu w Malborku i zostali. Zamieszkali w domu na skarpie, z olbrzymim ogrodem. To był cały nasz świat, mój, mojej siostry, moich kuzynek. Mieszkaliśmy z rodzicami po drugiej stronie miasta, ale gdy rodzice pracowali, byliśmy u dziadków. Spędzaliśmy u nich wakacje, weekendy. W bliskości z naturą. Wtedy wydawało mi się to naturalne, dopiero dziś rozumiem, z jakim poszanowaniem praw natury żyli dziadkowie.
Z jakim?
Jedliśmy to, co dała ziemia. Wszystko z ogrodu. Nie pamiętam nawet, żeby dziadkowie chodzili w tamtych czasach do sklepów.
Kury, króliki?
Kury były, sąsiad miał krowę. Pamiętam, na podwórku stały worki z kaszami. W ogrodzie rosły warzywa, owoce, orzech włoski, brzozy, lipy. Truskawki jedliśmy już na pół zielone. Jak babcia potrzebowała czegokolwiek do obiadu, to szła do ogrodu. Odczuwam ogromną wdzięczność za to, że mogliśmy korzystać z takich dobrodziejstw natury. Pożywienie to nie tylko kalorie. To naturalne, świeżo zerwane ma największy potencjał energetyczny.
Jak żyć – teraz truskawki z Chin?
Nie tylko truskawki, czosnek też. Smutne jest to, że mamy wielkie sklepy, w których na półkach stoi mnóstwo produktów opakowanych w folie z ważnością po kilka miesięcy albo i dłużej, a my musimy na dobre jedzenie, podobnie jak nasi przodkowie, polować. Raz na tydzień jeżdżę na bazarek i kupuję porządny chleb na zakwasie, który możemy jeść przez tydzień.
Chce się Pani jeździć przez całe miasto?
Mam 38 lat i bardzo pragnę być w pełni sił w przyszłości, żeby móc bawić się z wnukami. Chciałabym, żeby moje ciało jak najdłużej było w dobrej kondycji. To jest inwestycja długoterminowa.
Napisała Pani książkę „Naturalnie”?
Z szacunku do widzów, którzy o nią prosili. Wielokrotnie po emisji cyklu pytali mnie, gdzie te wszystkie informacje można znaleźć. Każdy rozdział poświęciłam innemu skarbowi natury, jak czosnek, dzika róża, aronia, czarna porzeczka, pokrzywa, czarny bez i wielu innych, które gościły w domu moich dziadków i które serwuję mojemu synowi. Franek ma prawie dziewięć lat i do tej pory nie musiałam mu podawać silniejszych leków ani antybiotyku. Do każdego bohatera rozdziału dołączyłam przepisy, aby łatwiej było z tych skarbów natury skorzystać.
Dlaczego wystartowała Pani kiedyś w wyborach miss nastolatek?
Przez przypadek. W liceum wybrano mnie w plebiscycie szkolnym na dziewczynę roku. Do dyrekcji przyszło zgłoszenie, że będą wybory regionalne miast. Dyrekcja zdecydowała, że mnie wyślą. Wygrałam w województwie i dalej. Fajna przygoda. Ale sama bym się nie zgłosiła.
A jak została Pani modelką?
Przez zupełny przypadek. Rok później byłam w restauracji z mamą i ciocią. Ktoś podszedł, zapytał, czy chcę wziąć udział w konkursie agencji Elite. Wystartowałam i udało się.
Lubi się Pani pokazywać?
To nie o pokazywanie chodziło, a o świata zwiedzanie. Proszę pamiętać, że rozmawiamy o czasach, kiedy nikt z nas nigdzie nie podróżował. Dwadzieścia dwa lata temu nie byliśmy w Unii. Podróżowanie nie było takie proste jak dziś. Pamiętam, ilu moich znajomych, którzy jeździli do pracy do Wielkiej Brytanii, drżało, czy zostaną na granicy wpuszczeni, czy będą musieli wracać do domu.
Została Pani modelką, żeby podróżować?
Bardzo chciałam zobaczyć świat. Zaraz po maturze trafiłam do Japonii. Rodziców nie byłoby stać, żeby mnie tam wysłać na wakacje.
Jak było?
Dobrze. Zobaczyłam kraj, którego byłam bardzo ciekawa. Nie chodziło mi o karierę, bo nawet nie wierzyłam w to, że takową mogłabym zrobić. Pragnęłam doświadczać jak najwięcej tego innego świata. Tak mi się spodobało, że zostałam dwa lata.
Nie czuła się Pani samotna?
Były takie momenty. Wyświetlałam sobie wtedy na ekranie wyobraźni obrazy z domu dziadków. To mi pomagało zachować spokój.
Co Pani dała Japonia?
Uporządkowanie. Tam nawet w zatłoczonym metrze wszyscy stoją w kolejce. Jeżeli ktoś jest zaziębiony, a jest w miejscu publicznym, zakłada maseczkę. Japończycy nauczyli mnie szacunku do pracy, dyscypliny. W umowie miałam wpisane, że jak się spóźnię do pracy 10 minut, zabiorą mi połowę pensji. Do dzisiaj stresuję się, gdybym miała się spóźnić, więc staram się tego unikać. Patrzyłam, jak żyją, jak się odżywiają. Dużo jedzą pożywienia wyciągniętego z wody. Korzystają z tego, co daje natura. W Polsce mamy tyle skarbów natury, a nie potrafimy z tego korzystać. Zdaje pan sobie sprawę, że jesteśmy największym na świecie producentem aronii? Superowoc, najlepsze połączenie antyoksydantów i polifenoli. A widział pan w polskich supermarketach sok z aronii? Praktycznie go nie ma.
Bardzo dba Pani o syna?
Jestem zodiakalnym Rakiem. Najważniejsi są najbliżsi, których kocham. Dom i rodzina. Lubię moje poukładane życie. Odwożę syna do szkoły, a że pracuję w różnych godzinach, to doceniam czas, kiedy mogę ugotować obiad. Czuję wdzięczność, że moje puzzle życiowe tak się dało ułożyć, że mogę być w domu, kiedy Franek mnie potrzebuje. Moja babcia mówiła, że wdzięczność, obok miłości, jest najpiękniejszym uczuciem. Mój syn w tym tygodniu powiedział do mnie na koniec dnia: „Mamnia, dziękuję ci za to, że byliśmy na rowerach, za to, że zjedliśmy lody”. „Franio – odpowiedziałam – nie musisz mi dziękować, odczuwam wielką radość, że mogliśmy ten czas spędzić razem”. A on na to: „Ale ja chcę ci za to podziękować”. Wtedy pomyślałam, że to nagroda za te dziewięć lat. Właśnie tego pragnęłam go nauczyć – żeby umiał cieszyć się z małych rzeczy. Bo jak nie będzie umiał cieszyć się małymi rzeczami, to jak zdobędzie w życiu więcej, to nie będzie potrafił czerpać z tego radości, a tym bardziej odczuwać wdzięczności.
A kto Panią tego nauczył?
Dziadkowie, którzy nie ukończyli wybitnych uniwersytetów, ale przeżyli wojnę. Mam wielki szacunek i słabość do ludzi starszych, którzy mają zmarszczki od uśmiechania się, mądrość życiową na twarzy. To prawdziwi nauczyciele życia. Wiedzą już, co w życiu ważne.
Jak została Pani prezenterką pogody?
Wróciłam do kraju po ośmiu latach za granicą. Byłam na studiach ekonomicznych, szukałam pracy.
Osiem lat za granicą?
Przez ten czas byłam w różnych miejscach po kilka miesięcy. Ostatnie dwa lata spędziłam w Barcelonie. Przepiękne i niezwykłe miasto.
Cały czas jako modelka?
Dzięki temu mogłam podróżować. Agencja modelek zapewniała mieszkanie, kieszonkowe. Chodziłam na castingi, zdjęcia. Pracowałam i mogłam się z tego utrzymać.
Koniec nastąpił w Barcelonie?
Tak, ale najpierw miałam plan, żeby zostać tam na stałe. Czekałam, aż Polska wejdzie do Unii, bo wtedy mogłabym tam kontynuować studia. Powiedziałam rodzicom, że znalazłam miejsce na ziemi, bo Barcelona z dużych miast jest miejscem niezwykłym, o nieprawdopodobnej energii.
Ale?
Ale pojawił się mój mąż. Wtedy jeszcze znajomy z liceum, brat koleżanki. Przyjechał do Barcelony i wiedząc, że tam mieszkam, zadzwonił. Spotkaliśmy się. I z tego pięknego powodu wróciłam.
Barcelona – miasto miłości?
To miasto jest wyjątkowe. Po powrocie próbowałam znaleźć miejsce dla siebie. Kolega męża, który już pracował w TVN, pewnego dnia przyjechał do nas i powiedział, że otwierają się kanały tematyczne, że może chciałabym wysłać CV i spróbować. Wysłałam. Odezwano się do mnie po trzech miesiącach, już zdążyłam zapomnieć. Próby kamerowe i po trzech miesiącach wpuszczono mnie na antenę. To już 14 lat.
Jak to jest przez 14 lat zapowiadać pogodę?
Traktuję tę pracę z dużym szacunkiem. Dla mnie poczucie bezpieczeństwa jest bardzo ważne, a przez te 14 lat widziałam mnóstwo programów, które pojawiały się i znikały. A do tego ta praca nie blokuje mi możliwości rozwoju, mogłam się dalej kształcić. Po ekonomii rozpoczęłam studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim, a potem podyplomowe studia z dziedziny zdrowia i zdrowego trybu życia. Wciąż łapię chwile, żeby korzystać z warsztatów, spotkań z ciekawymi wykładowcami. W czerwcu udało mi się obronić dyplom konsultanta medycyny ajurwedyjskiej. Mama mnie wtedy zapytała, czy tak zamierzam do emerytury się uczyć. „Mamuś, na emeryturze zamierzam dalej to robić!”. Wie pan, jakie to cudowne, w tygodniu praca, dom, a w wybrane weekendy siada pan w ławce szkolnej? To wspaniałe doświadczenie. Mnie to bardzo cieszy i napędza energetycznie.
Rozwój?
Rozwój jest dla mnie ważny. Nie otworzyłam gabinetu, nie przyjmuję pacjentów, chociaż mogłabym to robić, ale to zbyt duża odpowiedzialność, cały czas mam potrzebę dalszego dokształcania się w tym temacie.
Ale propaguje Pani tę wiedzę w telewizji?
Tak, jednak to zupełnie coś innego. Kiedy po ukończeniu studiów z dziedziny zdrowia pojawiła się propozycja prowadzenia cyklu „Naturalnie”, pomyślałam, że to niewiarygodne, że w telewizji komercyjnej, w programie śniadaniowym, będę mogła prowadzić cykl tak bardzo bliski memu sercu. A jeżeli kogoś z widzów zainteresuje temat i postanowi wprowadzić nawet małe zmiany w swoje życie, to będzie to nas cieszyć podwójnie. Często wraca do mnie motto mojego kierunku studiów: „Bądź zmianą, którą chcesz widzieć w świecie”. Ja zawsze dodaję: „Rozpoczynając od siebie”.
Pani mąż też taki naturalny?
Raczej normalny, lubi obcować z naturą, bo tak też był wychowany, ale zjeść dobrze też lubi. Staram się przemycać tych zdrowych produktów jak najwięcej. Prawda jest taka, że nikt z nas nie lubi zakazów, nakazów, a już tym bardziej w kwestiach tego, co ląduje na naszych talerzach. Do wszystkich zmian musimy dojrzeć sami i sami podjąć decyzje o ich wprowadzeniu, wtedy taka zmiana najbardziej nas cieszy. Poza tym konstytucja każdego organizmu jest inna i warto też potrzeb tego organizmu słuchać.
Mąż woli schabowego?
Lubi zjeść białko zwierzęce, a ja się staram, żeby było go jak najmniej. Wiem, że obecnie jakość mięsa pozostawia wiele do życzenia. Światowa organizacja zdrowia WHO w zmienionej jakiś czas temu piramidzie żywienia zaleca sięganie po białko zwierzęce tylko raz w tygodniu z dobrego źródła. Przeraża mnie przemysłowe traktowanie zwierząt, trzymanie tych zwierząt w klatkach. Drób, któremu podaje się hormony i antybiotyki, szkodzi, a tym bardziej kobietom. Zbyt mocno ingerujemy chemią w naturę. To nie jest obojętne dla naszego zdrowia.
Co można zrobić?
Myślmy o tym. Mówmy o tym. Jestem pod wrażeniem, jak mocno zmienia się świadomość ludzi. Warszawa jest jednym z miejsc w Europie, gdzie pojawiło się bardzo dużo restauracji wegetariańskich i wegańskich, co też wynika z zapotrzebowania rynku. To my decydujemy o tym, co jemy. Zachowujmy w tym rozsądek i umiar. Dbajmy o nasze ciała. To jedyny dom, w którym będziemy mieszkać przez całe życie.