Reklama

Łukasz Simlat. Rocznik ’77. Miejsce urodzenia: Sosnowiec. Sześć filmowych nagród i dziewięć nominacji za role… drugoplanowe. Katarzynie Piątkowskiej opowiedział, o czym myśli, recytując wiersze, dlaczego nie ma aktorskich marzeń i dlaczego nie wyłącza telefonu, choć tęskni za analogową przeszłością. I choć rzadko mówi o życiu prywatnym, to tym razem po raz pierwszy otworzył się na temat związku z ukochaną żoną. To z nią Łukasz Simlat dzieli się swoimi pomysłami przy budowaniu aktorskich kreacji.

Reklama

Łukasz Simlat o aktorstwie i życiu prywatnym

Ciekawa jestem, jak zrodził się w Twojej głowie szlachcic Wąsowski w „Kosie” w reżyserii Pawła Maślony. Postać ohydna i obrzydliwa.

Gdy aktor dostaje scenariusz, nie wie, gdzie kończy się wymiar jego postaci. W „Kosie” dostałem małe zadanie, bo Wąsowski nie jest nawet rolą drugoplanową. Zacząłem go wymyślać, bo chciałem, żeby był bohaterem, jakiego jeszcze nie było. Na pęczki mamy złych postaci, we wszelakiej maści interpretacjach i konwencjach. Zastanawiałem się, jak dalece on musi być dla mnie samego odrażający, żeby to zadziałało dla widza. W scenariuszu miałem napisane, że jest pan Wąsowski i on każe dzieciakowi strzelać do ptaszka. Dlatego bardzo się ucieszyłem, gdy powiedziałaś, że był ohydny i obrzydliwy, bo chciałem, żeby odstręczył od siebie. Jak słyszę, udało mi się (śmiech).

Żeby tylko ludzie teraz nie myśleli, że sam jesteś okropnym człowiekiem.

Bałbym się takiej identyfikacji z bohaterem, gdybym zagrał jakąś rolę, a potem długo, długo nic. A ja stawiam siebie widzowi w różnym świetle, w różnych kontekstach i robię to dosyć często. Mądry widz potrafi to rozgraniczyć, a o tego, który tego nie potrafi, nie ma co kruszyć kopii. Wracając do „Kosa”… w całym sztafażu złych postaci, który mogę sobie odpalić na DVD, nie znalazłem żadnej, która by mnie zaskoczyła. A ja chciałem widza właśnie zaskoczyć. Długo nie mogłem znaleźć pomysłu. Aż obejrzałem serial o Formule 1 i zobaczyłem kierowcę Daniela Ricciardo.

Polski szlachcic inspirowany kierowcą rajdowym?

Zobaczyłem, że ten rozpieszczony narcyzik chodzi w sposób wyzuty z emocji, z opuszczonymi ramionami. Po prostu przesuwa nogi. I już wiedziałem, że tak będzie chodził Wąsowski. Bardzo lubię takie rzeczy i na to poświęcam czas przed zdjęciami, jeśli go oczywiście mam. Potem mi się rola układa jak puzzle.

Sprawdź też: Dorota Szelągowska już go nie ukrywa. Projektantka wnętrz opublikowała wymowne zdjęcie z partnerem

bartek wieczorek/Visual Craftrs

Wąsowski się ślinił i pluł.

Chcesz wiedzieć, czy chodzę po domu, śliniąc się i plując?

Twoja żona by to zniosła?

Trzeba by ją zapytać (śmiech). Zdarza mi się dzielić z nią moimi pomysłami, bo to ona jest moim pierwszym katalizatorem. Ale nie odgrywam scen w domu i bardzo nie lubię tego robić. Gdy wymyślam sobie jakąś emocjonalną drogę postaci, wiem, jak to zrobić, i z każdym rokiem moja świadomość w tym zakresie jest coraz większa. Jeśli coś kiedyś przeżyłem, mój organizm to pamięta i nie muszę tego ćwiczyć, chodząc po pokoju z zamkniętymi oczami. Staram się jednak nie wchodzić w postaci jakoś radykalnie, żeby nie przerażać ludzi, którzy mi towarzyszą w życiu. Radykalność może pojawić się przed kamerą, ale w domu, w trakcie pracy nad rolą nie.

Jesteś artystą.

Rzemieślnikiem. Różne są metody aktorskie, z których można korzystać w zależności od potrzeb. To jest niebywały zawód, bo nigdy się nie jest drugi raz w tej samej sekundzie. Nawet jak ją powtarzasz, bo robisz dubla, to ona i tak nigdy nie będzie taka sama.

[...]

Jesteś drobiazgowy?

Nie będę teraz tutaj przed tobą wszystkiego na stoliku układał pod kątem 90 stopni, bo inaczej mózg mi wybuchnie. Ale w moim zawodzie jestem drobiazgowy i dokładny. Lubię jego aptekarskość.

Tego o aktorstwie jeszcze nie słyszałam.

Dużo czasu spędziłem w dzieciństwie w aptece. Moja mama jest lekarką.

Przepraszam, że Ci przerwę. Nie chciałeś iść w jej ślady?

Nie, bo mam obrzydzenie do krwi. Jak ją widzę, to robi mi się słabo. Zresztą nie rajcują mnie te wszystkie rzeczy, do których byłem przyzwyczajony w dzieciństwie. Wysłuchiwałem rozmów dwóch sióstr, mojej mamy i cioci, na temat złamanych nóg i innych tego typu przypadków. Ale oprócz tego całe tygodnie spędzałem na dyżurach nocnych w szpitalach, potem w przychodniach. A z przychodni tajnym wejściem wchodziłem do apteki, gdzie pani Bożenka odmierzała precyzyjnie składniki. Byłem tym zafascynowany. Podejrzewam też, że się w niej po prostu kochałem.

Jak z apteki trafiłeś do szkoły teatralnej?

W mojej rodzinie nikt nie miał żadnych artystycznych inklinacji. Zakusy na aktorstwo miałem już w pierwszej klasie liceum. Ale korbę odpalałem dużo wcześniej. Na przykład ktoś do nas przyjeżdżał, a ja potrafiłem przebrać się za górala, wejść nagle do tego pokoju, gdzie wszyscy siedzieli, i przez pół godziny opowiadać góralskie dowcipy. I to wszystko było nagrywane na kamerę VHS. Aż się boję to dzisiaj obejrzeć.
[...]

Czytaj też: Są razem od ponad pięciu lat i ciągle się zaskakują. Ewa Kasprzyk i Michał Kozerski mówią nam o dojrzałej miłości

Lubiłeś być zauważony?

Raczej chciałem spożytkować rozpierającą mnie energię, a innych pomysłów na to nie miałem. Wiesz, co się działo, jak kupiłem swoją kamerę? Z kumplami pisaliśmy scenariusze i realizowaliśmy różne głupie filmy. Naprawdę bardzo głupie. Ale dopiero w pierwszej klasie liceum domyśliłem się, że wymiana pomiędzy tym, kto jest na scenie, a tym, kto jest na widowni, może być nieprawdopodobnie dowartościowująca dla obu stron. Wiesz, co się dzieje z człowiekiem, który nagle usłyszy, jak 500 osób siedzących na widowni reaguje na niego? Jak to uskrzydla? Czujesz się wtedy przez dwie sekundy, jakbyś unosił się nad sceną.

[...]

Marzysz o wielkiej roli, która przyniesie Ci wielką sławę i nagrody?

Marzę o tym, żeby opowiadać o rzeczach ważnych, a nie o bzdurach. Ale popatrz na Mariana Dziędziela. Pierwszoplanową rolę dostał, mając prawie 60 lat. Wszystko ma swoją drogę i swój czas. Nie lubię mieć aktorskich marzeń, bo jak ich nie zrealizuję, to się tylko rozczaruję. A ja bardzo lubię zaskok tego zawodu. Miałem takie momenty, że na przykład mówiłem do żony, że nie wiem, co mam robić. Pięć miesięcy mija, a telefon milczy. Nic się nie dzieje. Człowiek zaczyna wtedy myśleć o alternatywnym zarobkowaniu, bo przecież życie, kredyt… Mija tydzień i bach, dzwoni. To są takie zaskoki, które budują.

Reklama

Cały wywiad w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od 15 lutego.

bartek wieczorek/Visual Craftrs
Marlena Bielinska/Move
Reklama
Reklama
Reklama