Reklama

Utalentowany aktor, ulubieniec widzów. Role, które tworzy na długo pozostają w pamięci i wzbudzają podziw, jak chociażby jego kreacje w „Rojście ’97” czy „Kosie”. Przed wejściem na plan Łukasz Simlat zaczyna żyć życiem swojej postaci. Zdarza się, że swoimi pomysłami i wizjami dzieli się z żoną, bo jak podkreśla w rozmowie z Katarzyną Piątkowską - "To ona jest moim pierwszym katalizatorem. Ale nie odgrywam scen w domu i bardzo nie lubię tego robić. Gdy wymyślam sobie jakąś emocjonalną drogę postaci, wiem, jak to zrobić, i z każdym rokiem moja świadomość w tym zakresie jest coraz większa".

Reklama

Łukasz Simlat mówi, że jest rzemieślnikiem, a w pracy zawsze daje z siebie sto procent. W VIVIE! mówi o tym, dlaczego nie poszedł w ślady mamy i nie został lekarzem. Jak zaczęła się jego aktorska droga? Czy marzy o wielkiej roli? "Marzę o tym, żeby opowiadać o rzeczach ważnych, a nie o bzdurach. [...] Nie lubię mieć aktorskich marzeń, bo jak ich nie zrealizuję, to się tylko rozczaruję. A ja bardzo lubię zaskok tego zawodu", tłumaczy. A gdyby nie związał się z aktorstwem, mógłby dziś być... No właśnie. Kim?

Łukasz Simlat o początkach swojej aktorskiej drogi. Dlaczego nie poszedł w ślady mamy?

Jesteś drobiazgowy?

Nie będę teraz tutaj przed tobą wszystkiego na stoliku układał pod kątem 90 stopni, bo inaczej mózg mi wybuchnie. Ale w moim zawodzie jestem drobiazgowy i dokładny. Lubię jego aptekarskość.

Tego o aktorstwie jeszcze nie słyszałam.

Dużo czasu spędziłem w dzieciństwie w aptece. Moja mama jest lekarką.

Przepraszam, że Ci przerwę. Nie chciałeś iść w jej ślady?

Nie, bo mam obrzydzenie do krwi. Jak ją widzę, to robi mi się słabo. Zresztą nie rajcują mnie te wszystkie rzeczy, do których byłem przyzwyczajony w dzieciństwie. Wysłuchiwałem rozmów dwóch sióstr, mojej mamy i cioci, na temat złamanych nóg i innych tego typu przypadków. Ale oprócz tego całe tygodnie spędzałem na dyżurach nocnych w szpitalach, potem w przychodniach. A z przychodni tajnym wejściem wchodziłem do apteki, gdzie pani Bożenka odmierzała precyzyjnie składniki. Byłem tym zafascynowany. Podejrzewam też, że się w niej po prostu kochałem.

Jak z apteki trafiłeś do szkoły teatralnej?

W mojej rodzinie nikt nie miał żadnych artystycznych inklinacji. Zakusy na aktorstwo miałem już w pierwszej klasie liceum. Ale korbę odpalałem dużo wcześniej. Na przykład ktoś do nas przyjeżdżał, a ja potrafiłem przebrać się za górala, wejść nagle do tego pokoju, gdzie wszyscy siedzieli, i przez pół godziny opowiadać góralskie dowcipy. I to wszystko było nagrywane na kamerę VHS. Aż się boję to dzisiaj obejrzeć. [...]

Czytaj też: Choć dzieli je 15 lat, mają wyjątkową relację. Siostra jest dla Mai Bohosiewicz najlepszą przyjaciółki

bartek wieczorek/Visual Craftrs

Lubiłeś być zauważony?

Raczej chciałem spożytkować rozpierającą mnie energię, a innych pomysłów na to nie miałem. Wiesz, co się działo, jak kupiłem swoją kamerę? Z kumplami pisaliśmy scenariusze i realizowaliśmy różne głupie filmy. Naprawdę bardzo głupie. Ale dopiero w pierwszej klasie liceum domyśliłem się, że wymiana pomiędzy tym, kto jest na scenie, a tym, kto jest na widowni, może być nieprawdopodobnie dowartościowująca dla obu stron. Wiesz, co się dzieje z człowiekiem, który nagle usłyszy, jak 500 osób siedzących na widowni reaguje na niego? Jak to uskrzydla? Czujesz się wtedy przez dwie sekundy, jakbyś unosił się nad sceną. [...] Wtedy obstawialiśmy z kumplami wszystkie akademie szkolne, a w trzeciej klasie postanowiłem, że będę zdawał do szkoły teatralnej, choć zupełnie nie wiedziałem, jak się za to zabrać. Zapisałem się do studia Doroty Pomykały w Katowicach i to mi dało niebywałą siłę. Wiedziałem już, jak wyglądają egzaminy do szkoły, i nikt nie był w stanie mnie zaskoczyć. Aczkolwiek pamiętam, że w czasie egzaminów, już w Warszawie, schudłem siedem kilo. Tyle siebie oddałem temu pomysłowi.

A później?

Później zdarzało się pracować 24 godziny na dobę i nawet nocować w szkole. Dzisiaj młodzi mają inne podejście, są asertywni. My, z naszego pokolenia, tego nie mamy. W imię aktorstwa damy się zarżnąć i dojechać. I to jest taka rzecz, z której muszę się wyleczyć. Muszę przestawić swoje myślenie, bo nie jest tak, jak mnie uczono: „Panie Simlat, aktor nie choruje, aktor umiera”. Uczono mnie, że niezależnie od tego, w jakim stanie jestem, mam wyjść na scenę i grać spektakl. Pamiętam, jak mnie dopadł covid. Następnego dnia po zakończonej kwarantannie miałem się stawić na planie. To był listopad, a ja nasmarowany żelem antypalnym miałem polewać się wodą, wbiegać w ogień i wynosić człowieka. I tak zapewne kilkanaście razy, bo przecież trzeba scenę nakręcić z różnych ujęć. [...] Byłem przerażony, że muszę komuś się tłumaczyć, że jeszcze jestem chory i mnie tam nie będzie.

Nauczyłeś się stawiać granice?

Wiesz, jakim kosztem? Przypięto mi łatkę „trudny we współpracy”. A przecież ja chciałbym tylko w sposób humanitarny uprawiać ten zawód. Czy to jest naprawdę wielki problem, że chciałbym mieć czajnik w pokoju hotelowym, w którym spędzę najbliższy miesiąc?

Czytaj też: Są razem od ponad pięciu lat i ciągle się zaskakują. Ewa Kasprzyk i Michał Kozerski mówią nam o dojrzałej miłości

Trudno jest w Polsce być aktorem?

Bezmyślnym łatwo. Łatwo jest nauczyć się, gdzie się stoi, gdzie się mówi i co się mówi. Tylko że ja tego za aktorstwo nie uważam.
[...]

Ale nie mógłbyś robić nic innego, prawda?

Myślę, że mógłbym być muzykiem, bo miałbym jeszcze większy element swobody improwizacyjnej.

Masz w tym kierunku jakieś predyspozycje?

Mam za sobą cztery lata szkoły gry na gitarze klasycznej i na saksofonie. Ale nigdy wirtuozem nie będę, bo jak wiadomo, organ nieużywany zanika.

Tęsknisz za czasami młodości?

Za tamtą beztroską i za tym, że nie byliśmy obarczeni wszystkimi dorosłymi obowiązkami, problemami i potrzebami. Ale najbardziej to chyba za tamtą analogową rzeczywistością. Przeraża mnie to, co się teraz dzieje, jaka ilość impulsów nas dogania, jak jesteśmy przebodźcowani. Poza tym pojawia się aspekt rzeczy nieodwracalnych. Niemożności spotkania ludzi, których już nie ma, a w związku z tym odwrócenia rzeczy, które by się chciało odwrócić. Bo może dzisiaj powiedziałbym komuś zupełnie coś innego? Albo bym nic nie powiedział, tylko bym siedział i przytulał?

Reklama

Cały wywiad w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od 15 lutego.

bartek wieczorek/Visual Craftrs
Marlena Bielinska/Move
Reklama
Reklama
Reklama