Uciekał z domu, był w poprawczaku, ojciec chciał go zabić. Jaki prywatnie jest nowy poseł Liroy?
- Trudno mówić, żebym się do tego przyzwyczaił. Na razie nie myślę o tym jakoś szczególnie - tak w TVN24 Piotr Liroy Marzec skwitował swój sukces w wyborach parlamentarnych. Raper i producent muzyczny, który startował z listy komitetu Kukiz’15, teraz będzie posłem. Jak stwierdził, idzie do parlamentu by zmienić sytuację polityczną w kraju. - Będąc ojcem, artystą i rewolucjonistą z serca i duszy, dokładnie widzę to, co się dzieje. Cała banda ludzi stara się udawać specjalistów w każdej dziedzinie. Ci sami ludzie w jednym czasie są specjalistami od katastrof lotniczych i w tym samym czasie mówią o aborcji. To jest tragedia – ocenił muzyk. I dodał: - Stare, "leśne dziadki" nie rozumieją młodych ludzi.
Najbardziej znany polski raper lat 90. do nowej roli przygotowuje się od dawna. Dodał do nazwiska Piotr Marzec również swój pseudonim artystyczny, by być rozpoznawalnym dla wyborców. Na początku marca ogłosił też, że kończy karierę muzyczną, również dlatego, że nie może pogodzić jej z życiem rodzinnym. Od lat cieszy się nim z żoną, Joanną Krochmalską oraz trójką dzieci (Liroy ma także dorosłego już syna z młodzieńczego związku).
Oboje w 2007 roku udzielili "Vivie!" wywiadu, w którym opowiedzieli o trudnym dzieciństwie i początkach uczucia. Wyznali, że najpierw wcale nie myśleli o związku, ani o seksie. Po prostu lubili ze sobą rozmawiać. Dopiero, gdy Joanna trafiła do aresztu, Liroy zrozumiał, jak puste jest bez niej życie. Zrobił wszystko, by ją stamtąd wyciągnąć...
– Dziecko… dom... Ustatkowaliście się?
Joanna Krochmalska: To nie tak. Zanim poznałam Piotrka, już żyłam intensywnie, a teraz, razem z nim, jeszcze bardziej...
Liroy: To nieprawda, że dziecko ogranicza. Jeżeli ktoś ma zabawowy charakter, to tak organizuje życie, żeby móc się zabawić. Nawet czasem myślę, że od kiedy mamy córkę, imprezujemy… nie częściej, ale lepiej.
J.K.: Lubimy mieć czas dla siebie. Często pracujemy w domu. Nasza córka Miśka rozumie, kiedy mówimy jej, że musi zająć się sobą, bo mamusia z tatusiem mają coś do zrobienia.
– Jak spędzacie z nią czas, kiedy już go macie tylko dla niej?
L.: Bawimy się, jeździmy razem na basen, do kina…
J.K.: Ale też nie zasypujemy jej tysiącem zajęć. Ja jako mała dziewczynka umiałam czytać, pisać, mnożyć, dzielić… Potem w szkole nudziłam się jak mops. Dlatego naszą Misię uczymy przede wszystkim relacji z dziećmi, radzenia sobie ze światem. Stawiamy na razie bardziej na zabawę niż na edukację Misi. To, jakimi jesteśmy rodzicami, bezpośrednio wynika z naszego dzieciństwa. Uczymy się na błędach naszych rodziców…
L.: Ja na przykład nie wiem, co to znaczy wychowywać się w normalnej rodzinie. Mój ojciec był alkoholikiem, lał nas wszystkich przy każdej okazji, a mama kompletnie sobie z tym nie radziła. Wiem z relacji dziadków, że w dniu ślubu, kiedy mama była już ze mną w ciąży, pobił ją. Był strasznym człowiekiem. A matka – najbardziej zastraszoną kobietą, jaką znam.
– Dlaczego wyszła za takiego mężczyznę?
L.: Na początku zapewne bardzo go kochała, a potem była to już tylko jakaś chora miłość, klasyczny układ kat – ofiara. Właściwie to ja doprowadziłem do rozwodu rodziców. Kiedy wiele lat temu wróciłem na chwilę ponownie do domu i zobaczyłem, w jakim matka jest stanie, zaprowadziłem ją do sądu i wraz z siostrą zeznawałem przeciwko ojcu. Mieliśmy już dosyć tej sytuacji. Życie z tym kolesiem to był koszmar. Nawet na rozprawy przychodził pijany.
– Nie próbował walczyć o Was?
L.: Byliśmy już dorosłymi ludźmi. Teraz, kiedy sam mam rodzinę, staram się zrozumieć jakoś jego zachowanie, staram się mu wybaczyć… Z drugiej strony, paradoksalnie, gdyby nie on, nie byłbym tym, kim jestem, czyli bardzo pewnym siebie kolesiem, który wie, czego chce. To przez ojca uciekałem z domu.
– Miałeś dokąd?
L.: Nie bardzo. Nocowałem więc wtedy w piwnicy, czasem w krzakach, na "mecie", a najczęściej na podwórku. Przeważnie uciekałem do innych miast. Pierwszy raz uciekłem z domu w wieku siedmiu lat.
– Marzyłeś jako mały chłopiec, żeby ojciec się zmienił?
L.: Dziś tego nie pamiętam, ale pewnie, jak każde dziecko, chciałem zasłużyć na jego miłość, fantazjowałem, że nie pije. Ale pamiętam raczej te gorsze dni, spędzone na podwórku.
– Omal nie wylądowałeś w poprawczaku…
L.: To było po jednej z ucieczek z domu. Wyobraź sobie, że byłem wtedy tak mały, że w poprawczaku nie mogli znaleźć na mnie ubrań. W tamtych czasach dziecko nie mogło liczyć na żadną pomoc. Mojego kuratora i wszystkich, którzy się mną zajmowali, nie interesowało to, dlaczego uciekałem z domu, dlaczego bałem się tam wracać. Nie chcieli dowiedzieć się, że ojciec chciał mnie zabić. Mówili mi, że to ja jestem temu winny. Nie dziwię się, że jest tylu bandytów z tamtego okresu.
– Też mogłeś skończyć w więzieniu.
L.: Na szczęście miałem silną osobowość i szczęście. Chciałem zostać tym, kim ja chcę, a nie tym, kogo chce ze mnie stworzyć los. Ale ta szkoła życia nauczyła mnie jednego – nie załamywać się. Ja nie mam dołów. Nigdy nie mogłem sobie na to pozwolić, i tak mi zostało. Dlatego myślę, że w sumie to dzieciństwo zostawiło mi coś dobrego. Charakter.
J.K.: Piotrek jest twardy. Ojciec, choć go bił, nigdy go nie złamał.
L.: Płakać zdarzyło mi się, dopiero kiedy dorosłem, i to nie z bólu, a ze wzruszenia.
– Spotkałeś wtedy kogoś, kto powiedział Ci, że jesteś OK?
L.: Nie pamiętam… A! Może nauczycielka. Tak, nauczycielka od polskiego. Bardzo lubiłem język polski, w podstawówce napisałem trzy krótkie powieści science fiction. Oczywiście przepadły, bo nikogo to w domu nie interesowało. Moja nauczycielka bardzo je chwaliła. Ale to chyba jedna z niewielu osób, które były mi życzliwe.
– Starałeś się być kimś w szkole? Uczyłeś się?
L.: Na początku nie. Ale kiedy już w piątej klasie wylądowałem w ośrodku, przejąłem się strasznie. Paradoksalnie dopiero tam pomyślałem, że nauka jest ważna. Zacząłem przykładać się, poprawiłem stopnie. I wtedy jedna z nauczycielek usadziła mnie na kolejny rok. Powiedziała mi bezczelnie w twarz, że za to, kim jestem. Straszny cios – byłem wtedy nikomu niepotrzebnym dzieciakiem, który chciał lepiej żyć, a zostałem jeszcze raz ukarany. Kolejną karę dostałem w domu – kiedy ojciec dowiedział się, że nie zdałem.
– Wtedy nie było wokół Ciebie nikogo. Dziś masz rodzinę. Czujesz wsparcie?
L.: Bardzo mocno. To tym bardziej ważne, że wybrałem sobie zawód, w którym jestem non stop poddawany krytyce. Wywlekam wszystko, co mi leży na wątrobie, a to się raczej nie podoba.
– Ale obok krytyków pojawili się fałszywi pochlebcy.
J.K.: Najbardziej odczuwamy to od czasu przeprowadzki do Warszawy. Ludzie próbują przyjaźnić się z nami dla kasy albo dla lansu. Piotrek ma paru kolegów, którzy spotykają się z nim tylko po to, by łatwiej wyrywać laski.
L.: Niektórzy chcą nas naciągnąć na różne interesy. Mieszkam w Warszawie trzy lata i już dawno zauważyłem, że takie spotkania do niczego nie prowadzą. Zwykle propozycja zrobienia ze mną interesu okazuje się chęcią wyciągnięcia ode mnie kasy.
J.K.: W Warszawie spotykamy wielu dziwnych ludzi. Z pozoru ułożeni, gwiazdy z serialu, a potem widzisz, jak w toalecie biorą dragi i bzykają się wszyscy ze wszystkimi. Szybko się zorientowaliśmy z Piotrkiem, kto jest kim w tym towarzystwie.
– Wciąż słyszę: my to, my tamto. Myślicie podobnie.
L.: Bo my z Joasią zawsze trzymamy się razem. Tak jest od zawsze, od kiedy się zeszliśmy. Oboje mamy mocne charaktery, co daje spięcia między nami, ale też odwagę w konfrontacji z innymi.
J.K.: Ale nawet kiedy się pokłócimy, zawsze stoimy za sobą murem. Jesteśmy wobec siebie bardzo lojalni. Nieraz przekonałam się, że mogę na Piotrku polegać w każdej sytuacji. A i ja zrobię dla niego wszystko.
– Piotrek, co Asia wniosła do Twojego życia?
L.: Dużo śmiechu i radości przede wszystkim. I cudowne dziecko. To jest najlepsza przyjaciółka, jaką spotkałem w życiu.
– Mężczyźni kumpli mają zwykle tam, gdzie oglądają mecze…
L.: Ale ona jest właśnie moim kumplem. Nasi znajomi musieli się przyzwyczaić do tego, że my wszędzie chodzimy razem. Ja się z Aśką świetnie bawię, czasami nawet lepiej niż z kumplami.
J.K.: A ja nie lubię nigdzie chodzić bez Piotrka.
L.: Nasza miłość zaczęła się od kumpelstwa, od przyjaźni…
– Nie wierzę, że jak zobaczyłeś po raz pierwszy Joannę, to pomyślałeś: "Jaka miła dziewczyna, chętnie się z nią zaprzyjaźnię".
J.K.: Myślał, że jestem lesbijką. Czasem mówiłam tak facetom, żeby mi dali święty spokój.
L.: Asia robiła okładkę mojej płyty z 2001 roku. Poznaliśmy się na tej sesji zdjęciowej. Zaczęliśmy rozmawiać i oboje poczuliśmy, że świetnie nam się gada. I wcale nie myśleliśmy o seksie ani związku. Po prostu polubiliśmy się. Zaczęliśmy chodzić razem na imprezy, na obiady. Ja miałem kryzys w małżeństwie, a właściwie to już była końcówka. Wychodziłem ze studia, nie miałem dokąd iść, dzwoniłem do Aśki. Zwyczajne kumpelstwo.
J.K.: I tak to trwało kilka miesięcy. Piotrek przyjeżdżał po mnie z kolegami i darł się na całą ulicę: "Aśka, idziesz na obiad?". I tak się szwendaliśmy razem.
– I Ty też nie myślałaś o nim…?
J.K.: Nie, bo po pierwsze był jeszcze zajęty, choć już wtedy mieszkał po hotelach, a nie w domu. Po drugie, ja wciąż leczyłam rany po poprzednim związku, bardzo toksycznym. Myślałam, że chyba już nie znajdę faceta, który będzie mi naprawdę odpowiadał.
– Jesteś wymagająca?
J.K.: Bardzo wiele mogę dać, ale też wiem, czego chcę. Potrzebuję partnerstwa i szacunku. Przy Piotrku czułam się bezpiecznie. Czasem nawet, kiedy mówił, że jakaś dziewczyna mu się podoba w klubie, pytałam, czy nie zaprosić jej do stolika. Nie byłam zazdrosna. Dopiero potem poczuliśmy, że to jednak coś ważnego.
L.: Kiedy poznałem Asię, nie szukałem miłości. Raczej miałem dość wrażeń. Rozpadł się mój związek, w dużej mierze przeze mnie, przez mój brak czasu, przez to, że nie doceniałem rodziny. Nie chciałem się wiązać z Asią, choć oczywiście podobała mi się. Chyba byłbym ślepy, gdybym nie widział, że jest piękna. Moi kumple oczywiście nie wierzyli, że nie jesteśmy kochankami. Mówili, że to niemożliwe. A my do łóżka trafiliśmy po kilku miesiącach… Ale zanim to się stało, poznaliśmy się i naprawdę polubiliśmy.
J.K.: Nie mieliśmy przed sobą tajemnic. On mi opowiadał o swoich dziewczynach, ja mu o moich przeżyciach. Ufaliśmy sobie. Może dlatego, że podobnie postrzegamy świat. No i naprawdę doceniałam, że Piotrek był pierwszym facetem, który nie chciał mnie od razu zaciągnąć do łóżka. Mogłam z nim iść na spacer, a nawet się upić. Kiedyś przesadziłam z alkoholem, a on przewiesił mnie sobie przez ramię i zaniósł do domu.
– Spodziewałaś się wcześniej, że Scyzoryk jest taki delikatny?
J.K.: Myślałam, że jest zboczonym chamem. A on jest naprawdę kochany. Wiem, że zrobi dla mnie wszystko.
– Nawet wyciągnie Cię z więzienia?
J.K.: O matko, to było straszne… Wylądowałam w areszcie. Zasłużenie, miałam nierozwiązane sprawy sprzed lat. Z okresu młodzieńczego buntu. Mój ukochany tata zmarł, kiedy miałam 14 lat. Był policjantem. Ja też kiedyś chciałam, jak on, iść do szkoły policyjnej. Potem, cztery lata później, zmarła mama. Odechciało mi się wtedy żyć. Został ze mną mój młodszy 12-letni brat, którego wtedy adoptowałam, żeby nie trafił do sierocińca. Trochę wtedy pobłądziłam. Trafiłam na złe towarzystwo i nagrabiłam sobie.
– A co się właściwie stało?
J.K.: Niech to zostanie moją tajemnicą.
– Policja po prostu przyszła do domu i aresztowała Cię?
J.K.: Żeby do domu! Mieliśmy lecieć z Piotrkiem do Miami. Ja miałam sesję dla amerykańskiego "Maxima", on – spotkania w sprawie płyty. Na lotnisku podeszli do nas stróże prawa i zabrali mnie do aresztu.
L.: Nie wiedziałem, co robić. Nie mogłem jej pomóc. Z lotniska wydzwoniłem adwokata, by zajął się tą sprawą. Dowiedziałem się, że przez kilka miesięcy Aśka z aresztu nie wyjdzie. Koszmar. Strasznie się o nią martwiłem. Poczułem pustkę. Do tej pory byliśmy fajną ekipą, która lubiła się i zabawnie spędzała ze sobą czas, ale nie planowaliśmy nic poważnego. A ta pustka bez niej i lęk, co się z nią dzieje, uświadomiły mi, jak bardzo jest ważna. Po tej przygodzie z więzieniem poczuliśmy, że chcemy być ze sobą na poważnie, założyć rodzinę, mieć dziecko.
J.K.: Nie wiedziałam, czy Piotrek się na mnie nie wkurzył, czy będzie na mnie czekał… To były miesiące niepewności. Nie wiedziałam, że on w tym czasie załatwia skrócenie odsiadki, że wpłacił kaucję. Nagle usłyszałam: "Krochmalska, pakuj się!". A za bramą stał on. I już nigdy nie chciałam się z nim rozstać.
– Co jeszcze zmieniło więzienie?
J.K.: Zakład karny nie jest miłym miejscem. Ale ja mam taki charakter, że chyba wszędzie sobie poradzę. Były więźniarki, które próbowały wymóc na mnie jakieś tamtejsze zwyczaje, grypserę itp. Ale powiedziałam im, że nie jestem kryminalistką, że nie zamierzam tu długo być. A że miałam kasę, bo na podróż przygotowałam dolary, wszystko dało się załatwić. W celi zapanowały moje rządy, dużo czytałam, ćwiczyłam, organizowałam spotkania na świetlicy, jakoś minęło. Były tam i fajne chwile. Najpiękniejsza oczywiście była końcówka, kiedy wyszłam i zobaczyłam Piotrka. Chudszego o 15 kilo. To był początek czegoś niezwykłego.
L.: Dla nas w tym więzieniu zaczęło się coś ważnego, ale większość Aśki przyjaźni się rozpadła. Jej koleżanki próbowały mnie nastawić przeciwko niej, nie wiem, jaki miały w tym cel.
– Zawiść. Tu też macie podobne doświadczenia.
J.K.: I mając takie doświadczenia, nie dajemy się ludziom robić w konia.
L.: Te kilka miesięcy bez siebie utrwaliło w nas miłość, ale i pewność, że jesteśmy dla siebie. I że nie interesuje nas, co ludzie powiedzą. Jestem spokojny, olewam. Ale gdyby ktoś chciał zrobić mojej rodzinie krzywdę, to w sekundę stanę się strasznym skurwielem.
Rozmawiała: Agnieszka Prokopowicz