Lara Gessler o początkach ortoreksji: „Przestałam miesiączkować. W ogóle nie zauważyłam, jak bardzo schudłam"
„To mniej znana siostra anoreksji i bulimii w rodzinie zaburzeń odżywiania", dodała
- Redakcja VIVA!
Lara Gessler udzieliła wywiadu dla specjalnego wydania VIVY! Eko. W rozmowie z Aliną Mrowińską słynna restauratorka opowiedziała między innymi o początkach ortoreksji. Jak wyglądały objawy i co było przyczyną choroby? Oto fragment wywiadu.
Napisała Pani na Instagramie: „Nie śmiałam nawet marzyć o takim życiu, jakie mam teraz”. Piękna definicja szczęścia – życie stało się piękniejsze niż marzenia.
Jestem spełniona, szczęśliwa. Rodzina była moim wielkim marzeniem i był we mnie gigantyczny lęk, że to się może nie spełnić. Powiedziałabym, że to taki lęk pokoleniowy. Bardzo dużo młodych kobiet boi się, że będą miały problemy z zajściem w ciążę, nawet jeżeli z ich zdrowiem jest wszystko w porządku. Bo środowisko zanieczyszczone, jedzenie nafaszerowane hormonami i ciągły stres. Lęk przed tym, że nie będę mogła mieć dzieci, wyciągnął mnie z ortoreksji – to mniej znana siostra anoreksji i bulimii w rodzinie zaburzeń odżywiania. Wtedy w którymś momencie dotarło do mnie, że wyniszczę sobie organizm i posiadanie dzieci stanie się niemożliwe.
Choroba, paradoksalnie, zaczęła się od Pani wielkiej dbałości o zdrowe odżywianie.
Żadne skrajności nie są dobre. Moim celem nigdy nie było odchudzanie się, chciałam żyć jak najzdrowiej, odżywiać się jak najlepiej. Z żywności najpierw wyeliminowałam pieczywo, nie jadłam mięsa. Mama mi powiedziała, że mogę nie jeść mięsa, jeżeli będę miała idealne wyniki krwi. Postanowiłam pokazać, jaka to jestem dorosła, zaradna i bardzo się pilnowałam, żeby mieć idealne wyniki. I takie też miałam. Byłam wtedy w klasie maturalnej, mieszkałam sama, mój ówczesny partner miał problem alkoholowy, był bardzo zapatrzony w swój świat i nie widział mojego problemu.
A jak się zaczęło?
Miałam bardzo ściśle ustaloną strukturę dnia, wszystko było przemyślane, zaplanowane. Jak rano się okazało, że do owsianki mam trzy migdały, a nie cztery, dostawałam ataku paniki. Kiedy zaspałam i nie zdążyłam włączyć w radio mojej ulubionej audycji, wpadałam w straszne zdenerwowanie, płakałam. W takich momentach czułam, że tracę kontrolę, a kontrola była wtedy dla mnie najważniejsza. I to nie dotyczyło tylko jedzenia, ale życia w ogóle.
Fizycznie organizm cały czas dobrze funkcjonował?
Z czasem już nie, przestałam miesiączkować. W ogóle nie zauważyłam, jak bardzo schudłam. Przed chorobą ważyłam 58 kilo, a kiedy przyjaciółki wsadziły mnie na wagę, usłyszałam: „O Boże…”, spojrzałam w dół i było 46 kilo. Później, w najgorszym okresie, jeszcze zeszłam do 43.
Przerażające, przy Pani wzroście 174 centymetry.
Wyszłam z tego sama. Nikomu tego nie polecam. A wyszłam też ortorektycznie – do bardzo skrupulatnej rozpiski dnia i jedzenia najpierw dołączyłam codziennie jednego loda. Jak nie mogłam o jakiejś tam wyznaczonej przez siebie godzinie znaleźć tego loda, też dostawałam ataków paniki.
Ile czasu zajął Pani powrót do zdrowia?
Myślę, że ze trzy lata. I gdyby nie ogromna chęć urodzenia dzieci, zawrócenie z tej drogi zajęłoby pewnie znacznie więcej czasu.
Na Instagramie obserwuje Panią prawie 300 tysięcy osób. To ogromna siła oddziaływania. Jak chce ją Pani wykorzystać?
Dla mnie bycie osobą publiczną to przede wszystkim ogromna odpowiedzialność. Rekomenduję jedynie rzeczy, które przeszły przez mój filtr moralny, które są zgodne ze mną i moim stylem życia. Za żadne pieniądze nie zareklamowałabym śmieciowego jedzenia. Dostawałam wiele propozycji, które od razu odrzucałam.
Na przykład?
Były kosmetyki podłej jakości, pieluchy produkowane w Chinach, piramidy finansowe, śmieciowe jedzenie, jak sosy w proszku. Nie zarekomenduję niczego, czego sama nie robię. Ludzie mi ufają, a to jest bezcenne. Mam ogromną potrzebę przyłączania się do walki o coś większego. Tak jak wczoraj, kiedy brałam udział w akcji Jednym Głosem Stowarzyszenia Otwartych Klatek. Proszę wszystkich o podpisanie apelu do ministra rolnictwa o zakończenie epoki chowu klatkowego. Na polskich fermach jest zamkniętych i cierpiących w strasznych warunkach prawie 42 miliony zwierząt. W mediach społecznościowych nie musi być tylko lekko i przyjemnie, trzeba też mówić o rzeczach ważnych, które są trudne.
Ma Pani duszę społecznika?
Od zawsze. Kiedy miałam 18 lat, brałam udział w akcji Greenpeace’u w obronie Doliny Rospudy. Chodziło o wstrzymanie prac związanych z budową drogi ekspresowej przez środek Doliny, chronionego obszaru puszczy pierwotnej z bezcennymi siedliskami zwierząt i ptaków, rzadkimi gatunkami roślin, torfowiskami. To był rok maturalny, miałam szczęście być we wspaniałej społecznej szkole, w której usłyszałam: „Super, jedź, będziesz nas reprezentować…”. Tata tylko mnie zapytał, czy jestem pewna, że chcę to zrobić. Wiedział, że nie znoszę zimna. A był luty, miałam jechać na Suwalszczyznę – polski biegun zimna. Powiedziałam, że bardzo chcę i wiem, że będzie trudno. Pojechałam, na początku strasznie się pochorowałam, wróciłam do Warszawy, podkurowałam się i wróciłam do Doliny Rospudy. Strasznie to było dla mnie ważne.
Cały wywiad w najnowszym numerze VIVY! Eko. Magazyn od dzisiaj sprzedaży.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Katarzyna Zdanowicz o wstrząsającym dzieciństwie: „Strach wyparł to, co przeżyłam miłego”