Reklama

W najnowszym numerze magazynu VIVA! Eko możemy przeczytać wywiad z Larą Gessler. Restauratorka w rozmowie z Aliną Mrowińską opowiedziała między innymi o tym, co robi, aby dbać o środowisko. Wspomniała również o porodzie oraz macierzyństwie. Oto fragment wywiadu.

Reklama

W Pani szafie sporo jest ubrań z drugiej ręki?

Dobre 30 procent, a Nena i Bernard mają jakieś 70 procent. Dzieci szybko wyrastają z ubrań, a rzeczy nowe, dobrej jakości są drogie. Zapłacenie 500 złotych za bluzę jest absurdem. Tę samą rzecz mogę mieć z komisu czterokrotnie tańszą. Zdarzało mi się, że znalazłam coś dla Neny, kiedy wyrosła, oddałam w to samo miejsce, potem kupiła jakaś inna mama, a teraz ubranko do mnie wróciło i nosi je Bernard (śmiech). Albo mówiłam właścicielce komisu, że coś mi się podoba u jej synka, a ona: „Poczekaj trochę, zaraz wyrośnie, odłożę dla twojego Młodego”. Jest bardzo wyzwalające, jeżeli wyjmiemy sobie z głowy pewne zadęcie, że wszystko musi być nowe, z metkami, bo inaczej dziecku czy nam korona spadnie z głowy. Popieram zrównoważoną modę i wolę kupować rzeczy dobrej jakości z drugiego obiegu niż nowe, absurdalnie drogie.

Kupując, na co przede wszystkim zwraca Pani uwagę?

Na skład, żeby moje dzieci nie chodziły w poliestrach, które nie przepuszczają powietrza. Nena i Bernard, tak jak ja, mają atopowe zapalenie skóry, dlatego ubranie z organicznego materiału jest dla mnie bardzo, bardzo ważne.

Najstarsza rzecz w Pani szafie?

Starsza ode mnie i mam takich kilkanaście. Głównie to marynarki, kurtki, torebki i stara biżuteria, którą zbieram. Mam problem, żeby wydać kilka tysięcy złotych na nową torebkę znanej marki. Zdecydowanie wolę wydać na jedzenie, podróże niż na modę. Fajną modę można znaleźć inaczej, a przy okazji kupując w komisie, dostaję rzecz z historią, z dobrym potencjałem starzenia się, bo ubrania dobrej jakości świetnie się starzeją. Dużo mam marynarek z lat 80., lubię pokombinować, jak można je nosić dzisiaj.

Na co dzień stara się Pani żyć eko?

Zdecydowanie, dla mnie jest to już nawykowe. Bardzo dbam o segregację śmieci i cieszę się, że jest już powszechna i obowiązkowa. Zawsze było dla mnie ważne, żeby mieszkać w takim miejscu, z którego mogę do pracy i ważnych dla mnie punktów dojść pieszo. Kiedy nie mieliśmy dzieci, jeździliśmy tylko samochodami w najmie godzinowym. Uważam, że idea car sharingu to jest przyszłość w miastach. Otwieram samochód telefonem, wsiadam, przejeżdżam tyle, ile potrzebuję, i odstawiam. Mięso jem sporadycznie, a od czasu, jak zostałam jedną z ambasadorek Otwartych Klatek, nie jem go w ogóle. Staram się kupować produkty żywnościowe bio i smutne jest to, że nie jest to ekonomicznie dla wszystkich dostępne. Staram się, żeby moje dzieci miały jak najwięcej kontaktu z naturą, żeby ją rozumiały i szanowały.

Bernard skończył już pół roku, Nena jest starsza o dwa lata. Ma Pani swoje sposoby na bycie ekomamą?

Nie używam, kiedy nie muszę, mokrych chusteczek do wycierania pupy, tylko tę pupę myję. Bardzo często proszki zastępuję własną mieszanką sody z naturalnymi olejkami aromatycznymi albo piorę w orzechach piorących. Kąpię dzieci w krochmalu, to znakomity sposób dla delikatnej skóry, bardzo dobrze nawilża. Mrożę polskie owoce sezonowe, żeby później nie kupować mało aromatycznych zagranicznych w okresie, kiedy nie ma na nie sezonu. Nie marnuję jedzenia, na przykład przerabiam naleśniki na torty naleśnikowe bądź krokiety. Naprawdę fajnie jest samemu pokombinować. A my się boimy, wolimy wszystko gotowe, bo tak łatwiej, szybciej.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Lara Gessler o początkach ortoreksji: „Przestałam miesiączkować. W ogóle nie zauważyłam, jak bardzo schudłam"

Marlena Bielinska/ MOVE

Chciała Pani urodzić naturalnie, bez znieczulenia. Udało się?

Tak, w obu przypadkach. Bardzo mi zależało na takim prawdziwym doświadczeniu porodu. Kobiety robiły to od wieków. Chciałam połączyć się z pierwotną, kobiecą siłą, która nas determinuje, żeby to dziecko urodzić.

Również poczuć ból?

Oczywiście. To jest bardzo prawdziwe, a przez to piękne. Miałam wielką potrzebę zobaczenia w tym siebie. W świecie, w którym mamy wszechobecne ułatwienia wszystkiego, dobrze jest dotknąć czegoś odwiecznego, pierwotnego, na poły zwierzęcego. Trudne, graniczne sytuacje nas sprawdzają. To nie była moja fanaberia, tylko silna, wewnętrzna potrzeba.

Coraz więcej kobiet ma cesarskie cięcie na życzenie. Od lat nie słyszałam o nikim, kto rodził bez znieczulenia. Poszła Pani pod prąd.

I nie żałuję. To mi pozwoliło uwierzyć w siebie i w swoją wewnętrzną siłę. Uważam, że im bardziej zdamy się na intuicję, tym lepiej. Wiele badań pokazuje, że kiedy przy porodzie zaczynamy myśleć, analizować, próbować kontrolować sytuację, tym wolniej ten poród przebiega. Popatrzmy na świat zwierząt – kiedy zbliża się poród, chowają się w jakieś ciepłe, bezpieczne miejsce. Kobiety robią tak samo, nie bez powodu wiele porodów zaczyna się w nocy. Jesteśmy z partnerem w ciepłym łóżku, jest cicho, spokojnie, świat jakby zwolnił. Atawistyczna, pierwotna sytuacja. Chciałam, żeby ten pierwotny duch mnie poprowadził.

Ale rodziła Pani w szpitalu?

Chciałam mieć poczucie bezpieczeństwa, że w razie gdyby coś było nie tak, mam wokół siebie specjalistów, którzy mogą natychmiast interweniować.

Bardzo bolało?

Bolało, ale to jest do przeżycia. Bernard urodził się w sposób ekspresowy, inaczej niż Nena. Z nią byłam bardzo czujna, już dwa tygodnie przed myślałam, że rodzę (śmiech). Mój mąż chyba ze trzy razy w środku nocy robił herbatę do termosu i jechaliśmy do szpitala. A jak już dojechaliśmy, okazywało się, że do porodu jeszcze daleko. Przy drugiej ciąży nie chciałam panikować. Jeszcze w dniu porodu poszłam na paznokcie, potem do pracy. Trochę coś mnie ćmiło, ale pomyślałam, że bez przesady. Tego dnia miałam umówione badanie KTG u mojej lekarki prowadzącej Marzeny Dębskiej. Kiedy pani doktor mnie zbadała, pobladła i usłyszałam: „Lara, masz osiem centymetrów rozwarcia”. Założyła mi buty, kazała się nie schylać, wsadziła do samochodu i poinstruowała Piotra, że może przyjmować poród w samochodzie. Przejechaliśmy do szpitala z Bielan na Mokotów. Kiedy dojechaliśmy, rozwarcie było już na dziewięć centymetrów. Przyszła zastępcza położna, bo moja miała 40 stopni gorączki, błyskawicznie napełniała wannę wodą – tak planowałam rodzić. W pewnym momencie słyszę: „Boże kochany, nie zdążymy całej napełnić, musimy spuścić wodę, bo może dojść do zachłyśnięcia dziecka”. No i urodziłam Bernarda w trzy minuty w pustej wannie. Ale i tak mam jak najlepsze wspomnienia. Słyszałam od wielu dziewczyn mnóstwo traumatycznych historii, po których nie chcą więcej rodzić, bo przeszły przez koszmar na porodówce. Namawiam kobiety i ich partnerów, żeby zawalczyli o siebie i swoje prawa. A do rządzących – jeśli ktoś chce zadbać o dzietność w Polsce, to nie jest to 500 plus, tylko opieka okołoporodowa w szpitalach, bezpłatne żłobki, przedszkola.

CZYTAJ TEŻ: "Teremiski to jedyne miejsce, w którym Nuria i ja mogliśmy być razem", mówi VIVIE! dziennikarz i przyrodnik Adam Wajrak

Marlena Bielinska/ MOVE

Karmiła Pani piersią?

Nenę karmiłam 13 miesięcy, podobnie planuję z Bernardem. Natura stworzyła nas fantastycznie, same produkujemy najlepszy pokarm dla naszego dziecka, który daje mu naturalną odporność. Żadne sztuczne produkty nie zastąpią mleka matki. Czuję, że daję mojemu dziecku najlepszą zbroję, jaką mogłabym sobie wyobrazić. Wiem, że jest wiele dramatów wokół karmienia piersią. Nie chcę tu obrazić kobiet, które próbują karmić piersią, a nie mogą.

Urodziła Pani Nenę i Bernarda w bardzo trudnym czasie – najpierw pandemia, później wojna tuż obok nas. Wiele osób mówi, że to nie jest dobry czas na rodzenie dzieci…

Nigdy nie ma idealnego czasu. Kiedy zaszłam w ciążę z Neną, zaczęła się pandemia. I okazało się, że to był najlepszy czas na ciążę. Nie było imprez, nic mnie nie omijało. Miałam czas, żeby skupić się na sobie – leżeć, odpoczywać, spacerować. To był wielki przywilej. Gdyby nie pandemia, nie mogłabym tak przeżyć tego czasu, na pewno byłabym aktywna zawodowo. Ciąża z Bernardem zaczęła się jeszcze przed wojną. Wszystko poszło bardzo naturalnie, zaszłam w nią miesiąc po tym, jak przestałam Nenę karmić piersią. Dzieci są dla mnie nadzieją i pocieszeniem w tych bardzo gorzkich, ciemnych czasach. Świat przetrwa, odrodzi się. Smutne, ale na przestrzeni dziejów wojna jest naturalnym epizodem.

Jak bardzo zmieniło się Pani życie, odkąd jest Pani mamą?

Wiem, że nie ma miejsca, gdzie chciałabym być bardziej niż w moim domu. To poczucie jest dla mnie nowe. Wcześniej czułam strach, że coś mnie ominie, jeżeli gdzieś nie będę. Teraz w ogóle się tego nie obawiam, jestem w najlepszym miejscu na świecie. Uspokoiłam się, zgasła taka niepoprawna zachłanność na życie, ludzi. Nie martwię się, jak jest nudno. Przeciwnie, bo jak jest nudno, to zwykle jest dobrze, spokojnie.

Zawsze chciała Pani mieć rodzinę, dzieci?

Nawet piątkę. Takie myśli pojawiły się we mnie bardzo wcześnie. Od zawsze miałam w sobie gigantyczne pokłady opiekuńczości i chciałam mieć dużą rodzinę. Teraz nie wiem, czy będzie miejsce na trzecie dziecko, bo mówiąc szczerze, bardzo chcę mieć dla wszystkich czas. A jak chce się mieć czas dla rodziny i jeszcze pracować, robi się trochę ciasno.

Jest Pani właścicielką kultowej cukierni Słodki Słony, współpracuje Pani z wieloma markami. Jak udaje się połączyć wszystkie aktywności z wychowywaniem dzieci?

Nena chodzi do żłobka, a wtedy ja mam czas na pracę. Do niedawna Bernard wszędzie ze mną jeździł, teraz mam nianię. Są cały czas gdzieś blisko mnie, żebym go mogła nakarmić.

[...]

Cały wywiad w najnowszym numerze VIVY! Eko. Magazyn od dzisiaj sprzedaży.

Reklama

CZYTAJ TEŻ: Katarzyna Zdanowicz wspomina tatę: „Jego choroba i trauma z nią związana tkwią gdzieś głęboko we mnie”

Marlena Bielinska/ MOVE
Reklama
Reklama
Reklama