Architekt z wykształcenia, ale z zamiłowania projektant wnętrz. Krzysztof Miruć studiował w Warszawie i Paryżu, już od dziecka wiedział, że chce iść tą drogą. Bardzo dużo zawdzięcza swoim bliskim, a zwłaszcza babci, która była dla niego jak druga mama i miała największy wpływ. Prowadzący „Weekendową metamorfozę” opowiedział o niej w rozmowie z Katarzyną Piątkowską.

Reklama

Może ciągnęło Cię nie do architektury, tylko do wielkiego miasta?

To niemożliwe, bo jak postanowiłem, że będę taki jak mój stryj, nie byłem jeszcze w Warszawie. Po skończeniu podstawówki poszedłem do liceum plastycznego w Supraślu. Żeby mieć bliżej do szkoły, zamieszkałem u dziadków w Białymstoku. Babcia była dla mnie jak druga mama i miała na mnie największy wpływ.

Byłeś już ukształtowanym nastolatkiem, kiedy u niej zamieszkałeś. Jakie zadanie przed nią stanęło?

Nie najłatwiejsze (śmiech). Moją młodość dzielę na dwa etapy – giżycki i białostocki. W pierwszym wychowywała mnie mama. Była surowa i wpoiła mi poczucie obowiązku i kult pracy. W rodzinnym domu każdy dzień wyglądał podobnie – najpierw odrabiałem pracę domową, potem zmywałem, odkurzałem, sprzątałem, a dopiero jak już to wszystko zrobiłem, mogłem mieć przyjemności. Jeśli wystarczyło mi czasu. Ta kolejność nigdy nie uległa zmianie.

Czytaj też: Od dziecka marzył o wielkim mieście, wspierali go najbliżsi. Krzysztof Miruć szczerze o emocjach, które nie zawsze ułatwiały mu drogę

PIOTR PORĘBSKI

Krzysztof Miruć w sesji dla magazynu VIVA!, 2024 rok

Zobacz także

Dziadkowie nie byli tak surowi?

Oni mnie trochę rozpieszczali. Jak każdy młody człowiek odczuwałem pragnienie wolności, ale nigdy ich nie rozczarowałem ani nie zawiodłem. Babcia nigdy niczego mi nie zabraniała. Ale zawsze, gdy wychodziłem na imprezy, miękko, z przedniojęzykowym „l” mówiła: „Bądź człowiekiem”. Takie proste, co? Byłem więc człowiekiem, żeby móc spojrzeć dziadkom w oczy i na siebie w lustrze. Gdy babcia się urodziła, w jej wsi nie było prądu, a pod koniec życia rozmawiała przez satelitę z wnukami mieszkającymi w Stanach Zjednoczonych. Miała otwarty umysł i wszystko rozumiała. Przede wszystkim moją potrzebę wyrwania się do wielkiego miasta. Spod jej skrzydeł wyfrunąłem na studia do Warszawy. Dostałem się na Wydział Architektury i Urbanistyki na Politechnice Warszawskiej i marzyłem, żeby zbudować lotnisko i wieżowiec w środku miasta. Wyobraź sobie, że w każdą środę babcia do mnie dzwoniła, a pierwsze pytanie, jakie zadawała, to było: „Czy jesteś głodny, dzieciaku?”.

A bywałeś głodny?

Miałem stypendium, trochę pomagali mi rodzice i dziadkowie, więc jakoś wiązałem koniec z końcem. Przecież studentowi niewiele jest do życia potrzebne (śmiech). Najgorzej było, gdy wyjechałem na stypendium do Paryża. Wtedy potrafiłem położyć się spać o godzinie 17, bo jak człowiek śpi, to nie odczuwa głodu. Takie są uroki młodości, kiedy nie ma się za wiele, ale za to wiele można doświadczyć. Babcia wiedziała, że ten wyjazd to dla mnie wielka szansa, dlatego wzięła pożyczkę w banku, żebym mógł kształcić się za granicą. Była fantastyczną osobą. I to dzięki niej jestem, kim jestem. Bardzo przeżyłem jej odejście dwa lata temu. Na szczęście zdążyłem się pożegnać. Czekała na mnie. A ja nawet jej obrączkę noszę na palcu.

Ta informacja o obrączce to dobra wiadomość dla Twoich fanek.

To nie jest złoty kajdan (śmiech). To najdroższa memu sercu pamiątka.

Zobacz także: Była kobietą, która za wszystko dziękuje, przeprasza i zawsze jest zawstydzona. Dziś wyzwala się od kompleksów

PIOTR PORĘBSKI

Krzysztof Miruć w sesji dla magazynu VIVA!, 2024 rok

Cały wywiad do przeczytania w nowej VIVIE!. Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 4 lipca.

MATEUSZ STANKIEWICZ/FEED ME LAB
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama