Krystyna Janda i Magda Umer są jak ogień i woda. Przyjaźnią się od 40 lat!
„Krysia mówi, że przyjaźnić można się tylko w pracy, bo wtedy jest intensywna zażyłość, wspólny cel”
- Redakcja VIVA!
Są jak ogień i woda. Dla jednej nie ma życia bez sceny, dla drugiej życie to obcowanie z naturą. Umer: „Krysia zawsze mnie zachwycała swoją grą. Ale jej energia i tempo czasem mnie męczą. Po próbach nadaję się do leczenia, a ona kwitnie”. Janda: „Lubię z Magdą pracować. Ma świetny gust muzyczny, literacki. Jest krystalicznie wrażliwa na krzywdę. No i całą poezję ma w małym palcu!”. O blisko 40-letniej przyjaźni Krystyna Janda i Magda Umer po raz pierwszy tak szczerze w rozmowie z Elżbietą Pawełek. „Kiedy zdarza się przyjaźń, tak jak miłość, wady schodzą na dalszy plan. Przyjaźń, podobnie jak miłość, polega na tym, żeby być razem, zawsze do dyspozycji tej drugiej osoby, kiedy ona tego potrzebuje. Z Magdą zbliżyła nas wielość wspólnych chwil, zdarzeń, przeżytych razem emocji. Możemy nie widzieć się cały rok, a kiedy się spotykamy, jest zawsze tak, jakbyśmy się rozstały wczoraj", dodawała Krystyna Janda.
Jak się poznałyście?
Magda: Podobno spotkałyśmy się na sylwestrze 1976/1977 u Jurka Zelnika, ale ja wtedy tego nie zapamiętałam. Niedługo potem, w czerwcu 1977 roku, przedstawił mi ją Marek Grechuta w amfiteatrze opolskim. I chwilę potem śpiewała swoją „Gumę do żucia”, dzięki której poznała ją cała Polska.
Krystyna: Naprawdę zbliżyłyśmy się do siebie, kiedy Magda zaprosiła mnie do telewizji, dla której reżyserowała „Heloizę i Abelarda”. Zagrałam wtedy Heloizę z Zygmuntem Hübnerem. Od tamtego czasu prawie się nie rozstajemy.
Magda: Krysia zagrała fantastycznie, a ja uwierzyłam, że mogę mieć wpływ na ostateczny kształt spektaklu. Dwa lata później przyniosła mi „Białą bluzkę” Osieckiej i powiedziała, że gdyby to połączyć z piosenkami, coś by z tego wyszło. W opowiadaniu była historia dziewczyny, która nie może sobie poradzić ze światem, z trudną miłością i ze sobą, a to wszystko akurat zbiegło się ze smutnymi wydarzeniami w Polsce.
„Biała bluzka” bezbłędnie oddawała klimat lat 80., w których królowały beznadzieja, biurokracja, rozpacz i alkohol. A także miłość. Trudna, raniąca.
Magda: Bardzo się do tego zapaliłyśmy, choć Agnieszka Osiecka uważała, że młoda i piękna Krysia, niewpadająca w żadne depresje, będzie w tej roli kompletnie niewiarygodna. Przekonywałam ją, że nie ma racji, i rzeczywiście stało się odwrotnie, bo przedstawienie spotkało się z ogromnym odzewem publiczności. Za Krysią po Polsce jeździły jej fanki, żeby obejrzeć spektakl, w którym każda widziała swoje życiowe czy miłosne dramaty. Tak naprawdę Krysia mówi, że przyjaźnić można się tylko w pracy, bo wtedy jest intensywna zażyłość, wspólny cel i wpada się w niebywałe uniesienia. Często pracowałyśmy razem, obliczyłam, że przy sześciu spektaklach, ostatnio w Teatrze Polonia przy „Zapiskach z wygnania” według Sabiny Baral, które opowiadają historię młodej emigrantki, zmuszonej do opuszczenia Polski po 1968 roku.
Przedstawienie wbija w fotel. Krystyna Janda w tym monodramie jest przejmująca, na widowni panuje śmiertelna cisza. Czego się nie dotkniecie, tam sukces!
Magda: Krysia zawsze mnie intrygowała i zachwycała, kiedy grała na scenie. Uważam, że jest jedną z największych aktorek na świecie, ale los nie obszedł się z nią tak, jak na to zasługiwał jej wielki talent. Gdyby miała taką opiekę, jak dajmy na to Meryl Streep, byłaby gwiazdą światowego formatu. Wszystko, co mnie w niej bolało, czy męczyło, bo nie jest łatwą osobą, tłumaczyłam sobie tym nieprawdopodobnym talentem, rozpieraniem energii, którą mogłaby obdarować kilkanaście osób. I ta jej nadczynność życiowa spowodowała, że mamy Teatr Polonia i Och-Teatr, i dziesiątki, a może już setki aktorów, którzy znajdują tam pracę i coś w rodzaju szczęścia. To jest wielki wyczyn pani Prezes. Jej i Edwarda, jej męża, który bardzo pomagał, dopóki mógł.
Krystyna: Z Magdą świetnie się rozumiemy, choć mamy często różne opinie na podobne tematy. Zawsze polegam na jej sugestiach, wyborach. Jest erudytką, całą poezję ma w małym palcu i jeśli tylko czegoś potrzebuję, wyciąga to z głowy jak z szuflady. Nie mówiąc już o jej wiedzy w zakresie całej literatury napisanej do śpiewania lub zaśpiewanej kiedykolwiek. Niesamowite.
Zobacz też: Beata Ścibakówna i Jan Englert – bohaterowie naszej pierwszej okładki 25 lat później!
Jest między Wami pokrewieństwo dusz?
Magda: Tak, ale bardzo się różnimy, mamy inny temperament. Nie wiem jak Krysia, ale ja muszę być dużo sama w życiu, a ona garnie się do ludzi. Lubi gwar, żeby było wesoło, coś się działo i żeby była akcja. A ja lubię akcję, ale w książce lub w filmie. Tam żyję niezwykle intensywnie. Płynę i jadę wszędzie z moimi bohaterami. Dużo bardziej lubię wyobrażać sobie ludzi, niż ich poznawać. Poza tym Krysia bez pracy nie wyobraża sobie życia, a ja przeciwnie. Dla mnie bardziej niż scena ważne jest to, że świeci słońce, liście są zielone, ludzie się uśmiechają. A dla niej życie bez sceny straciłoby sens. Na początku myślałam, że jest umęczona przez jakichś troglodytów, którzy nie dają jej spokoju. Aż zobaczyłam, że ona sama sobie to wszystko organizuje. Kiedyś zażartowałam, że nie wiem, co trzeba byłoby zrobić, żeby odpoczęła. Może gdyby złamała nogę, toby przystopowała. A jej siostra Ania: „Oj, to musiałaby złamać dwie!”. Krysia kiedyś powiedziała, że od życia ucieka na scenę. To jest prawda. Byłyśmy kiedyś tak umęczone występami w Polsce, że powiedziałam: „Boże, my umrzemy na scenie”. A ona: „Nie znam piękniejszej śmierci”.
Krystyna: Ludzie przyciągają się skrajnościami i tak zapewne jest z nami. Ale broń Boże żadna z nas nie chciałaby niczego zmienić w tej drugiej. Nie przychodziło nam to do głowy, zawsze szanowałyśmy i lubiłyśmy naszą odmienność. Wspaniale się różniłyśmy.
O miłości doskonałej mówi się, kiedy ludzie pasują do siebie jak dwie połówki jabłka. A tu każda połówka inna…
Magda: Nie znam osoby, która pasowałaby do Krysi jak druga połówka jabłka, bo ona jest dwoma jabłkami naraz lub jak duże soczyste jabłko. Może chce przy kimś być, żeby się wyciszyć. Myślę, że wyciszała się przy Edwardzie, swoim mężu, w jakimś sensie również przy mnie. Ale ja się przy niej nie wyciszałam. Mój mąż mówił, że jak wracałam z wakacji z Krysią, to dwa razy szybciej chodziłam, dwa razy szybciej mówiłam i byłam innym człowiekiem. Jakbym została podłączona do prądu! A jak przychodziłam z prób do domu, to trzeba mnie było z podłogi zbierać, bo jej energia, tempo – to wszystko mnie rujnowało. Nadawałam się do leczenia, a ona kwitła (śmiech). To było bardzo niesprawiedliwe. Ale efekty naszej wspólnej pracy zawsze były dla mnie rekompensatą i pociechą.
Krystyna: Przyjaźnimy się z Magdą prawie 40 lat, ale nigdy nie napierałyśmy na siebie. Każda miała swoje życie, lektury, przemyślenia. Nie zadręczałyśmy się swoją obecnością. Na wakacjach zawsze uczyłam się czegoś na pamięć, przygotowywałam się do nowej roli, ona przyjeżdżała z walizką lektur i tak naprawdę spotykałyśmy się dopiero wieczorem na kolacji i zaczynały się wieczorne, czasem nocne rozmowy.
Czytaj też: Karolina Pisarek odwoła ślub przez wojnę w Ukrainie? Ujawniła prawdę
[...]
Ale mówi się też, że nie ma prawdziwej przyjaźni między kobietami, bo zwykle wkrada się zazdrość. Czegoś sobie zazdrościłyście, rywalizowałyście kiedyś o mężczyzn?
Magda: Na szczęście zależało nam na innych mężczyznach (śmiech).
Krystyna: Chyba pani zwariowała! Nie. Ale Magda zawsze mi zazdrościła mojej mamy, z którą się bardzo przyjaźniła. Pojechały razem do Izraela i do Grecji, bo ja nigdy nie miałam czasu. Magda mówiła, że moja mama była jedyną osobą, z którą mogła dłużej wytrzymać czy mieszkać w jednym pokoju. Często nie było mnie w domu, ale Magda przyjeżdżała do mojej mamy, tak po prostu się przytulić…
[...]
Kiedy z kimś się przyjaźnimy, to trochę się do siebie upodabniamy. Czego się Pani od Magdy nauczyła?
Krystyna: Nauczyłam się od niej wiele. Nie wiem, jaką byłabym osobą, gdyby nie ta długoletnia przyjaźń. Magda jest wspaniałomyślna, nie małostkowa, skrajnie tolerancyjna i otwarta, co zawsze w niej podziwiałam. Podziwiam też, jak pomaga ludziom potrzebującym, biedniejszym czy chorym. Zawsze kogoś wspiera, a ja byłam tak zapracowana, że często tego nie zauważałam. Dopiero potem się orientowałam, że pomaga jakimś dzieciom, kobietom czy młodym artystom. Przez jakiś czas wspierałam bardzo intensywnie domy dziecka. Adopcje. Zawsze włączam się w pomoc, szczególnie dzieciom, ale co chwila wpadam w jakieś zawodowe perturbacje i się „zagapiam”. Magda jest w tym stała. Pomaga do dzisiaj wielu ludziom.
Magda: Nic nie sprawia mi większej przyjemności niż bycie potrzebną. Wczoraj miałam miły dzień, bo jadłam kolację z sześciorgiem Ukraińców. To są Sasza, Swietłana, Danyłko, Marusia, Ludmiła i Dareńka, którzy u mnie zamieszkali. Już sam fakt, że mogę coś dla kogoś zrobić w tym smutnym okresie, poprawia i ich los, i moje samopoczucie. Moje dzieci także pomagają, Krysia też przyjęła Ukraińców…
Krystyna: Oddaliśmy im do dyspozycji nasz letni dom, a to wszystko zainspirowały i zorganizowały nasze dzieci i wnuki. Cieszę się, ale też wciąż wracam do kwestii potrzebujących, głodnych, zmarzniętych, umierających na granicy białoruskiej. Czym się różnią dzieci, ludzie, których teraz przyjmujemy, od uciekinierów z białoruskiej granicy? Nie mogę się z tym pogodzić.
Sprawdź też: Jan Englert: „Wegetacja mnie przeraża, dlatego mam hasło – umrę zdrowy! Byle jeszcze nie dzisiaj"