Marianna Januszewicz: „Gdy słyszeli, że jestem z Polski, cały czas mówili do mnie po polsku”
Poznaj Polkę, która podbija Ukrainę i zagrała w filmie „Zniewolona: Felix Austria”
- Krystyna Pytlakowska
Zagrała w wielu polskich serialach epizodyczne role. Ale rolę główną dostała w filmie ukraińskim, który można w Polsce obejrzeć w tej chwili w internecie w serwisie VOD.PL i CDA. Film „Віддана“ dostał polski tytuł „Zniewolona: Felix Austria” i został nakręcony na podstawie powieści Sofiji Andruchowycz, bardzo popularnej pisarki na Ukrainie. W Polsce ogromną sławę zyskał ukraiński serial „Zniewolona“, a film jest jego siostrzaną produkcją. A Marianna gra w tej fabule Stefanię Czorneńko – zagadkową służącą, która przechodzi dramatyczne koleje losu i jest uwikłana w miłosny trójkąt.
Krystyna Pytlakowska: Marianna, powiedz mi, w jaki sposób młoda aktorka ma szansę otrzymać propozycję zagrania głównej roli w filmie zagranicznym?
Marianna Januszewicz: Dostałam ich ofertę przez Internet, od bardzo cenionej ukraińskiej reżyserki castingu poszukującej w Polsce aktorów. Pierwotnie szukali wyłącznie drugiej bohaterki Adeli, która w książce jest pół Polką, a pół Niemką. Gdzieś musiały pojawić się też w propozycjach moje zdjęcia, dali mi więc szansę nagrać swoje próby. Usłyszałam poźniej od producentki Nadii Zaionchkovskiej, że wydałam im się idealną kandydatką na Stefanię. Więc podjęli bardzo odważny krok, żeby obsadzić polską, zupełnie nieznaną aktorkę w głównej roli. I wyszedł z tego taki twist, że Polka zagrała Ukrainkę a Ukrainka Polkę.
Uważasz, że to przypadek? A może ktoś Cię zobaczył w polskim serialu?
Ta tajemnica nie została mi ujawniona. Nie chcieli się do tego przyznać. Castingerka Alla Samoylenko słynie z wyszukiwania aktorów nawet w najmniejszym teatrze czy mieście. Ale przecież ktoś gdzieś musiał mnie zauważyć. W każdym razie myślę, że spirytuus movens był tu Piotr Domalewski, młody polski reżyser, którego spotkałam, gdy pracowałam jako kelnerka. Nie jestem więc pewna, czy to nie on mnie polecił producentom ukraińskim.
Nigdy o tym z nim nie rozmawiałam, ale wiem ,że miał być również reżyserem tego filmu. Moja bohaterka Stefa jest gospodynią domową. Gotuje, sprząta, opiekuje się wszystkimi. A przecież Piotr zobaczył mnie właśnie w takiej sytuacji, kiedy roznosiłam na tacach jedzenie i napoje. Może więc skojarzył mnie z kuchnią i gotowaniem? W filmie jest to szalenie ważny element, właśnie kuchnia galicyjska.
Gdzie pracowałaś jako kelnerka?
W winiarni Mielżyński. Chciałam spróbować różnej pracy, a nie tylko artystycznej. Zresztą nigdy nie studiowałam w Akademii Teatralnej – kończę niebawem Akademię Sztuk Pięknych. Robię dyplom na wydziale Sztuki Mediów.
Na przełomie licencjatu i magisterki czułam, że muszę zrobić sobie przerwę, bo nie wiedziałam, w jakim kierunku zmierzam. Miałam depresję, bo umarła nagle moja serdeczna koleżanka. Najzdolniejsza dziewczyna jaką znałam, naturalny talent. To mną wstrząsnęło. Nie mogłam się więc wtedy odnaleźć ani w sferach artystycznych – ani malarskich, ani aktorskich, choć wcześniej zagrałam już w kilku produkcjach. Postanowiłam więc zająć się czymkolwiek, żeby tylko nie myśleć. Przez jakiś czas pracowałam w różnych miejscach. Takie pół roku pracy fizycznej dało mi dużo obserwacji i wiedzy, także na mój temat. Okazało się, że jestem wytrzymała. Nie tak łatwo mnie złamać.
Ale skąd wiedziałaś, że chcesz być aktorką?
Gdy miałam 16 lat, zagrałam stałą i dużą rolę w serialu „Prosto w serce”. Byłam wtedy w liceum plastycznym, Mój tata jest operatorem filmowym, a mama plastykiem. Byłam więc jakby rodzinnie uwarunkowana. Przedtem jedna z koleżanek taty szukała do reklamy dziewczyny jeżdżącej na rolkach, a rolki były moją pasją. Pierwszy raz wtedy pojawiłam się na planie filmowym i mnie to zachwyciło.
Zainteresowałam się więc chodzeniem na castingi. Znalazłam agencję, która się mną zajmowała i bardzo szybko się to potoczyło. Zaczęłam dostawać role filmowe, ale trudno mi było pogodzić końcówkę liceum z pracą na planie. A jednocześnie aktorzy cały czas mi powtarzali, żebym nie zdawała do szkoły teatralnej, tylko kontynuowała naukę w moim drugim zawodzie – plastyce. Zresztą trochę się tej szkoły aktorskiej bałam.
Masz bardzo dobrą dykcję, czego nie można powiedzieć o wielu młodych aktorach.
Ale z drugiej strony mówią, że nie mam warsztatu. Trochę więc żałuję, że nie studiowałam w Akademii Teatralnej. Myślę jednak, że po liceum nie byłabym gotowa na tak trudne studia, bo aktorstwo kojarzyło mi się wyłącznie z moją pasją, nie z pracą. Dzisiaj jestem bardzo ciekawa Akademii, chetnie bym jeszcze postudiowała, ale chyba jestem już „za stara“, mam 26 lat. Zawsze jednak bawi mnie ten moment; kiedy na castingu pytają mnie, którą akademię skończyłam, na co odpowiadam, że Sztuk Pięknych. Ale tak naprawdę kontynuowanie artystycznej edukacji było dla mnie czymś bardzo naturalnym.
Ale teraz nie mówisz o sobie plastyczka, ale aktorka. Trudno się przebić młodej dziewczynie w tym zawodzie?
Teraz, odkąd zagrałam Stefanię, mogę o sobie powiedzieć aktorka z dużo większą pewnością siebie. A jednak przyznam, że bardzo trudno się przebić. Kiedy zaczynałam grać 10 lat temu, sądziłam, że to wszystko pójdzie własnym trybem i że nie będzie dużej konkurencji wśród osiemnatolatek, które grają. Ale jeżeli aktor staje się coraz bardziej medialny, musi się też zacząć promować, a ja się przecież angażowałam w moje studia plastyczne i nie miałam na to czasu i chyba też nie czułam takiej potrzeby. Ale nie oznacza to, że promowanie się jest niemożliwe.
Natomiast na Ukrainie brak mojego dyplomu aktorskiego nie był żadnym problemem. Również w Berlinie, gdzie próbowałam swoich sił na castingach, dla nikogo nie była to przeszkoda. Ale w Polsce szkoła aktorska jest niepisanym wymogiem. Gdzieś mogę się z tym zgodzić, w końcu to 5 lat intensywnej pracy nad sobą, pracy z tekstem. Ale film to nie teatr i rządzi się swoimi prawami. W filmie gra się bardziej minimalistycznie, trzeba mieć świadomość kamery, więc może jest to przestrzeń też dla tych nieco mniej aktorsko wyedukowanych.
A powiedz mi, jak się gra w ukraińskim filmie?
Bardzo ciekawie, bo ukraińska kinematografia właściwie teraz dopiero się kształtuje i angażuje bardzo dużo młodych twórców. Ukraina próbuje pokazywać swoją kulturę, odcinając się trochę od Rosji, ich finansowania i ich aktorów. A dziewczyna, która reżyserowała film „Zniewolona :Felix Austria”, jest tylko o dwa lata starsza ode mnie, Christina Sivolap ma 28 lat i był to jej debiut. Proszę zauważyć też, że Ukraina jest szalenie nowoczesna. Przy filmie pracowały prawie same kobiety: producentka, reżyserka, scenarzystka, dwie główne role są kobiece i do tego film jest ekranizacją książki pisarki. Poza tym miałam chyba też farta, bo trafiłam na fantastycznych aktorów, z którymi stworzyliśmy bardzo zgraną grupę..
Zaprzyjaźniłaś się z panią reżyser?
Praca z kobietą reżyserką różni się od tej z mężczyzną, był to dla mnie ogromny komfort i zupełnie inna nić porozumienia. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Christina świetnie mówi w języku angielskim, więc to ułatwiło mi prace na początku, bo kiedy przyjechałam do Kijowa, w ogóle nie znałam ani ukraińskiego, ani rosyjskiego. Ale musiałam swoich tekstów do roli nauczyć się poprawnie po ukraińsku. Przez miesiąc pracował więc ze mną coach językowy w Warszawie. Poza tym główną rolę męską grał bardzo utalentowany aktor Roman Lutskyi, który mówi w języku polskim, więc bardzo mnie wspierał na planie i ćwiczył charakterystyczne dla ukraińskiego twarde„L“.
Można go nawet oglądać w głośnym w Polsce „Hamlecie“ w reżyserii Mai Kleczewskiej. Do końca zdjęć nie powiedzieli mi, że będę dubbingowana. Musiałam nauczyć się perfekcyjnie grać po ukraińsku, żeby wszystko się zgadzało z ruchem warg. Tam dubbingują większość filmów. Ostatecznie więc mnie też dubbingowano, ale bardzo perfekcyjnie. Nawet na początku sama się nie zorientowałam, że to nie mój głos. Zaprzyjaźniłam się również z Alesyą Romanovą, która zagrała Adele Anger. Alesya posługuje się wyłącznie podstawowym językiem angielskim. Grałyśmy bardzo bliskie sobie dziewczyny, chciałyśmy się jakoś skomunikować. Więc przez dwa miesiące mówiła do mnie wyłącznie po ukraińsku lub rosyjsku, ja do niej po polsku. Stworzyłyśmy trochę swój własny mieszany język.
Wiedziałaś wcześniej coś o Ukrainie? Interesowała Cię?
W ogóle jej nie znałam, chociaż miałam kilka koleżanek z pracy czy studiów właśnie stamtąd. One też pomagały mi językowo na etapie castingu. Ale dopiero gdy wyjechałam, wsiąknęłam trochę w kulturę, wyrobiłam sobie na temat Ukrainy własne zdanie. Jest to szalenie ciekawy kraj, z bogatą historią, bardzo ciepłymi ludźmi, pysznym jedzeniem i pięknymi krajobrazami. Najwięcej czasu spędziłam w Kijowie, który jest bardzo różnorodny i mogłabym go nazwać takim „wschodnim Berlinem“, a Lwów totalnie mnie zachwycił architekturą.
Czy we Lwowie wyczułaś jakąś aurę polskości?
Bardzo żałuję, że byłam tam tylko przez dwa dni, niestety nie miałam czasu go zwiedzić. Jest to miasto teraz bardzo zadbane i odnowione. Zachwyca secesją. A jeśli chodzi o polskość, to zachowane są nazwy ulic, jest kolumna Adama Mickiewicza i wszędzie w restauracjach menu w języku polskim, bo większość Ukraińców posługuje się polszczyzną. A gdy słyszeli, że jestem z Polski, cały czas mówili do mnie po polsku. Byłam bardzo ciepło przyjmowana.
A jak film został przyjęty na Ukrainie?
Były wobec niego duże oczekiwania, bo powieść, na podstawie której został zrealizowany, cieszy się tam dużą poczytnością. Zresztą w Polsce też została przetłumaczona przez wydawnictwo Czarne. Cieszę się ,że zdążyliśmy z premierą zaraz przed pandemią.
Akcja filmu dzieje się w Stanisławowie. Czy zdjęcia były kręcone w tym właśnie mieście?
Nie, bo dzisiejszy Iwanofrankowsk nie przypomina już starego Stanisławowa. W książce były bardzo dokładnie opisane budynki i ulice, które nadal istnieją, ale wyglądają teraz zbyt współcześnie. Dom, w którym rozgrywała się akcja książki, naprawdę istnieje, jest to piękny, lecz nieco zaniedbany budynek z wielkimi, okrągłymi, secesyjnymi oknami. Niestety, właściciele nie chcieli udostępnić go do zdjęć, przeszkadzał nam też brak kostki brukowej na ulicach. Ostatecznie więc ten dom został wybudowany w hali zdjęciowej. Żal mi oczywiście historycznego Stanisławowa, ale tam niewiele już z jego historii zostało. Jednak film bardzo podkreśla ukraińską historię tego miasta, które w XIX i na początku XX wieku było dla Ukraińców kolebką międzynarodową. Było ważne.
W ogóle ten film jest chyba ważny.
Tak, bardzo, bo ludzie znają książkę „Felix Austria”. Sofija Andruchowycz bardzo skupiała się na kobiecej tożsamości i historii. Jest to pamiętnik służącej Stefanii, która w groteskowy, ironiczny i czasem smutny sposób opisuje swoją codzienność i otaczającą ją rzeczywistość. Poszukuje swojej tożsamości, ponieważ jest uwikłana w bardzo nieoczywistą miłosno-nienawistną relację z Adelą – przybraną siostrą, która jest jej Panią, przyjaciółką i jednocześnie rywalką. Na początku się bałam, że główną rolę zagram ja, czyli Polka, która ma grać Ukrainkę. Poza tym ludzie mają też swoje wyobrażenia o bohaterce, bałam się, że im nie sprostam. Obawiałam się negatywnych komentarzy, ale potem usłyszałam dużo dobrych opinii, także na mój temat. Większość widzów nie zorientowała się, że jestem Polką.
To świadczy o Twoim talencie.
Ale też o akceptacji przez Ukraińców naszego kraju. Zagrał ze mną Sebastian Cybulski, Polak. Jego też przyjęto bardzo ciepło.
Ile czasu zajęła Wam praca przy tym filmie?
W Kijowie byłam w sumie ponad dwa miesiące. Produkcja filmu to było 30 dni zdjęciowych od rana do wieczora, i to w gorsecie. Musiałam wyjechać na dwa miesiące do Kijowa, zostawiając wszystkie polskie sprawy na później. Na szczęście mój partner bardzo mnie wspierał, dzwonił, przyjeżdżał. Codziennie pytał, jak się czuję. A ja wysyłałam mu mnóstwo zdjęć z planu.
Raz mnie odwiedził i też był bardzo pozytywnie zaskoczony Ukrainą. On miał o tyle łatwo, że zna język rosyjski. We wschodniej Ukrainie cały czas dużo mówi się po rosyjsku. Zabawne jak pomyślę, że na samym początku chciałam się ze wszystkimi komunikować w języku angielskim, myśląc chyba, że nie wiadomo jaka dzieli nas bariera. Zupełnie bez sensu, po polsku świetnie też dawałam sobie radę.
Przyjechał, żeby Cię pilnować, żebyś się nie zakochała w kimś stamtąd?
Nie miałam czasu na żadne miłości, chociaż mężczyźni są tam bardzo przystojni. Ale i dziewczyny przepiękne. Kijów zrobił na mnie wielkie wrażenie. Poczułam się w nim jak w Warszawie zapamiętanej z dzieciństwa. Ludzie zachowują się tam z dużą prostotą i kwitnie handel uliczny, a jednocześnie jest tam bardzo dużo modnych miejsc z konsumentami świetnie ubranymi i bardzo nowocześnie.
Poznałaś więc trochę Ukrainę od podszewki. A jak film przebija się w Polsce?
Niestety COVID zatrzymał wiele spraw i nie będzie go w kinach, tak jak było to zaplanowane. Na razie jest dostępny w serwisach internetowych vod.pl i cda. Wiem, że trwają negocjacje, żeby film został również pokazany w polskiej telewizji. Jesteśmy też zaproszeni na dwa festiwale. Zapraszam więc w październiku na Ukraiński Festiwal Filmowy w Warszawie. A 24 sierpnia, w Dniu Niepodległości Ukrainy, będziemy gościć w Krakowie na Festiwalu „Wschód – Zachód”.
Myślę, że film u nas się spodoba.
Mam taką nadzieję, bo serial „Zniewolona” zyskał w Polsce dużo widzów. Mój film „Zniewolona: Felix Austria“ jest jakby kolejną jego częścią. Trochę inna historia, ale w pewnym sensie podobna.
Czy praca przy tym filmie zmieniła Cię jakoś?
Na pewno dała mi siłę i wiarę w moje możliwości. Śmieję się z mojej mamy, która była przerażona, gdy wyjeżdżałam do Kijowa. Ale Ukraina to nie jest dziki kraj, choć taki jego obraz pokutuje w Polsce. Ale oni chcą zmienić ten stereotyp. Mam nadzieję, że im w tym pomogę.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Więcej zdjęć Marianny Januszewicz możesz obejrzeć na jej oficjalnym profilu na Instagramie.