Katarzyna Zdanowicz wspomina tatę: „Jego choroba i trauma z nią związana tkwią gdzieś głęboko we mnie”
„Najsmutniejsze było obserwowanie, jak ojciec niknie w oczach. Nie potrafiłam się z nim pożegnać”
- Krystyna Pytlakowska
Katarzyna Zdanowicz ma za sobą trudne doświadczenia. W rozmowie z Krystyną Pytlakowską wróciła wspomnieniami do dzieciństwa, w którym zmagała się z traumą spowodowaną chorobą nowotworową mamy. „Z perspektywy czasu widzę jednak, że wywarło na mnie duże piętno, ponieważ już jako dorosła osoba martwię się cały czas o zdrowie najbliższych”, mówi. W 2003 roku odszedł jej ojciec. Walczył z rakiem krtani. Program „Walka o życie”, który dziennikarka prowadzi w Polsat Cafe opiera się na jej osobistych doświadczeniach. „Wiem, z jakimi emocjami mierzą się ludzie chorzy i ich bliscy, jakie mają nieprzepracowane w sobie historie, lęk i strach. Bo gdy choruje ktoś z rodziny, chorują wszyscy. I ta rodzina często nie ma wsparcia. A gdy chory jest w depresji, bliskich pociąga w dół”, dodaje. Katarzyna Zdanowicz w poruszających słowach wspomina ukochanego tatę i jego walkę z chorobą... Spełniła jego marzenie i żałuje jednego.
Katarzyna Zdanowicz o chorobie i odchodzeniu taty
Ile trwało leczenie Twojej mamy?
Trwało latami. Mama teoretycznie była już zdrowa i wydawało się, że powinna funkcjonować normalnie, a tu niespodziewanie wyniki badań pokazywały nawrót. Cała historia zaczynała się od nowa. Znowu chemia, naświetlania. A gdy ktoś, kto to przeszedł, ma czasem powiększony węzeł chłonny, bo się przeziębił, to od razu pada pytanie, co dalej. Czy znowu operować? Ta choroba jest i była z nami cały czas, w dodatku mama miała świadomość, że będzie musiała kiedyś wziąć na siebie utrzymanie rodziny, bo przecież jej mąż był coraz starszy.
Kim Twój tata był z zawodu?
Pracował w biurze. Poza tym palił papierosy.
Jak Twój ojciec zachowywał się w tej sytuacji?
Opiekował się mną, był jak ojciec i dziadek jednocześnie. Bardziej dojrzały niż ojcowie moich kolegów. A jednocześnie myślę, że był słaby, nie umiał się obronić przed życiem towarzyskim, które polegało czasami na piciu alkoholu. Być może też po prostu uciekał momentami w alkohol, żeby zagłuszyć w sobie lęk.
I wracał pijany do domu, w którym byłaś sama?
Różnie bywało, jak w wielu polskich domach. U matek świadomość opieki nad dzieckiem jest inna niż u mężczyzn. Odbierał mnie jednak ze szkoły. Ale potrafił się gdzieś zaszyć potem, nie miałam z nim kontaktu. Mama więc stresowała się tym, jak to moje życie z ojcem wygląda. Nigdy zresztą mamie się z tego nie zwierzałam. Nie chciałam jej obarczać. Mama jest dość zamknięta. Była w tym wszystkim sama.
Zobacz też: Katarzyna Zdanowicz o wstrząsającym dzieciństwie: „Strach wyparł to, co przeżyłam miłego”
Katarzyna Zdanowicz z mamą Urszulą Włodarczyk, Viva! Eko 9/2023
I nie miała przyjaciół?
Miała, ale w tamtych czasach nie było opieki psychologicznej nad dzieckiem i nie było szans, żeby ktoś się tym dzieckiem zajął poza rodzicami. Mama jest wdzięczna osobom pomagającym jej podczas brania chemii. Ale ludzie wtedy nie mieli tak za bardzo pojęcia, co to za choroba. O nowotworach nie mówiło się głośno. A mama nie umiała otwarcie prosić o pomoc. Ona zawsze wszystko sobie sama organizuje i wierzy, że sobie poradzi. Poza tym, gdy wracała ze szpitali do domu, była trochę silniejsza, zaczynała znów chodzić do pracy. Nie przelewało się u nas, ale oboje rodzice się starali, żebym miała wszystko to, co inne dzieci.
A potem Twój ojciec zachorował.
I to był kolejny trudny moment w moim życiu. Pierwszy raz o tym opowiadam, choć jego choroba i trauma z nią związana tkwią gdzieś głęboko we mnie. Tata nie siedział w domu, zawsze był aktywny i do końca pracował. A tu nagle okazało się, że jest chory, traci siły i ma zmieniony głos. Przedtem ludzie go od razu rozpoznawali po jego radiowym głosie. Powinien pójść w stronę dziennikarstwa. Natomiast fakt, że ja wykonuję ten zawód, nie wziął się we mnie tak znikąd. To ojciec mówił do mnie: „Kasiu, ty moja dziennikareczko”. Przekładał chyba na mnie swoje niezrealizowane ambicje. Pamiętam, że oglądałam z nim dzienniki i „Teleexpress”. Był bardzo oczytany. Często rozmawialiśmy o sytuacji na świecie i w kraju. Kiedy zachorował, zaczęłam pracować i na początku nie zauważałam u niego symptomów choroby. Wiele miesięcy był leczony na chore gardło, ale miał raka krtani, którego lekarze nie potrafili zdiagnozować do chwili, gdy dostał prawie 40 stopni gorączki. Wówczas zwrócili uwagę na chrypę, z którą chodził przez wiele miesięcy. Nigdy się jednak nie skarżył na ból, nie użalał się nad sobą.
Twoja mama jeszcze wtedy ciągle chorowała?
Była akurat przed nawrotem choroby. Gdy ojciec zachorował, miała wznowę i znowu brała chemię. I znowu ten strach…
Twój ojciec zmarł w 2003 roku?
Tak, miałam wtedy 20 lat. A jednak odrzucałam złe informacje, które mnie przerastały. Bardzo dużo wtedy pracowałam, żeby jak najmniej przebywać w domu.
Pracowałaś w „Gazecie Wyborczej”. Marzenia ojca się spełniły.
Cieszę się, że tego dożył. Pamiętam, gdy dostał tej gorączki, to było dzień przed Wigilią. Mama chciała wezwać pogotowie, ale tata nie chciał. I nadszedł 24 grudnia. Tata dzień wcześniej majaczył, a w Wigilię miał temperaturę normalną, jakby ręką odjął. Ubrał się, usiadł z nami do stołu, zjadł kolację. Zdarzył się jakiś cud. Ale pierwszego dnia świąt znowu temperatura, 39 stopni… Ojciec później powiedział, że przeczuwał, iż to jego ostatnie święta. Poszedł do lekarza i okazało się, że choroba jest bardzo poważna, nowotwór krtani. Dla mnie najsmutniejsze było obserwowanie, jak ojciec niknie w oczach. Zawsze był dobrze zbudowany, wysoki, energiczny. I nagle widziałam, że sam nie umiał założyć kapci, a w szpitalu to już praktycznie go nie ma. Taki był bez kontaktu. A ja nie potrafiłam się z nim pożegnać… Miałam wyjść wcześniej z pracy i pojechać do ojca, ale stwierdziłam, że jest późna godzina, wsiądę więc w pociąg i pojadę z samego rana. Tymczasem wieczorem odebrałam telefon, że tata nie żyje. I to puste łóżko w szpitalu… Kolejny obraz, który zostaje w pamięci. Pacjenci, którzy leżeli z nim na sali, powtarzali mi, że głównie opowiadał o mnie i wołał moje imię. Nie umiem sobie tego wybaczyć… No i mama walcząca z chorobą. Podziwiam ją, że dała radę z niej wyjść, pozbierać się po tym wszystkim. Z moim ojcem łączyła ją prawdziwa, głęboka miłość. Tata został z nią po śmierci przez wiele lat. Każdą sytuację oceniała pod kątem: „Co Zbyszek by powiedział?”.
Czego teraz najbardziej żałujesz? Że nie dożył Twojej popularności i pracy w telewizji?
Najbardziej żałuję, że nie zobaczył wnuka, który jest do niego bardzo podobny z wyglądu i sposobu bycia. Gdy mój syn się urodził, a ja go pierwszy raz zobaczyłam, pomyślałam: Mały Zbyszek. Żałuję też, że tata nie dożył wydania mojej książki, nie zobaczył mnie w „Wydarzeniach”. Kiedy byłam mała, obiecałam mu, że zdobędę dla niego Nagrodę Pulitzera. Tego już nie zdobędę, ale kto wie, może inne przede mną.
Rozmawiasz z mamą o ojcu?
Nigdy nie wspominamy go, jak chorował, tylko zawsze zdrowego. Mama nie może zrozumieć, że nie lubię chodzić na cmentarz. Ale chyba coraz bardziej do niej dociera, dlaczego. Chcę pamiętać moich bliskich uśmiechniętych, silnych, a nie złamanych przez raka.
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn w punktach sprzedaży od 4 maja.