Katarzyna Dowbor po latach wróciła do TVP jako prowadząca "PnŚ". Ekranowego partnera przestrzegła przed jedną rzeczą
"Filip Antonowicz to bardzo wrażliwy chłopak"
- Krystyna Pytlakowska
Nowy duet prowadzących "Pytania na śniadanie" w postaci Katarzyny Dowbor i Filipa Antonowicza rzucił widzów na kolana. Dziennikarka przez dekady pracowała na swoją pozycję w telewizji i wciąż brnie naprzód, głodna kolejnych wyzwań. W rozmowie z Krystyną Pytlakowską poruszyła m.in. temat hejtu, oraz opowiedziała, jak przebiega jej współpraca z ekranowym partnerem. Ujawniła również, dlaczego według niej nie ma miejsca na rewię mody w śniadaniówce oraz jest to "brak szacunku do widzów".
Katarzyna Dowbor - wywiad dla viva.pl
Czy to prawda, że praca w „Pytaniu na śniadanie” jest zabójcza dla Twojego zdrowia? Tak piszą w Internecie.
W Internecie piszą różne rzeczy, niekoniecznie prawdziwe. Wymyślili tę niemiłą plotkę, ponieważ nie przyszłam na premierę filmu, w którym bierze udział moja synowa Joasia Koroniewska. A nie przyszłam dlatego, że miałam migrenę. I siedź wtedy w kinie! Tak się nie da. Dlatego posądzanie mnie, że nie wytrzymuję kondycyjnie udziału w „Pytaniu na śniadanie” jest zwykłym fake newsem, wymyślonym przez ludzi, którzy nie darzą mnie sympatią. Ale większość się na to posądzenie nie zgodziła. Widzą przecież, że sobie naprawdę dobrze radzę w tym programie. Zresztą zanim do niego przyszłam, wzięłam udział w castingu.
Nie było więc to nic „po znajomości”.
Oczywiście, że nie.
Robisz teraz to, co lubisz?
Robię to, co lubię najbardziej. Pół życia pracowałam na żywo i czuję się w tym programie jak ryba w wodzie. Uwielbiam występować, mówić bezpośrednio do widzów, mieć kontakt z żywym człowiekiem. Dla mnie taka praca jest czymś, co powoduje, że skacze mi adrenalina, i że chce mi się to robić.
Ale musisz się wtedy kontrolować, pokazać dobry profil, usiąść odpowiednio…
To jest właśnie fajne i sprawia, że adrenalina idzie do góry. Zresztą po czterdziestu latach pracy, z czego połowę przepracowałam „na żywo”, bo tyle lat byłam spikerką i prezenterką w Dwójce, pewne rzeczy robi się odruchowo. Nawet się nie zastanawiam, czy dobrze siedzę, czy mam dobry profil, czy się nie garbię. Światełko, które zapala się w kamerze, sprawia, że człowiek się prostuje i chce się pokazać z tej lepszej strony. Pamiętam, że gdy zaczynałam pracę, było to bardzo ważne, żeby wszystko skoordynować, wiedzieć, co chcę powiedzieć i pilnować jednocześnie, czy nie siedzę za bardzo na luzie. Na początku to było trudne, ale potem skupiałam się na rozmowie i zapominałam o plecach, nogach, biuście, profilu. A po tylu latach to naprawdę jest automatyczne.
Nie potrafiłabyś chyba usiąść w jednym miejscu i robić cały czas tego samo.
Program na żywo daje możliwości ciągłej zmiany. Nie ma w nim nudy.
Co poczułaś, kiedy się dowiedziałaś, że możesz wrócić do telewizji po stracie programu „Nasz nowy dom” w Polsacie?
Miałam wiele propozycji i jedną z nich przecież przyjęłam, bo podjęłam współpracę z CANAL+, gdzie od marca będzie można zobaczyć kolejne odcinki mojego autorskiego programu „Dowborowa od nowa”. Pomyślałam jednak, że dobry jest powrót na stare śmierci, bo przecież ja już - jakieś piętnaście lat temu - „Pytanie na śniadanie” prowadziłam. Mam zasadę, która mi się sprawdza przez całe życie, że to, co już było, to już za mną. Mnie interesuje to, co przede mną. Mam sentyment do przeszłości, ale nie tęsknię za nią. Tęsknię za tym, co nowe. I te nowe drzwi otwieram z nadzieją, że życie będzie mnie ciągle zaskakiwać.
To świadczy o tym, że jesteś cały czas psychicznie bardzo młoda.
Cały czas mam czterdzieści lat, ani roku więcej. Gdy ktoś mówi: „Ta kobieta ma 65 lat”, zastanawiam się, o kim oni tak mówią? I oglądam się, bo chyba nie o mnie. Ja tego kompletnie nie czuję.
Niedyskretnie jest pytać o wiek.
Ale ja się wieku nie wstydzę. Natomiast nie przyjmuję do wiadomości czasu, jaki upłynął. Właśnie wróciłam z nart, przywitałam się z końmi, które mieszkają obok mojego domu, pojeździłam na nich. Nie widzę powodu, dla którego miałabym się wiekiem przejmować. Uważam, że to tylko liczba.
W „Pytaniu na śniadanie” wyglądasz bardzo młodo. Nawet zastanawiałam się, czy to naprawdę Ty. I poznałam Cię dopiero po głosie.
Tak, bo świetnie ubiera mnie Kasia, moja stylistka, która przeszła za mną z Polsatu i przez dziesięć lat ubierała mnie do programu „Nasz nowy dom”. To świetna dziewczyna, która pracuje przy wielu filmach, robiła kostiumy m.in. do „Listów do M” czy „Watahy”. Kasia czuje kamerę. Rozbawiło mnie, że jakaś inna stylistka, bliżej mi nieznana, zaatakowała mój image - nie mnie, tylko ciuchy, w jakie jestem ubierana. Napisała, że to „niemodne”, że „tak ubierają się starsze panie”…
A co powinnaś nosić? Twoja marynarka w „PnŚ” jest elegancka i świetnie eksponuje Twoją figurę. Może powinnaś prowadzić ten program w szortach i kozaczkach do połowy uda?
Albo w jakiejś koronkowej bluzce z dużym dekoltem (śmiech). Dobrze się czuję w takim wydaniu i to jest najważniejsze. Nie będę przecież się ubierała jak małolata, bo to dopiero byłoby śmieszne.
Poza tym ważne, jak się prowadząca zachowuje przed kamerą i co mówi, a niekoniecznie to, co ma na sobie. Chyba nie mają się już do czego przyczepić.
Chyba masz rację, bo pisanie, że rurek już się nie nosi to jakaś bzdura. Zresztą nie miałam na sobie żadnych rurek, tylko obcisłe spodnie, w jakich chodzi teraz większość kobiet. Jestem ubierana idealnie do figury. Rozbawił mnie więc ten komentarz, a najbardziej rozbawiły wpisy ludzi, którzy się oburzyli. Ale tak naprawdę nie wiem, o co chodzi. Cały czas tłumaczę, że „Pytanie na śniadanie” to program poranny, śniadaniowy, który ma pomóc widzom dobrze zacząć dzień i nie ma tu miejsca na rewię mody, kuse spódniczki, odkryte brzuchy, itd. Poza tym jaki byłby szacunek dla osób, które to oglądają? Często są to ludzie, którzy rano przebywają w domu, bo nie muszą już jeździć do pracy. Obrażałabym te kobiety, gdybym przyklejała sztuczne rzęsy, robiła sobie czarne grube kreski zamiast brwi i dopinała sztuczne włosy.
Jakie było Twoje pierwsze wejście do tego programu?
Bardzo miłe. Przyszłam do telewizji ubrana w czapkę i płaszcz, powiedziałam „Dzień dobry”, a strażnik popatrzył na mnie i powiedział: „Pani Kasiu, dopiero po głosie panią poznałem. Tak się pani zakamuflowała”. Wchodzę do studia i słyszę: „Pani Kasiu, jak dobrze, że pani jest. Tak na panią czekaliśmy”. Byłam w szoku, bo nagle okazało się, że ludzie się cieszą na mój widok, i cieszą się z tego, że wróciłam. Trzeciego dnia podszedł do mnie realizator: „Nie wiem, czy mnie pamiętasz, byłem bardzo młody, gdy pracowałaś w Pytaniu na śniadanie, ale to ja realizowałem tamten program i nie byłem wtedy siwy”. Odpowiedziałam, że też byłam trochę szczuplejsza, ale siwa na szczęście nie jestem. A zresztą nawet gdybym była, to bym tego nie kamuflowała.
Siwizna jest bardzo modna teraz. Kobiety specjalnie nie farbują włosów, żeby jej nie ukrywać.
No właśnie. A taki jest mój styl i koniec. Nie będę też chodziła na 15-centymetrowych szpilkach. Źle się czuję na obcasach. Nie będę lansować swoich nóg.
Są bardzo zgrabne, jak zawsze.
Ludzie zapomnieli o jednym. Że telewizja robi z dziennikarza osobę rozpoznawalną, ale nie pracuje się tam dla lansu, bo to nie ma najmniejszego sensu. Jeżeli będziesz grać wyłącznie na siebie, przegrasz.
Jak więc trzeba pracować w takim programie? Trzeba się znać na wszystkim? Na przykład na rozbijaniu kapusty na kompresy?
Właśnie tak. I na uspokajaniu tych, którzy są zdenerwowani przed kamerą. Po rozmowie podeszła do mnie pani, która była bardzo zdenerwowana, trzęsła jej się broda, a po programie całkiem się wyluzowała. Uwielbiam zresztą za to mojego partnera, Filipa Antonowicza, który jest dziennikarzem radiowym i bardzo otwartym człowiekiem. Podchodzi do każdego gościa, z każdym się wita, każdemu mówi: „Nie przejmuj się, nie denerwuj, damy radę”. Tamta pani, patrząc mi w oczy, powiedziała: „Dziękuję pani Kasiu, że pani cały czas mnie słuchała. Ja o tym wiedziałam. Zapomniałam więc, że się boję. Mówiłam do pani i do widzów”. Prowadząc taki program, trzeba pamiętać, że bohaterami są twoi goście, a ty jesteś tam tylko po to, żeby im pomóc zaprezentować ich samych i temat, z jakim przyszli.
Kasiu, byłaś chyba jednak przygotowana na hejt.
Nigdy mnie nie hejtowano, ponieważ przez dziesięć lat prowadziłam „Nasz nowy dom”, bardzo trudny program i chwytający za serce. Z przyzwoitości chyba dano mi spokój. Kilka razy zresztą rozmawiali ze mną dziennikarze, mówiąc, że jestem jedyną osobą z tego środowiska, której hejterzy nie atakują. Teraz więc mam za swoje.
Jest też drugie dno. Trzeba wiedzieć mniej więcej, kto to robi i w jakim celu, ponieważ telewizja stała się cyklonem politycznym.
Tak, ten hejt bywa też polityczny, na zasadzie, że „nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam”. Odebraliście nam telewizję, więc spadajcie. Najbardziej szokują mnie takie teksty: „Nie oglądam tego, oni są beznadziejni. Nie obejrzałem ani jednego programu”. Skąd więc wie, że jesteśmy beznadziejni?
Ale są też tacy, co piszą, że wróciła ikona.
I to jest fajne, bo hejtu jest około 30 procent, a 70 procent ludzi życzliwych, którzy oceniają nas i mnie bardzo dobrze. Na przykład zacytuję: „Nareszcie widać, że ktoś słucha rozmówców, że pytania są inteligentne, a rozmowy barwne i żywe”. Fajne jest też, że mamy z moim ekranowym partnerem Filipem podobne poczucie humoru i mimo różnicy pokoleń śmieszą nas podobne rzeczy. To naprawdę bardzo wrażliwy chłopak. Widzę nawet, że w pewnych momentach łza mu się w oku kręci i bardzo przeżywa historie prezentowanych ludzi. Mnie jest łatwiej, bo jestem znana. A jego muszą dopiero poznać.
Ostrzegałaś go trochę?
Powiedziałam mu, że musi mieć twardą skórę i przygotować się na krytykę. A my jesteśmy drużyną i musimy się wspierać, i sobie pomagać. Hejterzy nie mają powodu by mi coś wyrzucać, ponieważ nie zajęłam nikomu miejsca. To moje miejsce zostało zajęte. A ludzie próbują teraz porównywać. Mówią: „Jak panią wyrzucili z „Nasz nowy dom”, to tak pani płakała”.
Płakałaś?
Nie, nie udzielałam tylko wywiadów, bo byłam urażona.
Gdybyś płakała i zapadła w depresję po stracie programu...
…to może bardziej by mnie wtedy lubili. Ale okazuje się, że jeśli ktoś sobie dobrze radzi i idzie do przodu, innych to boli. Natomiast mnie nie zabolało odejście z „Naszego nowego domu”, tylko forma, w jakiej to się odbyło. Gdyby uczciwie powiedziano mi, że wolą kogoś innego, moglibyśmy się dogadać i rozstać w przyjaźni. Ale prawda jest inna.
Nie przejmuj się tym, ignoruj, ponieważ jak już Ci powiedziałam, różne są pobudki takiego działania. Opieraj się na tych, którzy są z Tobą.
Tak i dlatego z nimi trzymam. I cieszę się, że jest tych 70 procent, które mnie doceniają. I robię swoje, jak śpiewał Młynarski.
Kto w ogóle wpadł na pomysł, żebyś wróciła do Dwójki?
Szefowa „Pytania na śniadanie” Kinga Dobrzyńska. Ona nie myśli, że powinnam już przejść na emeryturę. Bo najbardziej mnie śmieszy, gdy hejterzy piszą, że powinnam już odejść, bo jestem „za stara”. A ja się nie zamknę w domu, nie będę robiła swetrów na drutach. Zreszta nie potrafię. Cały czas idę przed siebie. I jestem ciekawa, co mnie jeszcze czeka.
Wstajesz o czwartej rano teraz?
Dokładnie czwarta trzydzieści. Wiedziałam, że tak będzie i przyzwyczajam się do wczesnego wstawania. Zawsze jest coś za coś.
Rozmawiała: Krystyna Pytlakowska