Roma Ligocka: „Spielberg dobrze całuje!”
Dzięki niemu została pisarką!
Sprzedała ponad milion książek. Wszystko dzięki debiutowi, który zrobił międzynarodową karierę. Jej Dziewczynka w czerwonym płaszczyku to opis dzieciństwa spędzonego w getcie. Roma Ligocka odkryła prawdę o swoim życiu, gdy obejrzała Listę Schindlera w krakowskim kinie. Przypomniała sobie, co wypierała całe życie, że przeżyła traumę Holocaustu. Steven Spielberg namówił ją, aby opisała swoje życie. Tak została pisarką. Wydała kilkanaście powieści, m. in. Znajoma z lustra, Kobieta w podróży, Wszystko z miłości oraz Tylko ja sama. Jej najnowsza powieść Jeden dobry dzień opisuje rok życia, podczas którego towarzyszyła umieraniu przyjaciela.
Steven Spielberg popchnął Panią do pisania?
Widziałam, że powstaje film Lista Schindlera. Filmy wojenne mnie nie interesowały, uciekałam z płaczem, kiedy na ekranie widziałam żołnierzy, Niemców, gestapo. Ale byłam zaproszona, więc poszłam na premierę w Krakowie. Był Spielberg, za mną siedział Wałęsa, ministrowie, biskupi. Dziwny zestaw. Siedzę, nie wiem, o czym jest film. Nagle widzę getto, mojego wujka, który był księgowym u Schindlera. Pojawia się cała masa ludzi z mojego otoczenia, z rodziny i końcu widzę siebie. Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku.
Jak to jest?
Uświadomiłam sobie nareszcie w tej właśnie chwili, co naprawdę wydarzyło się w moim życiu. Co było zamknięte głęboko w piwnicach mojej duszy. Nie myślałam o tym, nie mówiłam z mamą, ani z nikim. Do tamtej pory żyłam tak, jakbym urodziła się po wojnie i nagle te wszystkie moje lęki, ta moja inność, te ucieczki zebrały się w jednym punkcie. Jakby nagle wróciła mi pamięć.
Dobre uczucie?
Niesamowite. Natychmiast myśl: "Czy ktokolwiek mi uwierzy?". Potem przez prawie dwa lata przyjaciele mówili: "Dobra, napij się, już się nie przejmuj gettem". Znajomi dziennikarze: "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku? Ona umarła. A pani żyje". Pierwszym, który uwierzył, był Spielberg.
Jak to się stało?
Jestem raczej słaba i nieśmiała, a świat należy do ludzi przebojowych. W pewnych momentach nabieramy dziwnej mocy. Byłam w Monachium, kiedy do Niemiec przyjechał Spielberg, prezydent wręczał mu jakiś medal. Zobaczyłam rano w telewizji, że Spielberg stoi na cmentarzu żydowskim w Berlinie i modli się, wtedy powiedziałam sobie: "Pojedziesz i spotkasz się z nim". Zadzwoniłam z szaleńczą odwaga do szefa protokołu prezydenta Niemiec, że jestem dziewczynką w czerwonym płaszczyku. Muszę się zobaczyć ze Spielbergiem. Urzędnik powiedział: "Dostanę zawału przez panią! Proszę mi dać pół godziny". Oddzwonił i powiedział, że będę siedzieć na bankiecie obok Spielberga. Wzięłam tylko jedno zdjęcie, na którym jest Romek Polański, Rysiek Horowitz, jego siostra i ja. Czworo dzieci uratowanych z Holocaustu. Zdjęcie zrobił mój ojciec zaraz po wojnie. Podeszłam do Spielberga z tym zdjęciem. Mówi: "Tego znam, to Romek, Rysiek. A to jesteś ty?". Wziął mnie w ramiona, całowaliśmy się długo. Dzięki temu mogłam mówić prasie, gdy pytali o Spielberg, że nikt tak nie całował jak on! Pogadaliśmy na bankiecie, zapamiętał mnie, odzywał się, kiedy byłam w Stanach. Zaczęli mnie zapraszać do telewizji, do mediów. Uświadomiłam sobie, że to za mało powiedzieć kilka zdań przed kamerą. Można spokojniej i głębiej, tak jakbym to opowiadała Spielbergowi. Miałam to szczęście, że dzięki temu krótkiemu, ale gwałtownemu zainteresowaniu mną, wydawnictwa oszalały, żeby wydać moją książkę. Napisałam ją po niemiecku dobrą niemczyzną. Nie miałam problemów debiutanta. Los dał mi tę szansę.