Justyna Steczkowska z synem Leonem - wtedy niemowlakiem - na okładce sprzed lat! VIVA! otwiera swoje archiwum. O najciekawszych zdjęciach pisma w naszym cyklu opowiadają ich bohaterowie i twórcy. Poznajcie kulisy powstawania najbardziej kultowych kadrów, które przeszły do historii.

Reklama

Pamiętacie zdjęcia autorstwa Marcina Tyszki, które znalazło się na okładce "Vivy!" w grudniu 2000 roku? Justyna Steczkowska pozuje na nim z nowo narodzonym synem, Leonem, który dziś jest nastolatkiem. Portret trafił na okładkę, która kilka miesięcy później dostała nagrodę GrandFront dla najlepszej okładki roku. Była to nie tylko pierwsza z wielu tych prestiżowych nagród dla VIVY! w historii, ale i pierwsza w kraju okładka gwiazdy z malutkim dzieckiem. Tak rodziła się historia.

Marcin Tyszka / Warsaw Creatives

Justyna Steczkowska z synem Leonem na okładce VIVY!

Zobacz także

Polecamy także: Siostry Steczkowskie - genowa mieszanka wybuchowa. Elektryzująca sesja!

O pracy nad zdjęciem opowiada Alicja Kowalska, była szefowa działu mody i urody "Vivy!" oraz stylistka sesji:

Pomysłów szukałam w malarstwie. Obejrzałam dziesiątki albumów z obrazami z różnych epok. Interesowało mnie, jak wielcy artyści przedstawiali macierzyństwo, które w naszej kulturze nieodłącznie utożsamiane jest z ikonografią chrześcijańską. Dlatego pragnę podkreślić, że choć inspiracją sesji były między innymi także wizerunki Matki Boskiej – naszym celem nie było stawianie Justyny Steczkowskiej w roli Najświętszej Panienki. Chodziło o klasyczne, ponadczasowe zestawienia barw znane z historii sztuki i kompozycje słynnych portretów matek z maleńkimi dziećmi.

Nasza gwiazda po raz pierwszy została wtedy mamą. Zgodziła się pokazać w "Vivie!" z nowo narodzonym synem. Sesja odbyła się w warszawskim studio fotograficznym w listopadzie 2000 roku, trwała przez cały dzień. Leon był wtedy maleństwem. Miał może z miesiąc? Był wyjątkowo dzielny. Nie płakał, większość czasu spał. W pewnej chwili zobaczyłam, że leżąc w beciku z zamkniętymi oczkami składa swoje maleńkie rączki jakby do modlitwy. Nawet pomyślałam, że może w poprzednim wcieleniu dużo się modlił albo medytował. Może był mnichem?

W sumie powstało sześć zdjęć. Do każdego Justyna pozowała z synem, ubrana w stylu z innej epoki. Pamiętam, że zrobiliśmy nawet ujęcie w stylu egipskich fresków – piosenkarka miała wtedy na głowie fantastyczne nakrycie głowy a la Nefretete, a Leonek był niemal nagi. Zdjęcie, które trafiło na okładkę, nawiązywało do elegancji barw gotyku ze Sieny. Justyna ma na sobie sukienkę z popularnej wtedy marki Odzieżowe Pole, z bardzo wówczas modnej jedwabnej tafty, a na ramionach ma udrapowaną aksamitną kotarę teatralną z wypożyczalni rekwizytów. W tamtych czasach to było normalne. Każda sesja była przecież wyzwaniem. Nie mieliśmy do dyspozycji strojów od zagranicznych projektantów, które dzisiaj z łatwością udostępniane są do zdjęć. Musieliśmy sobie jakoś radzić, tworząc stylizacje z ubrań z secondhandów lub szytych specjalnie na potrzeby sesji przez początkujących wówczas, a dzisiaj znanych, projektantów; albo nawet trochę oszukując – jak w przypadku tego zdjęcia, gdy kotara teatralna udaje stylową pelerynę. Mieliśmy też inne, niż dzisiaj możliwości finansowe, budżet był planowany z uwzględnieniem pomysłu, nie odwrotnie. To dawało duże pole do popisu, nasza kreatywność była niczym nie ograniczana. Mogliśmy, chociażby, budować osobną scenografię do każdego ujęcia – wtedy to było normą. Dzisiaj chyba się nie zdarza. Dlatego te sesje były tak wyjątkowe.

Choć minęło już 16 lat, zdjęcie nie zestarzało się. Może dlatego, że zawsze starałam się szukać ponadczasowego piękna. Trendy przemijają, a kanon sztuki - do którego ono wyraźnie przecież nawiązuje – trwa i zachwyca niezmiennie.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama