„Rozstaliśmy się na chwilę ze sobą”, mówi Justyna Steczkowska o swoim małżeństwie
Artystka szczerze o kryzysie w związku
Na scenie jest od 25 lat. Justyna Steczkowska właśnie szykuje z tej okazji cykl niezwykłych koncertów. Jej życie to wielkie sukcesy, ale też bolesne dramaty. Jednym z nich była choroba męża i trudna separacja. Jak poradziła sobie z bólem i zachwianiem małżeństwa, opowiedziała w szczerej rozmowie z VIVĄ!
Co się dzieje z Tobą, gdy pojawia się kryzys? Twój mąż był chory , a nowotwór budzi strach?
Przyjmuję to z pokora i się uczę. Nie pomstuję, nie mam żalu do nikogo. I do niczego. Zbieram się w sobie i walczę. I tak było wtedy, kiedy zachorował. Daliśmy wszyscy rade. Zawiesiłam karierę na wieszaku i byłam przy nim.
Bez płaczu?
Płaczę... jak jestem ze sobą. Płacz oczyszcza serce i emocje. Trzeba płakać, żeby zrzucić z siebie ciężar. Można to wykrzyczeć, wytańczyć, wyśpiewać. Każdy ma swój sposób. Mnie zawsze pomagała muzyka.
Trudne doświadczenie zbliża partnerów?
Zbliża ludzi... To jest mocne doświadczenie i nauka, ile są dla siebie warci. Nie ma znaczenia czy to małżeństwo, przyjaźń, rodzeństwo. Wtedy jest jasna sytuacja, kim jesteśmy dla siebie. Czy jesteśmy dla siebie ważni, czy coś jeszcze razem możemy zbudować.
Ponad dwa lata temu napisałaś na Facebooku, że jesteście z mężem w separacji. Jak przeżywałaś małżeński kryzys?
Gdy coś, co jest fundamentem twojego świata, nagle zaczyna pękać, czujesz ból, oszołomienie, zagubienie... Ale trzeba brać pod uwagę, że małżeństwo, partnerstwo, w ogóle życie z drugim człowiekiem nie jest tylko wielką sielanką. Wszyscy to znamy. To jest droga dwojga ludzi, którzy całe życie wzajemnie się uczą i dowiadują czegoś o sobie. Dojrzewają i na każdym etapie życia towarzyszą im inne emocje. W końcu przychodzi czas, w którym zadają sobie pytanie – czy mają coś jeszcze do zaoferowania sobie i światu razem. My, jak wiele innych małżeństw, musieliśmy odpowiedzieć sobie na to po 20 latach związku.
Każde wzięło swoje wiaderko i poszło do swojej piaskownicy?
Nie, nikt nie poszedł do swojej piaskownicy, ale musieliśmy sami nad sobą się pochylić.
Zamieszkaliście osobno?
Nigdy nie mieszkaliśmy osobno. To jest stek medialnych bzdur, które musiałam wyprostować w sądzie, bo prostowanie plotek i tłumaczenie nic nie daje i jest upokarzające. Wszystkie te głupoty, jak to opuściłam swoje dzieci, wyszłam z domu z jedną walizka i wiele innych kłamstw na temat mój, mojego małżeństwa, ale też moich zawodowych spraw, zostały określone przez sąd jako zwykle kłamstwa. Do tej pory wszystkie sprawy wygrałam, a pieniądze trafiają sukcesywnie na fundację Anny Dymnej i domu „Ufność”. A ja czekam na przeprosiny. Prawdą jest tylko to, że rozstaliśmy się na chwile ze sobą, po to, żeby móc dalej pójść razem z większą świadomością siebie. Jak tysiące innych par. O tym jest ta historia i o niczym więcej. Cała reszta jest zmyślona i dopisana przez prasę dla mamony. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
(...)
Mąż cię wkurza?
Czasami, ale jak to każdą żonę mąż (śmiech). Normalne, że w codziennym życiu od czasu do czasu ktoś kogoś wkurza (...) Ale jak tylko czuję, że narasta we mnie gniew czy żal, skupiam się nad tym i pytam sama siebie skąd się wziął? Najczęściej ma w sobie kilka warstw, które trzeba zrozumieć poczuć i po prostu odpuścić dla swojego własnego dobra, a co za tym idzie też dobra innych.