Justyna Steczkowska: "Dlaczego mylisz niewolę z byciem sobą? Mój luz to szpilki i kobiecość"
1 z 7
Artystka, ikona stylu, żona, matka i siostra. W tych rolach Justyna Steczkowska wielokrotnie występowała na łamach "Vivy!". W najnowszym numerze wraz z siostrami opowiada o wyjątkowej relacji, jaka łączy ją z rodzeństwem, niedawno przypomnieliśmy jej zdjęcia z rodziną na wakacjach na Mauritiusie. A czy pamiętacie ją w roli modelki? W lutym 2004 na zdjęciach Jacka Poremby zrobionych na Teneryfie prezentowała najnowsze kolekcje nie tylko polskich projektantów. Wypadła świetnie. Nic dziwnego: ma figurę modelki i słabość do mody.
Czy czuje się ikoną stylu? 10 lat później odpowiedziała na to pytanie w "Vivie!":
Nie. Moda jest jednym z elementów mojej pracy, ale nie jestem jej pasjonatką. Podziwiam tych najlepszych za kreatywność, ale moja kreatywność przejawia się najbardziej w muzyce.
2 z 7
– Ludzie postrzegają Cię jako ikonę stylu.
Nie sądzę, żeby tak było. Myślę, że tyle zdań na mój temat, ile ludzi.
3 z 7
– Co to jest styl według Ciebie?
To zależy, o co pytasz. Można powiedzieć, że ktoś ma styl i klasę, i nie wiązać tego z modą. Generalnie wydaje mi się jednak, że styl to wyraz osobowości człowieka. Mój wizerunek jest częścią mojej pracy, więc musi być zgodny z tym, co czuję, z moim charakterem. Im bardziej wyrażam siebie w mojej pasji, jaką jest muzyka, tym lepiej.
4 z 7
– Jak tworzyłaś swój styl?
Zmieniał się ze mną, dojrzewał, tak jak i ja się zmieniałam w swoim stylu.
(...) Ale mam świadomość tego, że nie jestem w modzie zbyt zaskakująca, czasem nawet przewidywalnie nudna (śmiech), ale uwierz mi, po prostu żal mi czasu na myślenie, w co się ubrać. Poza tym lubię wyglądać kobieco i nie czuję potrzeby zmieniania tego. Moja głowa jest zajęta nieustannie dźwiękami, koncertami, nagraniami. Nie mam czasu tego wszystkiego śledzić, bo nie mogłabym robić muzyki.
5 z 7
– Wychowałaś się w Stalowej Woli. Jak tam ubierały się kobiety?
W Stalowej Woli i w Rzeszowie. To najważniejsze miasta w moim życiu. Tam dorastałam. Ale nie ma co porównywać tamtych czasów do tych, w których żyjemy teraz. Dziś mamy wszystko, wtedy nie mieliśmy nic, oprócz wyobraźni, więc szyłyśmy „kreacje” z każdego ładnego fragmentu materiału, który udało nam się zdobyć. Jak patrzę na zdjęcia z tamtych lat, to muszę przyznać, że wyglądałam dość ekscentrycznie. Ekscentrycznie jak na tamte czasy i mój wiek. Nosiłam się z lekka dekadencko. Długie, czarne peleryny, kapelusze, meloniki zdobyte na starych targach. Z guzików odrywanych z eleganckich babcinych ubrań i rzeczy przysyłanych od ciotki z Australii robiłyśmy biżuterię.
6 z 7
– Jesteś niewolnicą wizerunku scenicznego? Zawsze „zrobiona”. Nigdy w dresie, na luzie.
Dlaczego mylisz niewolę z byciem sobą? Mój luz to szpilki i kobiecość. Dres jest do ćwiczeń, ale nawet dres oryginalnie uszyty i zestawiony ze szpilkami potrafi wyglądać sexy (śmiech).
– Ale nie można przyłapać Cię w dresach, jak skaczesz po mleko?
Nie, nie można, bo ja się tak nie ubieram i nie piję mleka. Od dziecka miałam na tym punkcie przysłowiową szajbę. Mam takie śmieszne zdjęcie z dzieciństwa. Była u nas komunia i miał przyjść fotograf. Dzieci wystrojone czekały na niego, ale po godzinie im się znudziło i poszły się bawić. Tylko ja jedna siedziałam i czekałam w tym sweterku od cioci z Australii, białym z granatowymi lampasami i sześcioma złotymi guzikami. Kiedy w końcu pojawił się fotograf i zrobił zdjęcie, dzieci były spocone i umorusane, tylko ja stałam w ubranku czyściutka i uczesana (śmiech). To jedno z moich ulubionych zdjęć. Śmieszy mnie na nim moje „ja” i wzrusza jednocześnie.
7 z 7
- Na co dzień kto Cię ubiera?
Nikt, przecież nie jestem królową i ubieram się sama (śmiech). Po prostu wstaję rano, patrzę na ten rząd ciuchów, które wiszą na wieszakach, i wzdycham, jak większość kobiet: „Cholera, nie mam się w co ubrać”. To takie typowe dla nas. Oczywiście mam się w co ubrać, tylko potrzebuję trochę wyobraźni, a panna wyobraźnia śpi dłużej ode mnie i budzi się po dziewiątej!