Reklama

Mężczyzna z przeszłością, kobieta po przejściach. Albo odwrotnie. Dojrzali ludzie, którzy odnaleźli się w zwariowanym świecie i postanowili zawalczyć o miłość. Ich ślub był potwierdzeniem, że nie można rezygnować z marzeń, a najważniejsze w życiu to mieć obok siebie kogoś, na kim bezwarunkowo można polegać. Joanna Przetakiewicz i Rinke Rooyens w niezwykłej rozmowie z Katarzyną Przybyszewską-Ortonowską. Tak zakochani mówią nam o swojej miłości!

Reklama

Dlaczego w ogóle zdecydowaliście się na ślub?

Joanna: Bo wierzymy w małżeństwo.

Wiele ludzi twierdzi dziś, że ślub jest niepotrzebny. To papierek, przeżytek…

Joanna: Tak najczęściej mówią ci, którzy nie są pewni osoby, z którą tworzą związek. Albo ci, którzy przestali wierzyć w miłość. Zostali zranieni, zdradzeni, ktoś złamał im serce… I za wszelką cenę udowadniają, że miłości nie ma, że relacje to fałsz, trwają krótko, niszczą… Byłam jakiś czas temu w Nowym Jorku na talk-show Oprah Winfrey. Oprah opowiadała o swoim traumatycznym dzieciństwie, okrucieństwie, jakiego doświadczyła. I na koniec tej opowieści powiedziała, że jej największą wygraną w życiu, największym sukcesem jest to, że nigdy nie przestała kochać ludzi i wierzyć w ludzi. Ja nie mam takich przejść jak Oprah, ale na podstawie doświadczeń widzę, że naszym największym błędem jest to, że przestajemy wierzyć w przyjaźń, szczerość uczuć, w końcu w miłość. A małżeństwo jest ukoronowaniem każdego związku. Deklaracją lojalności, że będę z tobą na dobre i na złe.

Rinke, po co Tobie potrzebny był ślub?

Rinke: Siedzę teraz obok kobiety moich marzeń i choć od początku naszego związku chciałem poślubić Joannę, to trudno mi było wyobrazić sobie, że będę kiedyś do niej mówił „moja żona”. Kiedy kilka dni po naszym ślubie w Grecji w jakiejś knajpie tak właśnie przedstawiłem Asię, byłem wzruszony. Mam 50 lat i nigdy nie miałem rodziny. Moi rodzice rozstali się, co bardzo przeżyłem. Próbowałem budować małżeństwo z Kasią (Kayah – przyp. aut.), ale oboje byliśmy za młodzi. Nie udało się. Na szczęście została piękna przyjaźń. Teraz po raz pierwszy w życiu czuję się dobrze sam ze sobą i jest we mnie dużo miłości, którą mogę dać drugiej osobie. Więc kiedy Joanna pojechała latem z synami do Grecji i przeczytała po raz kolejny historię naszej relacji w jednym z magazynów, zadzwoniła do mnie w emocjach i krzyknęła do słuchawki: „Rinke, pobierzmy się! Nie czekajmy! Zróbmy to natychmiast!”.

Joasiu, czy mam rozumieć, że to Ty się oświadczyłaś Rinke?

Joanna: Rinke zaproponował ślub krótko po naszym poznaniu. Było to, jak na niego, mało romantyczne, bo po prostu zapytał, czy nie chciałabym zalegalizować naszego związku? Odpowiedziałam, że po co? Że przecież jest dobrze tak, jak jest. I może tak by zostało… Kto wie… Rozpędzeni w codzienności nie dostrzegamy najważniejszych rzeczy. Wydarzenia jednej chwili lub dnia mogą sprawić, że twój szczęśliwy, poukładany świat rozpada się jak domek z kart. W lutym Rinke zachorował na ciężkie zapalenie płuc. Każdego dnia było coraz gorzej. Dwa antybiotyki, potem trzeci i czwarty. I nic. Żadnej poprawy. Kiedy przez kilka dni leżał bez sił, zadzwoniłam do Holandii, do taty Rinke, żeby natychmiast przyleciał. Gdy zobaczył syna, powiedział, tego nigdy nie zapomnę, że Rinke jest jak „tonący ptak”, że już nic do niego nie dociera… Patrzyłam na niego. Leżał bez ruchu, pod kroplówkami, miał zamknięte oczy. Czy naprawdę mogłabym go stracić? Czy trzeba strachu, by przewartościować życie, dostrzec, co naprawdę jest ważne? Znajomy bioenergoterapeuta powiedział mi wtedy: „Joanna, mów do niego, mów, mów jak najwięcej. Powiedz mu coś, co go uleczy”. I przypomniałam sobie nagle tę nieśmiałą propozycję Rinke i zrozumiałam, że to moje symboliczne „tak” może być da niego bardzo ważne, że może być motywacją do życia, czymś, co go poderwie z nicości. Był już wieczór, nie zastanawiając się, wsiadłam w samochód, wróciłam do szpitala i, stojąc nad jego łóżkiem, powiedziałam: „Kochanie, musisz wyzdrowieć! Musisz wstać, bo potrzebuję cię na kolejne
50 lat życia! Chcę być tylko z tobą i chcę być twoją żoną!”.

Rinke: I ja się wtedy obudziłem. Wyzdrowiałem w przeciągu najbliższych dni.

Dziękuję, że chcieliście się podzielić taką wzruszającą historią.

Joanna: Mieliśmy trudny rok, trudny czas. Najpierw zachorował Rinke, potem zachorowała moja mama. Po wielu badaniach okazało się, że wszystko jest w porządku, ale znowu poczułam zagrożenie. Uświadomiłam sobie, że ona ma już 79 lat, tata Rinke – 80. Do tego pandemia, utrata poczucia bezpieczeństwa, brak stabilności, niepokój, co będzie za tydzień, dwa… Więc kiedy byłam w tej Grecji, pomyślałam, że na co właściwie mamy czekać? Jesteśmy razem prawie trzy lata, zbudowaliśmy już wprawdzie wspólne życie, nasze rodziny się zaprzyjaźniły… Ale potrzebujemy postawić „kropkę nad i”, żebyśmy potem nie żałowali, że tego nie zrobiliśmy, bo to, co dzieje się na świecie, nam to uniemożliwi. Bardzo zależało nam również, żeby nasi rodzice w pełni sił i zdrowia celebrowali ten moment z nami.

W jakim momencie życia było każde z Was, gdy się poznaliście?

Rinke: Ja po latach nareszcie zacząłem sam siebie akceptować i kochać.

Dlaczego się wcześniej nie akceptowałeś?

Rinke: Wiele rzeczy mi się w życiu nie udało. Byłem samotny, uciekałem w używki, miałem problem z alkoholem. Zagubiłem się. Któregoś dnia zrozumiałem, że dopóki sam w sobie nie odnajdę szczęścia, nie będę mógł go dać innej osobie. Rozpocząłem pracę nad sobą. Akurat wtedy zacząłem kręcić program o bezdomnych „Na krawędzi”. Poznałem ludzi, którym w życiu nie wyszło, którzy nie mieli nic, a bardzo chcieli żyć. Wysłuchałem ich wstrząsających historii, co też pomogło mi wsłuchać się w siebie. Zmieniliśmy na lepsze życie wielu z nich, co przyniosło mi niezwykłą satysfakcję. Zacząłem robić kolejne podobne projekty, które dawały mi spełnienie. Był listopad 2017. I wtedy właśnie dostałem od Joasi zaproszenie na jej 50. urodziny…

Joanna: Kiedy spotkałam Rinke, miałam już za sobą wiele etapów, emocji, sukcesów, porażek. Miałam już za sobą małżeństwo, które trwało 16 lat, trójkę dzieci. Potem byłam w 10-letnim związku z Janem, który był moją wielką miłością. To był piękny, bardzo intensywny związek, a tempo naszego wspólnego życia gigantyczne. Z perspektywy czasu mam wrażenie, że byliśmy razem nie 10, a 30 lat. Krótko po tym, jak się rozstaliśmy, Jan zachorował, a dwa lata później zmarł. Bardzo ciężko to przeżyłam. To był ciąg traumatycznych wydarzeń, które mnie emocjonalnie wyczerpały. Pomogli przyjaciele, praca, czas… Dwa lata później spędzałam sylwestra z przyjaciółmi w Sankt Moritz. O północy moja przyjaciółka Aldona zapytała: „Asia, czego byś sobie życzyła najbardziej?”. Spojrzałam na nią i bez namysłu odpowiedziałam: „Osiągnęłam już taki spokój i równowagę, że chciałabym, by się już nic nie zmieniało”. I kiedy te słowa wyleciały w przestrzeń, zrozumiałam, że sama siebie oszukuję, bo właśnie chcę, żeby się coś zmieniło. Jestem na to gotowa, jestem emocjonalnie wypoczęta po tym wszystkim, co się wydarzyło. Już złapałam balans, który mi pozwala znów się otworzyć. Jakiś czas później pojawił się Rinke…

Cały wywiad z Joanną Przetakiewicz i Rinke Rooyensem w nowej VIVIE!. Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce i na hitsalonik.pl

Reklama

Mateusz Stankiewicz/SameSame

Reklama
Reklama
Reklama