Reklama

Joanna Liszowska przekroczyła magiczną czterdziestkę, ale mówi, że jej życie dopiero się rozkręca. Dziś wie, co daje jej szczęście. „Powiem ci, że czasem wystarczy, że otworzę oczy, zobaczę, że jest słońce, że będzie kolejny gorący dzień i już jest dobrze”, odpowiadała Katarzynie Piątkowskiej. Aktorka zdaje sobie sprawę, że najlepsze jeszcze wciąż przed nią. Joanna Liszowska widzi coraz więcej wspaniałych możliwości, nowych dróg, które chciałaby odkryć. Co zdradziła nam w nowym wywiadzie?

Reklama

Joanna Liszowska w wywiadzie VIVY!

Joanna Liszowska: Życie. Nieustająco dostarcza nam doświadczeń, które nas budują i kształtują. Nawet na te złe wolę patrzeć pod kątem tego, czego mnie nauczyły. Jeśli przychodzi moment, że rozpadasz się na kawałki, musisz ulepić siebie na nowo. Dzięki temu możesz stać się lepszą wersją siebie. Tak było ze mną. Zrozumiałam, co oznacza to określenie. To świetny stan.

Dziesięć lat temu powiedziałabyś o sobie, że jesteś silna...

Myślę, że wszystkie jesteśmy. Tylko albo dopiero z czasem to sobie uświadamiamy, albo… przeżycia nas wzmacniają. Kiedy masz 30 lat, wiesz już, kim jesteś, czego pragniesz i na co zasługujesz. Kiedy przekroczysz magiczną czterdziestkę, nie boisz się powiedzieć tego głośno. Taką czuję różnicę. Dziś mam inną świadomość siebie jako człowieka, kobiety, aktorki (uważam, że stając się dojrzalszą kobietą, automatycznie stajesz się dojrzalszą aktorką).

Tak jak wtedy, gdy zaskoczyła nas pandemia?

Dokładnie. Wiem, że dla wielu ten czas był dramatyczny, przepełniony lękiem o najbliższych, lękiem o przyszłość, o pracę. Dla mnie jednak okazał się wyjątkowy. Nagle zatrzymałam się w biegu, który do tej pory towarzyszył mi każdego dnia. Dzięki temu miałam możliwość zastanowić się, czy takie tempo życia jest dla mnie dobre i pozwala mi w pełni przeżyć każdą chwilę. Nagle mogłam wsłuchać się w siebie. Uzmysłowiłam sobie, jak niebywałą rolę odgrywają ludzie wokół nas. Spotkanie drugiego człowieka twarzą w twarz. Dotyk. Taki na powitanie, przyjacielski, serdeczny. Bardzo jasno zobaczyłam, jakim okropnym nawykiem jest takie nasze: „Oddzwonię w wolnej chwili”. Znasz to? I okazuje się, że ta chwila trwa kilka tygodni. Nigdy więcej tak nie chcę. Dzwonię od razu, bo za te kilka tygodni może okazać się, że po drugiej stronie jest już tylko cisza. Czas, który spędzałam z dziećmi, a zawsze był dla mnie najważniejszy, w tym dziwnym okresie nabrał zupełnie innej jakości. I już wiem, że tej jakości nigdy nie chcę zgubić, wracając do rytmu życia sprzed pandemii. Chcę się cieszyć i przeżywać w pełni każdą chwilę. Czy to w domu, czy w teatrze, czy na planie. Nie chcę, żeby życie przeciekało mi przez palce i przemijało gdzieś obok mnie.

Czasem jednak coś w życiu może zaskoczyć pozytywnie, jak na przykład telefon od Krystyny Jandy z propozycją monodramu.

Jak najbardziej. Pod koniec marca tego roku miałam już ułożony plan na kolejne dwa miesiące. Miało być spokojnie. Właśnie skończyłam 17. sezon „Przyjaciółek”, kolejny miałam rozpocząć w czerwcu. Powrót do teatru też zaplanowany był na czerwiec. A tu proszę! I co by nie mówić, jak nie wierzyć w znaki? Dwadzieścia lat temu debiutowałam w Teatrze Wielkim, dublując się z Krystyną Jandą. Miałyśmy premierę tego samego wieczoru, jedna po drugiej. Potem nasze drogi zawodowe już nigdy się nie przecięły. Spektakl reżyserowany przez Janusza Wiśniewskiego nosił tytuł „Siedem grzechów głównych”. Po 20 latach Krystyna Janda dzwoni do mnie z propozycją monodramu „Siedem sekund wieczności”. Mogłam odmówić? Monodram zawsze uważałam za najtrudniejszą formę sztuki aktorskiej.

Zobacz też: Jak Joanna Liszowska zmieniła się po czterdziestce? Aktorka znalazła rozwiązanie na mijający czas

Arek Wiedeński

Dlatego wcześniej tego nie zrobiłaś?

Może nie wierzyłam, że jestem gotowa? Tylko zanim powiedziałam „a” jak ale, „t” jak tak, to już powiedziałam „z” jak zagram! I bardzo cieszę się z tej decyzji. Praca nad tym spektaklem była wielkim odkryciem. Odkryciem siebie na nowo jako aktorki. On może być też odkryciem i wielkim zaskoczeniem dla widza. Musiałam wyzbyć się wszelkich lęków i niepewności. Miałam możliwość otworzyć drzwi do rejonów, do których wcześniej nie zaglądałam. Koleżanka powiedziała mi po spektaklu, że nie widziała jednej postaci, ale wiele kobiet w różnych stanach emocjonalnych, sytuacjach życiowych. To był piękny komplement. Ta sztuka stała się dla mnie lekcją barw, jakich my, kobiety, nabieramy z wiekiem. Tu często słowo mówione zamienia się w śpiewane, a historia jest opowiadana bardzo organicznie choreografią, którą ułożyła mi Ania Głogowska (moja przezdolna kobieta!), ciałem. Wbrew stereotypowi, z którym się spotykam, że monodram to smutna pani w czarnej sukience, opowiadająca o smutnych rzeczach, ten spektakl niesie ze sobą wszystko, co tylko aktor może z siebie dać. Barwy, emocje, wcielenia, kostiumy, choreografię, śpiew, czyli wszystko, co kocham. Musiałam bardzo zaprzyjaźnić się ze sobą, ze swoim ciałem i pozbyć wszelkich oporów. Chyba właśnie dzięki tej sztuce w dużym stopniu jestem w takim miejscu życia.

Jesteś aktorką i cały czas jesteś poddawana ocenom. A one nie zawsze są pozytywne.

Na konstruktywną krytykę dotyczącą mnie jako aktorki, mojej pracy na scenie, mojej roli jestem jak najbardziej otwarta. Takie opinie pozwalają mi się rozwijać i bardzo chętnie je przyjmuję. Oczywiście jest dla mnie bardzo ważne, aby widz po skończonym spektaklu wyszedł z mojego monodramu z poczuciem, że warto było spędzić ze mną te półtorej godziny w teatrze. Ale krytyka, która w gruncie rzeczy jest tylko przytykiem, opinie niepytanych o zdanie ktośków-cośków, czyli osób bez twarzy, bez nazwiska, z prywatnym kontem na Instagramie, przestają mnie zajmować. Jest taki mechanizm w człowieku, że podobno, kiedy podejdzie do ciebie dziesięć osób, dziewięć powie ci coś miłego, a jedna zrobi przytyk, to niestety w głowie pozostaną słowa tylko tej jednej osoby. Mam wrażenie, że kiedyś tak funkcjonowałam. Teraz chcę doceniać i słyszeć tę pozostałą dziewiątkę. Postanowiłam otaczać się życzliwością. A fakt, że komuś nie podobają się moje włosy, fryzura czy figura… trudno. Myślę, że z tego powodu pod koniec dnia ani życie tamtej osoby nie będzie lepsze, ani moje nie będzie gorsze. Jest przepiękne stare powiedzenie „De gustibus non disputandum est”, o gustach się nie dyskutuje. Gustów jest tyle, ile ludzi i należy je szanować.

(...)

Ty wiesz już, co daje Ci szczęście?

Powiem ci, że czasem wystarczy, że otworzę oczy, zobaczę, że jest słońce, że będzie kolejny gorący dzień i już jest dobrze. Jak wiesz, od zawsze działałam na baterie słoneczne i nic się w tym względzie nie zmieniło (śmiech). Ale tak poważnie… miłość zawsze była największą wartością w życiu i tu też nic się w tym względzie nie zmieniło. A dzięki moim dwóm skarbom mogę każdego dnia przeżywać, czuć i trwać w najczystszej, najpiękniejszej, najbardziej bezwarunkowej miłości, jaką można dostać i dawać. Doszłam też do takiego momentu, kiedy mogę czuć się szczęśliwa, nawet kiedy nie ma mężczyzny przy moim boku. Chociaż, co tu kryć, dzielenie z kimś życia, kochanie, bycie kochanym jest cudowne i fantastyczne, i absolutnie możliwe w każdym wieku. Jestem tego pewna.

Cały wywiad w nowej VIVIE! w sprzedaży od czwartku, 12 sierpnia.

Reklama

Zobacz też: Joanna Liszowska: „Doszłam też do takiego momentu, kiedy mogę czuć się szczęśliwa, nawet kiedy nie ma mężczyzny przy moim boku”

Arek Wiedeński
Arek Wiedeński
Reklama
Reklama
Reklama