Olga Figaszewska 6 grudnia 2016 18:15
1/5
Jan Mela
Copyright @Zuza Krajewska/LAF AM
1/5

We wtorek 6 grudnia o godz. 20:55, stacja TVN wyemituje film „Mój biegun” o Jaśku Meli, który czternaście lat temu porażony prądem stracił lewą nogę i prawe przedramię. Cała Polska była poruszona losami chłopca i jego rodziny. Film jest prawdziwą historią o głośnej tragedii, kalectwie, ale przede wszystkim o sile rodziny i walce o życie.

 

Miał trzynaście lat. Padał deszcz. Chciał schronić się w bezpiecznym miejscu. Piętnaście tysięcy wolt przepłynęło przez jego ciało. Od tamtej stał się najmłodszym w historii zdobywcą dwóch biegunów, podróżował po norweskich Lofotach, wspiął się na Kilimandżaro i Elbrus, odbył samotną wyprawę do Azji. Stanął przed kolejnym wyzwaniem jakim okazał się program „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami”. Stworzył własną fundację „Poza Horyzonty”, wspierającą niepełnosprawne osoby.

 

„Wolność jest super. A wszelkie ograniczenia są w głowie, nie w nogach”, mówił Jasiek Mela w poruszającej rozmowie z Elżbietą Pawełek.

 

Jasiek Mela mimo przeciwności losu zawsze stawia na swoim. Nigdy nie traci nadziei i może właśnie w tym tkwi jego siła. Co mówił w wywiadzie dla VIVY! w 2014 roku?

 

Polecamy też: „To nie piersi czynią nas kobietami”. Po niezwykłej akcji całe USA mówi o tych Amazonkach

 

– Zmieniłeś wizerunek, jesteś już dojrzałym facetem. Jak się do Ciebie zwracać: Jasiek, Janek, Jan?
Po prostu Jasiek. Z Janem zaczekajmy, aż zobaczę u siebie pierwsze siwe włosy. Co do wizerunku, to nigdy nad nim nie pracowałem. Rzadko mi się zdarza uprasować koszulę, nawet jak wybieram się do telewizji. Na premierę filmu, nakręconego na kanwie mojej historii, założyłem sportową marynarkę. To było maksimum mojej elegancji. Nie jestem showmanem.

 

Zobacz też: „Przemoc wobec dzieci naznacza je na całe życie. Jest zła. Skończ z nią” - David Beckham w kampanii UNICEF

 

 

2/5
Jan Mela
Copyright @Zuza Krajewska/LAF AM
2/5

– Skąd więc odważna decyzja, żeby wziąć udział w „Tańcu z gwiazdami”?
Najpierw niesamowicie się zdziwiłem, że propozycja trafiła do kogoś takiego jak ja. Nie jestem i nie czuję się gwiazdą, ale myślę, że zaważył fakt, że jestem dość znaną osobą niepełnosprawną. Takie pomysły już sprawdziły się w telewizjach amerykańskiej i brytyjskiej. Na przykład niesamowita Amy Purdy, która straciła obie nogi, na dwóch protezach zatańczyła po prostu genialnie. Nie ukrywam, że na początku byłem przeciwny temu pomysłowi. Uznałem jednak, że program dociera do tak dużej widowni, że warto spróbować. A przy okazji można pokazać, że niepełnosprawność da się pokonać. Tak naprawdę jest nią dotknięty absolutnie każdy. To może być albo brak ręki, albo brak ochoty do życia. Brak nadziei lub wiary w siebie.


– Ludzie jednak powiedzą, że Mela stał się celebrytą! Nie boisz się fali krytyki?
Nie, bo myślę, że pokazując się w telewizji, robię coś sensownego i dobrego. Dzięki temu może uda mi się trochę zaczarować świat telewizyjny, lansujący, nie oszukujmy się, puste wartości. Muniek Staszczyk śpiewał z T.Love o gnijącym świecie. Bardzo mi się nie podoba ten świat, ale po różnych występach medialnych i programach widzę sporo fajnych reakcji. Bałem się na przykład występu u Kuby Wojewódzkiego, ale dostałem sporo budujących odpowiedzi po programie. Mam nadzieję, że z „Tańcem z gwiazdami” będzie podobnie.


– A w ogóle lubisz tańczyć?
Ani nie lubię, ani tak naprawdę nie umiem. Ilekroć chciałem wyjść na parkiet, zżerały mnie kompleksy, i to nawet nie z powodu niepełnosprawności, tylko z obawy, że dam plamę jako taneczny fajtłapa. Dlatego ogromnie się ucieszyłem z lekcji tańca, jakie zafundowała mi telewizja, zwłaszcza że moją taneczną partnerką jest Magda Soszyńska, wspaniała dziewczyna, przy której zapominam o wszystkich kompleksach czy ograniczeniach.


– Ale co innego iść po krach lodowych na biegun, ryzykując życie, a co innego ruszać biodrami podczas salsy?
Ale to jest również wyzwanie. Może nawet dla mnie trudniejsze, bo przeważnie uprawiam sporty wytrzymałościowe, w których liczy się efekt, a nie precyzja, jak w tańcu. Przy trekkingu górskim  czy wspinaczce biodra służą mi do tego, żeby niosły plecak albo uprząż. A w tańcu muszę nimi kreślić ósemki. To dla mnie abstrakcja. Tak naprawdę, godząc się na „Taniec z gwiazdami”, miałem wiele dylematów. Od znajomych usłyszałem: „Stary, pogięło cię?! Przecież to nie jest twoja bajka”. Mówiąc bardzo szczerze, trochę jestem dumny z udziału w tym programie, choć sporo rzeczy mnie razi. Nie podoba mi się cała ta otoczka medialna, podlizywanie się widowni: „Hej, hej, głosujcie na mnie, bo taki jestem super!”.

 

Polecamy też: Sąd Najwyższy: Roman Polański nie zostanie wydany władzom USA

 

 

3/5
Jan Mela
Copyright @Zuza Krajewska/LAF AM
3/5

– Dla wielu ludzi stałeś się guru. Jak się czujesz, kiedy na spotkaniu podchodzi do Ciebie ojciec z nastoletnim synem i mówi: „Panie Jaśku, Pan powie chłopakowi, jak żyć”?
Totalnie nie wiem, co wtedy powiedzieć. Ludziom się wydaje, że istnieje jedna recepta na szczęście. A czegoś takiego nie ma, bo wszystkie patenty życiowe, złote myśli mają sens tylko wtedy, jeśli dotykają czegoś, czego sami doświadczyliśmy. Łatwo jest być psychologiem dla kogoś, gorzej dla siebie. Znam wielu ludzi, którzy pozwalają się ranić, dziewczyny dające się wykorzystywać facetom w różny sposób, facetów żyjących w cieniu swoich obaw, którym powiedziałbym: „Zrób to lub tamto, a będziesz szczęśliwy”. Ale sam nie potrafię sobie poradzić ze swoimi demonami. Czasem trzeba dostać porządnego kopa od życia, żeby się czegoś nauczyć.


– Dostałeś tych kopów od życia chyba wystarczająco dużo?
To prawda. Życie nie oszczędziło mojej rodziny: mój wypadek, wcześniej pożar domu i śmierć mojego młodszego brata Piotrusia, który utonął na moich oczach. To było dla mnie najtrudniejsze doświadczenie, bo kiedy traci się część siebie, to zawsze pozostaje reszta, można się psychicznie odbudować. Ale kiedy ktoś na zawsze odchodzi, pozostaje ogromna pustka. To były makabryczne przeżycia, ale mimo wszystko jestem Bogu wdzięczny za każde z nich, bo czuję, że to one sprawiły, że dzisiaj jestem tym, kim jestem. Bardzo mnie wzmocniły.


– Ale kiedy poraził Cię prąd i okazało się, że straciłeś nogę i rękę, była wściekłość i rozpacz?
Był przeogromny bunt: Dlaczego mnie się to przytrafiło? Czym sobie na to zasłużyłem? Co będzie dalej? Czy w ogóle cokolwiek będzie? Nikt nas nie uczy, co zrobić, jak się człowiek staje niepełnosprawnym lub jak umiera mu bliska osoba. Stąd to takie bolesne.


– Powiedziałeś, że chciałeś ocaleć tylko ze względu na mamę, która jeszcze przed Twoim wypadkiem mówiła, że nie przeżyłaby śmierci drugiego dziecka po odejściu Piotrusia i że lista nieszczęść w rodzinie się wyczerpała. A przecież w szpitalu lekarze nie dawali Ci większych szans?
Wiesz, nikt nie powie podczas obchodu, że ten przeżyje, a ten umrze i już szykujcie prześcieradła. Ale to się czuje, jak patrzą na ciebie. A kiedy patrzyli na mnie, widziałem w ich oczach śmierć. To był cud boski, że przeżyłem. Bardzo mnie poruszyło, że tata płakał podczas mojego pobytu w szpitalu. Jego płacz był dla mnie novum, bo kto jak kto, myślałem, ale ten gość zawsze wie, co zrobić. Jeżeli tata płacze, to znaczy, że naprawdę jest źle. Na początku czułem się ofiarą w tym wszystkim, kiedy przez wiele dni centymetr po centymetrze obcinano mi obumierające kończyny. Ale potem uzmysłowiłem sobie, że najcięższa robota spadła na rodziców – stali obok, czuli się winni i nie mogli nic z tym zrobić.


– Cisi bohaterowie?
Tak, osoby, które ze mną razem niosły ten krzyż.

 

– Ale często iskrzyło między Tobą a ojcem?
Bo obaj mamy niełatwe charaktery. Upór i nieustępliwość mam po tacie, za co jestem mu ogromnie wdzięczny, ale to stało się powodem konfliktów między nami. Pewnie nie dochodziłoby do nich, gdybyśmy umieli odpuścić. Zamiast jednak podkulić ogon pod siebie, zawsze musiałem mu odpyskować. Przez wiele lat w ogóle siebie nie rozumieliśmy, dopiero mój wypadek nas zbliżył, bo tata wtedy rzucił pracę, żeby zająć się moją rehabilitacją. To było niewiarygodnie trudne, ponieważ go nie znosiłem.

 

– Bo kiedy ledwo szedłeś, to tata mówił: „Idź prosto, nie wlecz nogą jak oferma!”.
Mobilizował mnie za pomocą dość brutalnych metod, co odbierałem jako chęć zniszczenia mnie. To brzmi strasznie głupio, ale wtedy myślałem: Pewnie gość, który mnie nienawidzi, chce mi dokopać, dowalić i zmiażdżyć. Są różne szkoły motywacji. Można kogoś pochwalić, widząc jego starania, a można mu powiedzieć: „Jeśli się poddasz, to nigdy nic nie osiągniesz, zostaniesz cholerną kaleką!”. Nie ukrywam, że po części to dla taty poszedłem na biegun, żeby mu pokazać, że dam sobie radę. Patrząc z boku, można by powiedzieć: „Biedny chłopiec, a ojciec tyran”, ale to krótkowzroczna i powierzchowna ocena. Jestem mu wdzięczny za tę szkołę i najlepszym dowodem na to są dziś nasze bardzo dobre relacje. Możemy szczerze o wszystkim pogadać, a oprócz tego, że kocham go jako ojca, bardzo go lubię jako faceta, spoko gościa, jako kumpla i przyjaciela.


– A jednak wyprowadził się z domu na jakiś czas, gdy nie mogliście ze sobą wytrzymać?
To było nam wtedy potrzebne i obu nam wiele uświadomiło. Poza tym sam fakt, że mój tata zgodził się wyprowadzić, co na pewno wymagało ogromnej pokory, świadczy o tym, że bierze odpowiedzialność za to, co robi. Zdałem sobie też sprawę z tego, że to nie jest mój wróg, który chce mnie zniszczyć. Zacząłem ćwiczyć z mamą, ale zobaczyłem, że nie daje sobie z tym rady, że do tego potrzebny jest silny facet, jak mój tata.


– Największe załamanie było, kiedy miałeś założyć protezę?
Nie, wtedy to była dzika radość, choć proteza okazała się marna. Protetyk, zakładając mi ją, powiedział: „Pamiętaj, żeby chodzić delikatnie, najwyżej pół godzinki dziennie, bo noga jeszcze wrażliwa”. Ja: „Dobra, dobra”. Weszliśmy z tatą do samochodu, kula fru do bagażnika, długo była nietknięta, cały dzień zapieprzałem na nowej nodze. Poczułem się znów człowiekiem, bo wcześniej czułem się niedorajdą. Przełaziłem cały dzień, nogę do krwi obtarłem, więc potem trzy dni leżałem w łóżku. Ale miałem to gdzieś. I powiem ci, że zrobiłbym dokładnie to samo drugi raz.


– Ale z protezy ręki zrezygnowałeś?
Nigdy nie była mi do niczego potrzebna. A nawet najlepsza proteza ręki i tak będzie gorsza od najsłabszej zdrowej ręki, za to dobra proteza nogi, na przykład do wyczynu – niestety, kosztująca nawet 100 tysięcy złotych, potrafi być lepsza od kiepskiej nogi.

 

Polecamy też: Sąd Najwyższy: Roman Polański nie zostanie wydany władzom USA

4/5
Jan Mela
Copyright @Zuza Krajewska/LAF AM
4/5

– Po tych trudnych doświadczeniach dołożyłeś sobie jeszcze upiorną podróż na biegun. Byłeś najmłodszym uczestnikiem w historii takich wypraw, w dodatku niepełnosprawnym, któremu udało się osiągnąć cel. To wciąż niepobity rekord.
Możliwe. Nie wiem. Według mojej mamy wyprawa z Markiem Kamińskim okazała się najlepszą z możliwych rehabilitacji. Już sam pomysł wyprawy na biegun przywracał nadzieję, dawał szansę zrobienia czegoś niezwykłego. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli oleję treningi, to sobie nie poradzę. A wtedy bardzo potrzebowałem pokazania sobie, zakompleksionemu chłopakowi, że jestem coś wart. Chciałem też pokazać światu, że niepełnosprawność jest w naszych głowach, a nie w nogach. Choć wyprawa była bardzo trudna.


– I ryzykowna, mogłeś z niej nie wrócić.
Jasne, że tak. Ale czasem lepiej zaryzykować, niż wieść nudne życie.


– Marek Kamiński mówi, że w drodze nie można się zatrzymać, zawsze trzeba iść. Dokąd teraz idziesz?
Różne doświadczenia życiowe są u mnie powiązane. Po wypadku poznałem Marka Kamińskiego, poszliśmy na biegun, zaczęliśmy być zapraszani na różne spotkania motywacyjne w gimnazjach, na uczelniach wyższych, do telewizji. Zauważyłem, że ludzie potrzebują odpowiedzi nie tylko na pytania, czy na biegunie jest zimno, co jedliśmy, ale jak sobie dać radę, jak się nie poddawać? Pytali, jak to zrobiłem, że nie mając ręki i nogi, byłem na basenie, gdzie również trenowałem przed wyprawą. Bo oni, niepełnosprawni od lat, boją się wyjść z domu z obawy przed spojrzeniami ludzi. Wtedy zaświtała mi myśl, żeby założyć fundację, która nie tylko pomagałaby osobom po amputacjach i dawała im protezy za friko, bo nie o to chodzi, ale mobilizowała ich do działania.


– Jak jedziesz do kogoś niepełnosprawnego, to co mu mówisz: „Nie będzie głaskania po głowie, zrywaj się z łóżka, dasz radę”?
Mówię: „Potrzebujesz protezy? OK, ale jest ci ona potrzebna do realizacji pasji, chodzenia na wyprawy czy po piwo do sklepu? Stary, powiedz mi, bo mogę dać ci szansę”. Każdy inaczej kieruje swoim życiem i na pewno nie będę dawał protez tylko ludziom, którzy, tak jak ja, kochają chodzić w góry. Ale oczekuję, że zaczną aktywnie żyć. Czasem mówię: „Jesteś śmierdzącym leniem. Bierz się w garść i zapieprzaj. Co ty myślisz, że mnie ktoś zaciągnął na biegun? Nie! Ktoś mi to zaproponował, a ja miałem jaja, zebrałem się w sobie i włożyłem w to półtora roku codziennych treningów, żeby tam dojść”. Każdy ma taką szansę, każdy może być sportowcem, tylko codziennie trzeba ostro pracować. Ale jakoś ludziom się nie chce.

 

– Stawiasz sobie wciąż nowe cele. Chcesz sprawdzić granice swoich możliwości? Czy może to bierze się z przymusu, bo ludzie oczekują, że Mela znów ich czymś zaskoczy?
To najtrudniejsze z pytań, bo dla mnie najbardziej aktualne. Na pewno są bardzo duże oczekiwania społeczne: Wejdź wyżej, zrób więcej, jeszcze szybciej. Przyzwyczaiłem się do rzucania się na głęboką wodę, na zasadzie: biegun – OK, Kilimandżaro – też, maraton – dobra, potrenuję i przebiegnę, taniec – OK, wiem, że się nauczę, bo dam z siebie wszystko. Tylko mam taką paskudną cechę, że rzucam się na różne rzeczy, a potem to zostawiam. Nie jestem zdobywcą, nie jestem biegaczem czy tancerzem, i pewnie nim nie będę. Problem w tym, że zaczynam masę rzeczy naraz i chciałbym w końcu wybrać takie, w których mógłbym się realizować. Mam bardzo niewiele stałych rzeczy w życiu, do których należy moja rodzina i fundacja. A reszta? Mieszkam raz tu, raz tam, gdzieś pojadę. To jest fajne w pewnym momencie życia. Ale chciałbym wydorośleć, osadzić się w jednym miejscu i rozpocząć coś konsekwentnie.

 

Polecamy też: Sąd Najwyższy: Roman Polański nie zostanie wydany władzom USA

 

5/5
Jan Mela
Copyright @Zuza Krajewska/LAF AM
5/5

– Następnym celem będzie dom i rodzina?
Jak najbardziej. Biologia na mnie to wymusza, że coraz częściej o tym myślę. Jak widzę dzieciaki, to mi się „micha” uśmiecha od ucha do ucha. A dawniej patrzyłem z niechęcią na jakieś bachory w pociągu. Trochę mnie boli, że nie mam zawodu. Jestem mówcą, szefem fundacji, fotografem, jednak nie przełożyło się to na zawodowstwo. Mam potrzebę posiadania zawodu, żebym mógł sobie poradzić, gdybym chciał, na przykład, przeprowadzić się do Ameryki Południowej, gdzie nie będę bazował na tym, że jestem Jaśkiem Melą.

 

– Studiowałeś kiedyś psychologię, potem reżyserię filmową, ale w końcu to rzuciłeś.  
Żałuję, że się tak poddawałem. Teraz nic nie studiuję, ale nie będę mówił, że studia są dla frajerów. Chciałbym założyć kino, w którym wyświetlano by filmy ze starych projektorów. Mam całą ich kolekcję – leżą gdzieś rozkręcone i zestawy taśm. Robię zdjęcia cyfrówką, ale mam też stary aparat analogowy z wypstrykanym do połowy filmem, który jest symbolem mnie i mojego charakteru – wziąć najlepszy aparat, jaki sobie znajdę, i kupić dobry film, wypstrykać go do połowy i odłożyć do szafy na pół roku. To cały ja.


– Odbyłeś samotną wyprawę do Azji, ale mówisz, że w podróżach najbardziej nakręcają Cię kontakty z ludźmi?
Jest w tym coś magicznego. Kiedy ktoś dzieli się z tobą prywatnością, to poznajesz świat o wiele głębiej. Natura jest genialna: i dżungla w Laosie, i dziwne kwiaty w Malezji, rzeka Mekong, pola ryżowe w Wietnamie, zachody słońca w Birmie i wulkany w Nowej Zelandii. Widziałem je, ale bez ludzi tracą energię.


– Powroty do domu w Malborku Cię wzruszają?
Tak, ale nie traktuję go jako miejsca, gdzie się rozgrywały trudne historie, tylko jako miejsce, gdzie są kochający ludzie, których kiedyś raniłem, a dziś są dla mnie najważniejsi. Nie wyobrażam sobie, co musiałbym zrobić, żeby rodzice powiedzieli mi: „Wynoś się z domu!”. Mam jeszcze dwie siostry. Jako starszy brat dawałem im niezły wycisk, więc mi wypominają dawne czasy: „Pamiętasz, jak byliśmy kiedyś u dziadków w Augustowie? To było wtedy, jak byłeś jeszcze straszną świnią!”. Teraz mamy superrelacje. Agata przeniosła się do Anglii, więc za nią tęsknimy. Z Dorotą spędziłem razem całe wakacje i byłem z nią na Woodstocku. Przeżywamy dużo trudnych chwil, bo się kłócimy o różne rzeczy, czasem aż tak, że się poryczę, siostra się poryczy, a potem się przytulimy i powiemy sobie, co nas tak wkurzyło.


– Wielu ludzi sądzi, że Mela nie płacze.
A to absolutna nowość! Mógłbym przynieść całe siaty pełne łez.


– Ale kiedy patrzy się na Ciebie, widzi się radosnego faceta. Skąd ten optymizm u kogoś, komu życie zafundowało tyle cierpienia?
Chyba stąd, że obok siebie mam odpowiednich ludzi: świetną dziewczynę, fajne, inteligentne siostry, mądrych rodziców. Dzięki nim łatwiej radzę sobie z trudnościami. Tragedie, które wydarzyły się w moim życiu, pociągnęły za sobą wiele dobrych rzeczy. Bez cierpienia tak by się nie stało. Gdyby nie było cierpienia w moim życiu, to albo nic bym nie miał, albo miałbym mnóstwo kasy, siedział teraz, narzekał i obgadywał wszystkich dookoła.


– Twoje motto na każdy dzień?  
Nikt za nas życia nie przeżyje. Sami musimy sobie wyznaczać cele i do nich dążyć, żeby każdego dnia poczuć się zwycięzcą. Bo jest tak, że albo pracujesz w firmie, która do końca cię nie satysfakcjonuje, albo żyjesz w kraju, który cię wkurza. Chrzanić to wszystko! Znajdź sobie coś swojego i to rób. I to wszystko.

 

Polecamy też: „Przemoc wobec dzieci naznacza je na całe życie. Jest zła. Skończ z nią” - David Beckham w kampanii UNICEF

TAGI #Jan Mela

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Maciej Musiał zadzwonił do Dagmary Kaźmierskiej z przeprosinami. Wcześniej zamieścił w sieci niestosowny komentarz

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

FILIP CHAJZER w poruszającej rozmowie wyznaje: „Szukam swojego szczęścia w miłości, w życiu, na świecie…”. GOŁDA TENCER: „Ludzie młodzi nie znają historii. Patrzą do przodu (…). A ja robię wszystko, by ocalić pamięć”, mówi. JAN HOLOUBEK i KASPER BAJON: reżyser i scenarzysta. Czego nie nakręcą, staje się hitem. A jak wyglądają ich relacje poza planem filmowym? MONIKA MILLER od lat zmaga się z depresją i chorobą dwubiegunową, ale teraz za sprawą miłości pierwszy raz w życiu jest szczęśliwa.