Chemik, fizyk, informatyk. Pisarz. Zna się na neuronach i emocjach. Można z nim porozmawiać o wszystkim: miłości, samotności, śmierci. Janusz Leon Wiśniewski opowiada Beacie Nowickiej o wypadku i roli… przypadku w życiu. A także o nowej książce „Stany splątane”.
Wypadek zmienił coś w Pana życiu?
Zdecydowanie. Przez kilka tygodni oglądałem życie z poziomu wózka inwalidzkiego. Z pozycji człowieka niepełnosprawnego. Zdawać sobie z czegoś sprawę a być tym dotkniętym – to dwa różne światy. Nie wiedziałem, że na moim nowym, pięknym osiedlu, 200 metrów od morza, za krzewami, tuż przy wejściu jest winda dla osób niepełnosprawnych. Przez pięć lat – odkąd wróciłem z Niemiec i zamieszkałem z moją żoną w Gdańsku – nie zwróciłem na nią uwagi! Jakaż to była radość, jakież to było niesamowite odkrycie, że na tym wózku mogę podjechać do pobliskiej Żabki i kupić sobie wodę, kiedy nikogo nie było w domu. Nagle stałem się niezależny. To było ważne doświadczenie, myślę, że pojawi się w jednym z moich opowiadań, może w powieści. Tym bardziej że wszystkie historie ortopedyczne związane są z bólem, a ja często piszę bolesne historie.
![Janusz Leon Wiśniewski, Viva! 22/2023](https://s3.viva.pl/newsy/janusz-leon-wisniewski-viva-222023-690539-GALLERY_BIG.jpg)
No właśnie. Jest Pan odporny na ból?
Jestem. Prawdopodobnie wynika to z tego, że jestem rybakiem dalekomorskim. Skończyłem średnią szkołę morską, jako praktykant pływałem na statkach, gdzie człowiek często jest konfrontowany z bólem, który jest pochodną różnych wypadków. To mnie uodporniło. Teraz mam w nodze tytanową konstrukcję: płytę i osiem śrub, którymi lekarze połączyli moje pogruchotane kości. Na szczęście w szpitalu zmniejszano mi ból różnymi opioidami, między innymi pochodną fentanylu, które doprowadziły do kryzysu narkotycznego w USA, ale podawane właściwie są ważnym i potrzebnym lekiem. Cieszę się, że upadający ciężki skuter złamał mi tylko nogę, a na przykład nie połamał rąk ani nie uderzyłem o asfalt głową. To się wydarzyło tuż po przesłaniu manuskryptu „Stanów splątanych” do wydawnictwa Znak. Wiedziałem, że czekają mnie dwie–trzy redakcje tekstu, nie zrobiłbym tego z połamanymi rękami, a z uszkodzoną głową mógłbym zapomnieć, że w ogóle taką książkę napisałem (śmiech). To jasna strona całej tej sytuacji.
A ciemna, oprócz połamanej nogi i bólu?
Wypadek spowodował wiele zakłóceń w naszym życiu. Cztery dni później mieliśmy jechać z żoną na wymarzony, zaoszczędzony i – niestety – zapłacony urlop do Japonii. Pomijając straty finansowe – dużej części pieniędzy nie udało się uratować – zepsułem żonie wakacje. A ponieważ moja żona jest polonistką, która w najlepszym gdańskim liceum przygotowuje młodzież do matury i ma wakacje tylko latem – tym bardziej jako mąż zawaliłem.
CZYTAJ TAKŻE: Tomasz Kot zabierał syna na plan Akademii pana Kleksa. "Zaczęliśmy kręcić w wakacje i stał się częścią ekipy"
![Janusz Leon Wiśniewski, Viva! 22/2023](https://s3.viva.pl/newsy/janusz-leon-wisniewski-viva-222023-690527-GALLERY_BIG.jpg)
Zamiast polecieć do Japonii, zajmowała się mężem inwalidą… Była zła?
Nie odczułem tego. Przyjęła, że to był wypadek, zrządzenie losu… Jedyną zaletą było to, że najgłębsze inwalidztwo przeżywałem w małej miejscowości Stara Kiszewa na Kaszubach, gdzie mamy mikroskopijny drewniany domek w lesie. Wózkiem wyjeżdżałem na taras i patrzyłem na ten las. Towarzyszyła nam ukochana terierka Mia. Tam żona się mną opiekowała. Nie były to – przynajmniej dla mnie – najgorsze wakacje, choć myślę, że dla żony Japonia byłaby bardziej atrakcyjna… Rehabilituję nogę i mam nadzieję, że w przyszłym roku do tej podróży dojdzie.
Cały wywiad dostępny w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od czwartku, 23 listopada.