Janina Paradowska: „Życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło”. Jedyna taka rozmowa!
1 z 9
Janina Paradowska – najwybitniejsza polska dziennikarka polityczna i publicystka, związana z tygodnikiem „Polityka” i radiem TOK FM. Zmarła 29 czerwca 2016 roku w wieku 74 lat. Dziś obchodziłaby 75 urodziny. Była laureatką nagrody Grand Press dla Dziennikarza Roku. W pracy zawsze profesjonalna, bezkompromisowa i o nienagannym wyglądzie. W wywiadach dla VIVY! pokazywała swoją prywatną stronę. Opowiadała o nałogach, zmarszczkach, swoich słabościach, choć także o politykach i swojej karierze, która przydarzyła jej się nieoczekiwania, ponieważ w młodości marzyła o karierze aktorki. W wyjątkowym wywiadzie z 2009 roku wyznała też Krystynie Pytlakowskiej, jak radziła sobie z żałobą po śmierci ukochanego męża. Takiej szczerej i otwartej rozmowy z dziennikarką nie przeprowadził z nią nikt nigdy wcześniej, ani nigdy potem. Przypominamy najciekawsze i najbardziej poruszające fragmenty.
Wywiad z Janiną Paradowską
Janina Paradowska zawsze chciała być liczącą się dziennikarką. Marzyła by zostać aktorką. Uchodziła za eminencję świata polityki. Politycy bali się jej, jednak liczyli się z jej zdaniem. Sama traktowała ich bardzo poważnie, a nawet ich lubiła. Nie oglądała się za siebie.Nie przejmowała się tym co mówią inni.
Janina Paradowska: Nikt nie wyobraża sobie mnie bez papierosa. Przyznam się pani, że bardzo chcę mieć portret, który zostawiłabym moim bratankom. Ciągle tylko się zastanawiam, czy powinnam być na nim z papierosem, czy bez. Może dlatego jeszcze go nie zamówiłam, chociaż mam już wybraną malarkę. Na razie wrzuciłabym go gdzieś za szafę, a po mojej śmierci bratankowie by go sobie powiesili i mówili: „Ciotka nie była taka zła”. Jesteśmy bardzo zżytą rodziną.
Co jeszcze było dla niej ważne? Powiedziała o tym Barbarze Łopieńskiej:
Janina Paradowska: Manikiur i pomalowane paznokcie to jedna z najważniejszych spraw w moim życiu. Kiedy nie było jeszcze dobrych lakierów, ja już miałam na paznokciach wymalowane kwiatki i byłam w Krakowie osobą z super paznokciami.
– Poznałam Panią, kiedy była Pani jeszcze dziennikarką „Życia Warszawy” i, za przeproszeniem, szarą myszą. Włosy związane gumką recepturką i tak dalej. Wyglądała Pani tysiąc razy gorzej niż teraz, a w końcu była Pani o kilkanaście lat młodsza.
Janina Paradowska: Boże, jak pomyślę o sobie w tamtych czasach! Ale to się wiązało z dramatem osobistym. W 1987 roku zmarł mój pierwszy mąż. Zaczęły mi strasznie wypadać włosy. Trzy lata upłynęły, zanim ośmieliłam się pójść do fryzjera. A z makijażem było tak, że po prostu malowałam się koszmarnie. Kiedy zaczęłam w latach 90. prowadzić wywiady w telewizyjnej „Godzinie szczerości”, jak przychodziłam, tak wchodziłam na plan, bo uważałam, że przecież jestem umalowana, a tendencję miałam do makijażu ostrego. Nikt mi nie powiedział, że może powinnam skorzystać z charakteryzatorki. Raz przyszłam do studia i wyglądałam jeszcze gorzej niż zwykle. Wtedy przyszła pani z pudrem i ze szminką i odmieniła moje życie. Po kilkunastu latach doświadczeń telewizyjnych, mogę powiedzieć, że jeśli jest coś, co zawdzięczam telewizji publicznej, to makijaż. A teraz o strojach. Kiedy zaczęłam w 1990 roku chodzić do sejmu, strasznie drażnili mnie koledzy, którzy przychodzili w podkoszulkach i podartych dżinsach oraz koleżanki z gołymi brzuchami. Uważałam, że powinnam być porządnie ubrana. Poza tym ja strasznie lubię kupować. Potwornie. Zupełnie jestem nieodporna na reklamę, mogłabym kupować kostiumy codziennie, garnitury jeszcze częściej, kosmetyki mogę kupować na okrągło, nie wspominając już o lakierach do paznokci. Jest coraz gorzej, bo mam teraz znacznie więcej pieniędzy.
– Przypomnijmy Pani początki aktorskie.
Janina Paradowska: Pracę magisterską napisałam o inscenizacjach „Warszawianki” w teatrach krakowskich i myślałam, żeby pisać o teatrze. Ale Kraków to małe miasto, gazety były zamknięte, bo wejście do zawodu polegało na układach rodzinno-towarzyskich. Ja nie byłam z krakowskiego towarzystwa. Więc zostałam barmanką. Byłam wtedy całkiem zamożną kobietą. Kupiłam sobie futro z czarnych królików i dywan. Teatr mnie fascynował, kochałam się w krakowskich aktorach, chodziłam na wszystkie przedstawienia. Występowałam w różnych akademiach w młodzieżowym domu kultury i podobno nawet dobrze deklamowałam wiersze. Teraz wiem, że po prostu krzyczałam, a właściwie to się darłam.
2 z 9
– Nasi politycy nie mają się czym szczycić. Czego im najbardziej brakuje?
Janina Paradowska: Profesjonalizmu, na który składa się wiele rzeczy. Na przykład kultura polityczna i osobista, świadomość prawna i świadomość ograniczeń. Bez przerwy wkraczają do polityki zastępy amatorów, którym się zdaje, że wszystko mogą. Nie rozumieją, co to znaczy państwo prawa. Co więcej, mają w pogardzie wszelkie standardy i tę butę oraz pogardę widać coraz bardziej. On! Wybraniec narodu! Nic mnie bardziej nie drażni. Dostał jeden z drugim trzy tysiące głosów i jest wybrańcem narodu! Oni w ogóle nie mają pokory wobec rzeczywistości. Mają ją tylko ci, którzy już rządzili.
– Jak rozumiem, mało z którym politykiem ciekawie się Pani rozmawia.
Janina Paradowska: Tak, to problem. A nie umiem pisać w oderwaniu od kontaktu z ludźmi. Lubię przegadać swoje teorie, rozumieć, jak oni myślą, czasem zdobędę dodatkowe informacje, potrzebne, żebym sobie wszystko ułożyła w głowie i właściwie mam coraz mniej osób, z którymi warto usiąść i wymienić opinie. Zdecydowanie lubię rozmawiać z Ludwikiem Dornem, mimo że bardzo różnimy się w postrzeganiu różnych spraw i obydwoje o tym wiemy. Lubię rozmawiać z Donaldem Tuskiem, który mądrze i tak, powiedziałabym, publicystycznie myśli o polityce. Kiedyś bardzo lubiłam z Aleksandrem Kwaśniewskim, bo miał niesłychanie trafne oceny polityczne. Teraz nie bardzo jest okazja. Kiedyś lubiłam rozmawiać z Jarosławem Kaczyńskim, dopóki się na mnie nie obraził za jakiś tekst.
Polecamy też: Janina Paradowska: "I tak powiem, co myślę".
3 z 9
Janina Paradowska: Nie umiem wlec się na spacerze, idę na spacer po to, żeby się zmęczyć, za granicę jadę, żeby zwiedzać, a nie leżeć na plaży. Lubię żyć w tempie i dlatego na przykład nie mogłabym wrócić do Krakowa. Obydwoje z mężem stamtąd pochodzimy, tak nam tam dobrze, tylu mamy przyjaciół, tak lubimy klimat Piwnicy pod Baranami, że nawet w Warszawie siedzimy w domu przed telewizorem i do upojenia oglądamy filmy o Piwnicy, ale nie wracamy, bo ja w tempie krakowskim nie umiałabym pracować. Nie znoszę, kiedy nie mam nic do roboty. Gdybym miała tydzień nic nie pisać, nie umiałabym znaleźć sobie miejsca.
– Mogłaby Pani kupić sobie nowe lakiery do paznokci, kostiumy, garnitury.
Janina Paradowska: Na to akurat czas mam zawsze. A tydzień bez pisania artykułu do „Polityki” jest dla mnie beznadziejny.
4 z 9
Janina Paradowska straciła męża w 2007 roku. Po jego śmierci opowiedziała Krystyna Pytlakowskiej o rozdzierających serce przeżyciach, które towarzyszyły utracie najbliższej osoby.
Janina Paradowska: U mnie zdarzyło się to dwa lata temu, 15 sierpnia. W Odessie. Bardzo chcieliśmy tam z mężem pojechać. Jurek, jako kinoman, był też niesłychanie szczęśliwy, że zamieszkaliśmy w hotelu Londonskaja, tuż przy słynnych schodach potiomkinowskich. Jak sobie poradzić? Nie wiem. Nie wiem, czy ja sobie poradziłam... Nigdy nie wiadomo, co nam szykuje los. W przeddzień powrotu wpadliśmy na pomysł: a może jeszcze pójść nad Morze Czarne? Zobaczyć je z bliska? Mąż mówi: „Wykąpałbym się choć raz”. Znaleźliśmy plażę dla VIP-ów, z leżakami, parasolami. Postanowiliśmy, że poleżymy na drewnianych łóżkach i będziemy sobie czytać. A jak mąż będzie chciał, to się wykąpie. Poszedł do wody, popływał i wrócił. Mieliśmy się już zbierać, gdy spytał mnie: „Czy ja się opaliłem?”. „Gdzie tam się opaliłeś, pod parasolem?”. Ale potem, jak analizowałam tę rozmowę, pomyślałam, że uderzyła mu do głowy fala gorąca. Wszedł jeszcze raz do morza, dla ochłody. Dopłynął do podestu i zawrócił, wprost na mnie. Podeszłam bliżej, ale widzę – płynie na plecach i nagle prąd zaczyna go znosić. Nie miałam żadnych przeczuć, lecz jak głowa mu się przechyliła na bok, podniosłam krzyk. Jakaś kobieta przyholowała go do brzegu. Moim zdaniem już nie żył.
– Nawet trudno mi pytać, co się z Panią wtedy działo.
Janina Paradowska: Ja tego nie potrafię opowiedzieć; rzucili się plażowicze, sztuczne oddychanie, masaż serca. Stałam, patrząc, co oni robią, ale miałam przekonanie, że to koniec. Byłam bardzo spokojna, jakbym znajdowała się obok, a nie w środku tych wydarzeń. Nie wiem do dziś, czy dotarło to do mnie, że mąż nie żyje. Chyba dotąd nie uświadomiłam sobie, że coś się skończyło. Nie umiem odtworzyć tego dnia. Trzymałam w ręce jego okulary, siedząc całkiem bezmyślnie. Najbardziej obchodziło mnie, żeby woda męża nie zabrała, bo obmywała mu stopy.
– Była Pani jak w szklanym kloszu? Odgrodzona od rzeczywistości?
Janina Paradowska: Nie mogłam się odgrodzić, bo jednak ma się na głowie mnóstwo spraw. Bez przerwy telefony, SMS-y z redakcji, pytania: „Jak ci pomóc?”. Ustalanie daty pogrzebu, nabożeństwa, treści nekrologów. Ze wszystkim zwracano się do mnie. I jeszcze, w co mam się ubrać. Nie zrobię się na czarną wronę. Jurek umarłby ze śmiechu. O Boże, co ja mówię!
– Ma Pani garderobę pełną kolorowych sukienek...
Janina Paradowska: To prawda. Mam słabość do pięknych strojów dobrych firm. Butów, torebek. Potem pokażę je pani i moje najnowsze nabytki. Ekspedientki same dzwonią do mnie: „Pani Janko, proszę wpaść, mam coś, co się pani spodoba”. Ale na pogrzeb jednak musiałam włożyć coś ciemnego.
– Żałobę nosi się w sercu, a nie na sobie? I w takich chwilach jest się bardzo samotnym?
Janina Paradowska: Żałobę nosi się w środku. Czas na nią przychodzi później, kiedy minie cały ten pogrzebowy rozgardiasz. Wszyscy mi mówili, żebym się niczym nie martwiła. Uruchomił się nieprawdopodobny łańcuch ludzi, którzy chcieli mi pomagać. Zobaczyłam, ilu mąż miał przyjaciół, których wcale nie znałam. Z jednym z nich spotykam się co poniedziałek, o godzinie 12 pijemy herbatę.
Polecamy też: Janina Paradowska: "I tak powiem, co myślę".
5 z 9
Janina Paradowska: Wiedziałam więc, że jeśli usiądę, zacznę użalać się nad swoim losem, to sama się wykończę. Muszę być aktywna. Stąd wrażenie mojego pracoholizmu. Ale lubię wrócić do domu, usiąść w kuchni, jak teraz pani, i patrzeć na te anioły.
– Imponująca kolekcja.
Janina Paradowska: Mąż pierwszego dostał od swojej siostry. Potem sami zaczęliśmy je kupować. A te koguty to Jurek sam zbierał.
– Nadal kupuje Pani anioły i koguty?
Janina Paradowska: Gdyby mi jakiś pasował, kupiłabym. Tylko że ja długo nie mogłam wejść nawet do księgarni, pójść do kina. To były newralgiczne miejsca. Potem się jakoś z nimi oswoiłam. Długo nie wchodziłam do pokoju męża. Dopiero po roku się do niego wprowadziłam. Nie oglądałam żadnych zdjęć, albumów.
– Teraz już Pani ogląda?
Janina Paradowska: Czasem. Ten portret męża, który stoi tam, w pokoju, daje mi poczucie bezpieczeństwa. Przechodzę koło niego i mówię po prostu: „No, jest Jurek”. A tutaj są zdjęcia, które dali mi w Szczecinie jego koledzy z „Solidarności”. Kiedy przeglądałam te zdjęcia pierwszy raz, poczułam się bardzo poruszona. Nawet nie wiem, dlaczego ja pani to wszystko opowiadam.
– Bo warto to komuś opowiedzieć. Życie składa się też ze śmierci. A tak mało się o niej mówi.
Janina Paradowska: Odłożyłam te fotografie. Zwłaszcza te z początków naszej znajomości. Przyjedzie bratanek, poukłada to wszystko. Ja nie mam na to siły.
6 z 9
Janina Paradowska: Ale gdy spojrzę w lustro, mówię sobie: „Paradowska, jak na siedemdziesiątkę to się dobrze trzymasz. Mogło być gorzej”. A nic nie robię ze sobą. Żadnych botoksów.
– Ogląda się Pani za siebie? Robi bilanse?
Janina Paradowska: Czasem trzeba się obejrzeć, nie idzie się przecież do przodu z zamkniętymi oczami. Człowiek ma w głowie pewną sumę doświadczeń, z których korzysta. Kiedyś może mniej się za siebie oglądałam, musiałam się ścigać.
– Ścigać? Z kim?
Janina Paradowska: Z życiem, z pieniędzmi, ze zdobywaniem pozycji. Pracuję w konkurencyjnym zawodzie. Ale teraz niech już młodzi się ścigają. Ja osiągnęłam i tak więcej, niż myślałam, że osiągnę.
– A co chciała Pani osiągnąć?
Janina Paradowska: Chciałam być liczącym się dziennikarzem. Takie było moje marzenie.
– Nie sądzi Pani, że wszystko w naszym życiu jest właściwie przypadkiem?
Janina Paradowska: Myślę, że w dużej mierze tak, trzeba znaleźć się w określonym czasie i w określonym miejscu. W moim przypadku taką iskrą był przełom 89 i 90 roku, wtedy zaczęła się moja kariera. (...) Mnie bardzo dużo ludzi po głosie rozpoznaje.
– Pani nie lubi swojego głosu?
Janina Paradowska: Przyzwyczaiłam się do niego. Kiedyś strasznie mnie denerwował. Teraz przyjmuję to już spokojnie, wcześniej denerwowałam się: „Mój Boże, może powinnam mówić ciszej albo szybciej”. Nie mogę zrozumieć, że niektórzy są nim zachwyceni, bo podobno jest w nim charakter. Ale z wyglądu także jestem rozpoznawalna, dużo ludzi zaczepia mnie na ulicy.
– To łechce próżność?
Janina Paradowska: Nie przeżywam związanych z tym specjalnych emocji, ale miło, gdy idę Nowym Światem, a z kawiarni wybiega mężczyzna i krzyczy: „O, pani Paradowska, mogę panią zaprosić na piwo?”. „Nie piję piwa”. „To chociaż czekoladki pani kupię”. I ciągnie mnie do sklepu. Tymi czekoladkami właśnie panią poczęstowałam. A dzisiaj podchodzę do samochodu, a inny pan mówi: „O, najlepsza polska dziennikarka”. Nie ukrywam, że to łechce moją ambicję. Zatrzymałam się i chwilę porozmawialiśmy.
Polecamy też: Janina Paradowska: "I tak powiem, co myślę".
7 z 9
Janina Paradowska: Staram się być obiektywna, uważam, że zapanowała teraz taka moda na krytykowanie rządu i właśnie się zastanawiam, czy nie poddałam się zbytnio tej modzie, czy wręcz presji. Ja nigdy nie lubiłam chodzić w stadzie. Mam jeden problem – politykę traktuję poważnie i lubię polityków.
– Wszystkich?
Janina Paradowska: Durnych nie. Jak ktoś jest głupi, nie mam ochoty z nim rozmawiać. Natomiast nie można powiedzieć, jak to teraz w modzie, że cała klasa polityczna jest do wyrzucenia. Lubiłam kiedyś także Kaczyńskiego, dziś go słucham i nie rozumiem.
– Nie odnosi Pani wrażenia, że czas Panią przegania?
Janina Paradowska: Mnie czas już dawno przegonił, jestem kompletnie anachroniczna.
– Co to znaczy? Że nie korzysta Pani z Internetu?
Janina Paradowska: Ależ korzystam i z komputera też, ale nie mam profilu na Facebooku i dlatego podobno nie istnieję. Ale niespecjalnie mnie to interesuje. Gdy słyszę, że ludzie żyją w tym internetowym świecie, zawierają tam znajomości, rozmawiają, nie umiem sobie tego wyobrazić. Co to za rozmowa, gdy się nie patrzy komuś w twarz? Nie umiałabym na przykład czytać e-booków, dla mnie książka musi być papierowa. Z zasady nie oglądam sztuk teatralnych na dvd, chyba że dawne, które uwielbiam, bo teatr też lubię bardziej uporządkowany, mniej nowoczesny. Kiedyś żyłam w pędzie, teraz mam więcej czasu na czytanie, teatr, kino.
8 z 9
– Ma Pani do siebie żal, że nie wykorzystała jakiejś szansy, tematu, że nie spotkała się z kimś ważnym?
Janina Paradowska: Zawodowo to nie. Moje zadry są bardziej prywatne, osobiste. Noszę w sobie ból związany z moją matką. Gdy wyjeżdżałam do Warszawy w 1967 roku, mama została w Krakowie. Chorowała, ale ja do Krakowa nie wróciłam. Była tam sama, bo siostra mieszkała już w Kanadzie. Często myślę, że chyba nie okazałam jej tyle uwagi i nie dałam tyle serca, ile powinnam. Kiedyś znalazłam w szpargałach domowych dramatyczny list mamy, w którym pisała właśnie o tym. Myślę, że sprawiam wrażenie osoby cierpiącej na niedostatek uczuć. Oczywiście pomogę w każdej sprawie, coś tam załatwię, zwłaszcza jeśli chodzi o moją rodzinę, ale bardzo trudno przychodzą mi rozmowy osobiste. Nie umiem usiąść z bratem i siostrą i tak pogadać o życiu od serca, porozdrapywać rany, pochylić się nad problemami. Z mamą też tak nie porozmawiałam. Może jestem za konkretna, a może boję się, że się rozkleję i potem trudno mi będzie pozbierać się do kupy.
– Nie ma Pani dzieci, a byłoby z kim się dzielić wspomnieniami.
Janina Paradowska: No nie mam. Chociaż są bratankowie, ich żony, dzieci. Kiedyś podczas weekendu przyszła mi nawet taka myśl do głowy, że na pewno bym nie siedziała tu sama, gdybym miała dzieci. Ale potem doszłam do wniosku, że przecież one miałyby już własne życie, czyli i tak byłabym sama.
Polecamy też: Janina Paradowska: "I tak powiem, co myślę".
9 z 9
– Myśli Pani sobie: Jestem spełniona, moje życie jest szczęśliwe?
Janina Paradowska: Wiele mnie cieszy, przecież nie można usiąść i zatopić się w smutku. Wracam z tej telewizji wieczorem cztery razy w tygodniu, robię sobie herbatę, otworzę laptopa, żeby sprawdzić pocztę, usiądę w kuchni, coś tam odpiszę i myślę: Skończyłam już dzień, teraz tylko przyjemności. Popatrzę na ten mój dom.
– I podoba się Pani?
Janina Paradowska: Podoba mi się, a mieszkanie w Krakowie jest jeszcze ładniejsze. Tam też lubię usiąść i popatrzeć.
– Refleksyjność przychodzi z wiekiem. Ale Pani czas się wcale nie ima.
Janina Paradowska: Oj, ima. Teraz męczy mnie o wiele więcej niż dawniej. Wolniej pracuję, dłużej piszę. Trudniej mi się wstaje rano. Ale przyszłość mnie nie przeraża. Nie poświęcam jej zresztą za dużo uwagi. Mówią mi nieraz: „Napisz książkę”. Po co? Nie mam takich ambicji.
– Zmieniłaby Pani coś w swoim życiu, gdyby mogła?
Janina Paradowska: Staram się w ten sposób nie myśleć, bo na wiele wydarzeń nie miałam wpływu. Ale myślę też, że życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło. Po co bym miała więc je zmieniać?