Janina Paradowska: „Życie składa się też ze śmierci. O swojej nie myślę często”
Taka była legendarna dziennikarka... Przypominamy niezwykły wywiad z nią
- VIVA!
Janina Paradowska zawsze chciała być liczącą się dziennikarką. Marzyła, by zostać aktorką. Uchodziła za eminencję świata polityki. Politycy bali się jej, jednak liczyli się z jej zdaniem. Sama traktowała ich bardzo poważnie, a nawet ich lubiła. Nie oglądała się za siebie. Nie przejmowała się tym, co mówią inni. Taka właśnie była...
Janina Paradowska o wieku, śmierci i przemijaniu
Zapytana o to, czy często myśli o śmierci, wyznała: „O swojej nie. Tylko o tych, co umarli”. W VIVIE! w 2009 r. mówiła, że osiągnęła więcej niż myślała. Z kolei trzy lata później w rozmowie przeprowadzonej przez Krystynę Pytlakowską, opowiedziała o tym, co w życiu się udało, a co zawiodło. Przypominamy ten niezwykły wywiad.
Polecamy też: Janina Paradowska: „Życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło”. Jedyna taka rozmowa!
Krystyna Pytlakowska: O 70. urodzinach kobiety zazwyczaj chciałyby zapomnieć, Janina Paradowska wręcz przeciwnie - świętowała je.
Janina Paradowska: Bo nawet gdybym chciała o nich zapomnieć, nie mogę. Drugiego maja budzę się przed ósmą rano, jak zwykle włączam radio TOK FM i słyszę, że Janina Paradowska obchodzi 70. urodziny i że oni mi gratulują. Nie mija 20 minut, a do mojego mieszkania wjeżdża bukiet róż w pięknym wazonie, właśnie od radia. Po dwóch godzinach dostaję kosz kwiatów od marszałek Ewy Kopacz – w życiu nie widziałam tak pięknych storczyków. Potem idę do redakcji, a tam redaktor naczelny wręcza mi bukiet wielkich czerwonych róż, no „bo cała Polska już wie”. Przez cały dzień odbierałam telefony z życzeniami i pytaniem, o której będę w domu, bo są bukiety do dostarczenia. I nagle zrobił się niesłychany jubileusz. Dwa tygodnie wcześniej rozmawiałam z koleżanką, która powiedziała: „Wiesz, skończyłam 70 lat”. „I jak było?”, spytałam. A ona: „Miałam taki dzień niepokoju, a potem to już normalnie”. Czekałam więc z niepokojem na ten dzień niepokoju, a tymczasem okazał się całkiem miły. Nawet „Gazeta Wyborcza” w Internecie zrobiła news z tych moich urodzin.
I na Pudelka Pani trafiła, jak prawdziwa celebrytka.
Janina Paradowska: Też? Nigdy nie byłam na Pudelku, ale przecież każdy może sprawdzić w Wikipedii, kiedy się urodziłam, i coś tam napisać na ten temat. Nigdy nie ukrywałam wieku. Oczywiście nikt nie lubi, jak mu za często jego pesel przypominać. Ja znam go na pamięć, bez patrzenia w dowód osobisty. Ale gdy spojrzę w lustro, mówię sobie: „Paradowska, jak na siedemdziesiątkę to się dobrze trzymasz. Mogło być gorzej”. A nic nie robię ze sobą. Żadnych botoksów.
A figurę ma Pani osiemnastki.
Janina Paradowska: To genetyczne, moje rodzeństwo też nieźle wygląda. Niedawno mój brat obchodził 80-lecie i postanowiliśmy urządzić uroczysty obiad w Krakowie. Inicjatorami byli synowie mego brata i siostra, która właśnie wróciła z mężem z Kanady – jest o cztery lata młodsza ode mnie. Dawno nam tak dobrze razem nie było i tak rodzinnie. Upiekłam mięso i ugotowałam młodą kapustę. Był tort, a na nim 15 świeczek. Bo wyliczyliśmy, że wspólnie z bratem mamy 150 lat. Na każde 10-lecie jedna świeczka.
Całość tej niezwykłej rozmowy znajdziesz poniżej...
Czytaj także: „Miała nadzieję, że spotka się w zaświatach z ukochanym mężem”. Krystyna Pytlakowska wspomina Janinę Paradowską
1 z 7
Janina Paradowska, najwybitniejsza polska dziennikarka polityczna i publicystka, związana z tygodnikiem „Polityka” i radiem TOK FM zmarła 29 czerwca 2016 roku. Miała 74 lat. Była laureatką nagrody Grand Press dla Dziennikarza Roku. Była jedną silnych osobowości kształtujących opinie publiczną w kraju...
2 z 7
– Ogląda się Pani za siebie? Robi bilanse?
Janina Paradowska: Czasem trzeba się obejrzeć, nie idzie się przecież do przodu z zamkniętymi oczami. Człowiek ma w głowie pewną sumę doświadczeń, z których korzysta. Kiedyś może mniej się za siebie oglądałam, musiałam się ścigać.
– Ścigać? Z kim?
Janina Paradowska: Z życiem, z pieniędzmi, ze zdobywaniem pozycji. Pracuję w konkurencyjnym zawodzie. Ale teraz niech już młodzi się ścigają. Ja osiągnęłam i tak więcej, niż myślałam, że osiągnę.
– A co chciała Pani osiągnąć?
Janina Paradowska: Chciałam być liczącym się dziennikarzem. Takie było moje marzenie.
– Pamiętam, że chciała Pani być aktorką.
Janina Paradowska: Wcześniej tak, ale w zawodzie aktorskim nigdy nie zaczęłam praktykować – ostudziły mnie opinie bliskich, że istnieje dysonans między moim wyglądem heroiny a głosem komediowym. W dziennikarstwie nie było takich rozterek. Nigdy nie chciałam być w jakimś ogonie, chciałam znaleźć się bliżej czołówki. Zazdrościłam tym, którzy mieli już znane nazwiska, ale nie było nigdy we mnie chęci, żeby zostać na przykład gwiazdą telewizyjną. Telewizja jest w moim życiu przypadkiem, a nie świadomym wyborem.
– Nie sądzi Pani, że wszystko w naszym życiu jest właściwie przypadkiem?
Janina Paradowska: Myślę, że w dużej mierze tak, trzeba znaleźć się w określonym czasie i w określonym miejscu. Użyję tu porównania do mojego ukochanego Starego Teatru z okresu jego świetności. Myślę, że ten fenomen polegał na tym, iż w sprzyjającym czasie w jednym miejscu znalazło się trzech wybitnych reżyserów, bardzo dobrzy dyrektorzy i grupa znakomitych aktorów. Coś między nimi zaiskrzyło, wybuchło i trwało. Potem zgasło i to już jest nie do powtórzenia. W moim przypadku taką iskrą był przełom 89 i 90 roku, wtedy zaczęła się moja kariera.
– Wcześniej pisała Pani w „Kurierze Polskim” teksty o turystyce?
Janina Paradowska: Tak, ale dzięki nim podróżowałam. Gdy w 1989 grupa dziennikarzy piszących o polityce musiała odejść, ja pracowałam już w opiniotwórczym „Życiu Warszawy” – średnio kontrowersyjnym dla polityków opozycji. Było mi łatwiej więc o pozyskiwanie rozmówców do wywiadów. No i nie byłam początkującym dziennikarzem, za którego trzeba napisać każdy tekst. W 1991 roku przeszłam do „Polityki”, więc było jeszcze łatwiej. Nastąpił zbieg różnych okoliczności. A jeszcze Andrzej Krzysztof Wróblewski zaprosił mnie do programu „Kontrapunkt”, a później Krzysztof Turowski do „Godziny szczerości” – akurat spotkaliśmy się w Strasburgu. I tak to się zaczęło.
3 z 7
– Pamięta Pani swój pierwszy polityczny wywiad?
Janina Paradowska: Nie, ale pamiętam wywiad z profesorem Andrzejem Zollem, na długo zanim został rzecznikiem praw obywatelskich. Żartowaliśmy potem, że to ja go wykreowałam, że jestem matką chrzestną jego kariery.
– A teraz jest Pani bardziej znana niż wielu profesorów, „Puszka Paradowskiej” w Superstacji ma sporą, wierną widownię. Prawdziwy sukces przyszedł po sześćdziesiątce?
Janina Paradowska: Po pięćdziesiątce, a gdyby liczyć „Godziny szczerości” – to wcześniej.
– Co by nie powiedzieć, teraz jest prawdziwa erupcja Paradowskiej, telewizja, radio, komentarze w „Polityce”. Popularność. Proszą o autograf?
Czasami. Mnie bardzo dużo ludzi po głosie rozpoznaje.
– Pani nie lubi swojego głosu?
Janina Paradowska: Przyzwyczaiłam się do niego. Kiedyś strasznie mnie denerwował. Teraz jak słucham zapowiedzi radiowych, że będę prowadziła „Poranek” w Radio TOK RM, przyjmuję to już spokojnie, wcześniej denerwowałam się: „Mój Boże, może powinnam mówić ciszej albo szybciej”. Nie mogę zrozumieć, że niektórzy są nim zachwyceni, bo podobno jest w nim charakter. Ale z wyglądu także jestem rozpoznawalna, dużo ludzi zaczepia mnie na ulicy.
– To łechce próżność?
Janina Paradowska: Nie przeżywam związanych z tym specjalnych emocji, ale miło, gdy idę Nowym Światem, a z kawiarni wybiega mężczyzna i krzyczy: „O, pani Paradowska, mogę panią zaprosić na piwo?”. „Nie piję piwa”. „To chociaż czekoladki pani kupię”. I ciągnie mnie do sklepu. Tymi czekoladkami właśnie panią poczęstowałam. A dzisiaj podchodzę do samochodu, a inny pan mówi: „O, najlepsza polska dziennikarka”. Nie ukrywam, że to łechce moją ambicję. Zatrzymałam się i chwilę porozmawialiśmy.
– Czy koledzy zazdroszczą Pani pozycji i popularności?
Janina Paradowska: Nie wiem, ja słabo żyję życiem redakcyjnym, ale nie odnoszę wrażenia, że mój naczelny liczy się ze mną bardziej niż z kilkoma innymi osobami, chociaż mam przekonanie, że mnie ceni, wie, że stanowię jakąś tam wartość w piśmie, i daje tego dowody. Teraz dał mi własną rubrykę na początku numeru, ze zdjęciem, to się wcześniej nie zdarzało. Sądzę więc, że moje nazwisko coś w redakcji „Polityki” znaczy, chociaż z drugiej strony pewnie dużo kolegów chciałoby, żebym już sobie poszła.
4 z 7
– Uważają, że zajmuje Pani im miejsce?
Janina Paradowska: Może niektórzy tak myślą, ale ja ten wyścig naprawdę już im zostawiam. Wiem, że wielu mnie nie prześcignie, chociaż się bardzo stara. Ale ja swoje już zdobyłam.
– Co Pani ma?
Janina Paradowska: Pozycję, która mi wystarczy. Życiową stabilizację na całkiem dobrym poziomie. Mogę robić, co chcę, napisać, co chcę. Mogę też nic nie pisać i świat by się nie skończył. Być może w redakcji już chcą, żebym pisała trochę mniej, i dlatego mi dali tę rubrykę? Odnoszę wrażenie, że część kolegów uważa, że jestem za głupia, żeby pisać pewne rzeczy, mądre eseje. Są nowe gwiazdy, które inaczej niż ja rozumieją politykę, inaczej piszą. Ja nie umiem pisać bez kontaktu z ludźmi, wszędzie muszę chodzić, czytać stenogramy i opinie, nieustannie rozmawiać z tymi, co w polityce i blisko polityki. Staram się być chłodna w ocenach, nie epatować rewolucyjnym żarem, ale być może nie potrafię zrobić głębokiej, intelektualnej analizy tego, co się dzieje w polityce. I nawet nie chcę. Od tego są inni. Ja chcę opisywać politykę tak, jak ona się dzieje naprawdę.
– Ale nie boi się Pani powiedzieć, że trzeba słuchać tego, co mówi Jarosław Kaczyński, choć niekoniecznie się z nim zgadzać. I że rząd Donalda Tuska jest rządem od nicnierobienia.
Janina Paradowska: Staram się być obiektywna, uważam, że zapanowała teraz taka moda na krytykowanie rządu i właśnie się zastanawiam, czy nie poddałam się zbytnio tej modzie, czy wręcz presji. Ja nigdy nie lubiłam chodzić w stadzie. Mam jeden problem – politykę traktuję poważnie i lubię polityków.
– Wszystkich?
Janina Paradowska: Durnych nie. Jak ktoś jest głupi, nie mam ochoty z nim rozmawiać. Natomiast nie można powiedzieć, jak to teraz w modzie, że cała klasa polityczna jest do wyrzucenia. Lubiłam kiedyś także Kaczyńskiego, dziś go słucham i nie rozumiem.
– Zawsze płynęła Pani pod prąd, chwaląc na przykład Wałęsę, gdy inni wieszali na nim psy.
Janina Paradowska: Bo mnie się Wałęsa zawsze sprawdzał, nawet teraz mi się sprawdził, gdy przyjechał do Krakowa na mszę po śmierci Stefana Jurczaka, jednego z najważniejszych i najmądrzejszych działaczy pierwszej „Solidarności”. A tyle osób, które towarzyszyły Stefanowi od samego początku, nie pojawiło się, by go pożegnać. Wałęsa znów mnie ujął. Zawsze go broniłam i uważam, że jego prezydentura nigdy nie została porządnie oceniona. Sporo niesprawiedliwych sądów zrewidował ostatnio Robert Krasowski w książce „Po południu”, ale jakoś ta świetnie napisana książka nie doczekała się poważnej dyskusji. Może jeszcze nie czas?
Zobacz też: Janina Paradowska: "Życie składa się też ze śmierci".
5 z 7
– Co to znaczy? Że nie korzysta Pani z Internetu?
Janina Paradowska: Ależ korzystam i z komputera też, ale nie mam profilu na Facebooku i dlatego podobno nie istnieję. Ale niespecjalnie mnie to interesuje. Gdy słyszę, że ludzie żyją w tym internetowym świecie, zawierają tam znajomości, rozmawiają, nie umiem sobie tego wyobrazić. Co to za rozmowa, gdy się nie patrzy komuś w twarz? Nie umiałabym na przykład czytać e-booków, dla mnie książka musi być papierowa. Z zasady nie oglądam sztuk teatralnych na dvd, chyba że dawne, które uwielbiam, bo teatr też lubię bardziej uporządkowany, mniej nowoczesny. Kiedyś żyłam w pędzie, teraz mam więcej czasu na czytanie, teatr, kino.
– Pani, znana z pracoholizmu?
Janina Paradowska: To nie tak, że lata lecą bezkarnie, bywam czasami zmęczona i coś tam skreślam z kalendarza zajęć. Z niektórych rzeczy będę rezygnować, na przykład częściowo z uczenia na dziennikarstwie.
– A jednocześnie mówiła mi Pani nie tak dawno temu, że praca to lekarstwo na depresję, smutki.
Janina Paradowska: Długa bezczynność byłaby nieznośna, męcząca, ale nie narzucam już sobie takiego tempa jak kiedyś, gdy pracowałam w dziennikach. Kiedyś mi się wydawało, że jak czegoś natychmiast nie skomentuję, świat nie dowie się, co ta Paradowska myśli. Ze szkodą dla świata oczywiście. A teraz wiem, że się nie zawali, a ja w którymś momencie i tak powiem, co myślę.
– Ma Pani do siebie żal, że nie wykorzystała jakiejś szansy, tematu, że nie spotkała się z kimś ważnym?
Janina Paradowska: Zawodowo to nie. Moje zadry są bardziej prywatne, osobiste. Noszę w sobie ból związany z moją matką. Gdy wyjeżdżałam do Warszawy w 1967 roku, mama została w Krakowie. Chorowała, ale ja do Krakowa nie wróciłam. Była tam sama, bo siostra mieszkała już w Kanadzie. Często myślę, że chyba nie okazałam jej tyle uwagi i nie dałam tyle serca, ile powinnam. Kiedyś znalazłam w szpargałach domowych dramatyczny list mamy, w którym pisała właśnie o tym. Myślę, że sprawiam wrażenie osoby cierpiącej na niedostatek uczuć. Oczywiście pomogę w każdej sprawie, coś tam załatwię, zwłaszcza jeśli chodzi o moją rodzinę, ale bardzo trudno przychodzą mi rozmowy osobiste. Nie umiem usiąść z bratem i siostrą i tak pogadać o życiu od serca, porozdrapywać rany, pochylić się nad problemami. Z mamą też tak nie porozmawiałam. Może jestem za konkretna, a może boję się, że się rozkleję i potem trudno mi będzie pozbierać się do kupy.
– Łatwiej takie rozmowy prowadzić z obcymi niż z rodziną?
Janina Paradowska: Chyba tak, jeśli mam więc pretensje do siebie, to właśnie o to. Z Jurkiem – moim drugim mężem – też nie wykorzystałam danego nam czasu na takie okazywanie uczuć, jakie powinnam mu okazywać.
– Nie mówiła mu Pani, że go kocha?
Janina Paradowska: Mówiłam, ale może czasem trzeba wykonać więcej gestów.
– Robiła Pani bardzo wiele dla swoich mężczyzn. Z pierwszym mężem była Pani też do końca jego życia. Mimo jego uzależnienia od alkoholu.
Janina Paradowska: Powiedziałabym, że zrobiłam dla niego nawet więcej, niż mogłam, bo rzeczywiście wiele mnie to kosztowało. Ale tak naprawdę mogłam niedużo, bo w takich sytuacjach człowiek jest bezradny. Jednak po latach wspólnie spędzonych pamięć o rzeczach dobrych jest silniejsza niż o złych, a ja w ogóle sobie nie wyobrażałam rozwodów. Może gdybym się szaleńczo zakochała w kimś innym. Ale to mi nie groziło.
– Nie była Pani zdolna do takich szaleńczych zakochań?
Janina Paradowska: Trzy czy cztery razy mi się to zdarzyło, ale ja w ogóle byłam mało kochliwa. Moje uczucia są stabilne. Jak już raz się zakochałam, to trwałam. A potem ta miłość przechodziła w przyzwyczajenie.
– Mężczyźni dla Pani tracili głowy, rozwodzili się. I trudno się dziwić – na zdjęciach z młodości jest Pani śliczną brunetką. Chyba jeszcze z okresu pracy jako barmanka w klubie Pod Jaszczurami?
Janina Paradowska: Czy byłam ładna? Na pewno miałam piękne paznokcie i zawsze świetnie pomalowane oczy. Umiałam pociągnąć nad nimi kreskę i wychodziło takie kocie oko. A wtedy nie było eye-linerów jak dziś, pluło się do pudełka z tuszem i maczało w tym pędzelek. Mam tyle wspomnień związanych z Jaszczurami, Krakowem, z ludźmi, którzy już odeszli. Widzi pani te cztery obrazki, które wiszą nad drzwiami? To „Czaszki” Franka Starowieyskiego – projekty jego scenografii do „Punktu przecięcia” Claudela, który mój brat reżyserował w teatrze we Wrocławiu. Byli bardzo zaprzyjaźnieni, a ja Franka wyjątkowo lubiłam. Czasem patrzę na te obrazki i myślę: Paradowska, to były fajne czasy.
6 z 7
– Nie ma Pani dzieci, a byłoby z kim się dzielić wspomnieniami.
Janina Paradowska: No nie mam. Chociaż są bratankowie, ich żony, dzieci. Kiedyś podczas weekendu przyszła mi nawet taka myśl do głowy, że na pewno bym nie siedziała tu sama, gdybym miała dzieci. Ale potem doszłam do wniosku, że przecież one miałyby już własne życie, czyli i tak byłabym sama.
– Dziennikarki często boją się macierzyństwa?
Janina Paradowska: Mnie się tak ułożyło. Początek mojej pracy w Warszawie, bez mieszkania, bez niczego. Potem małżeństwo z Tadeuszem, świetnym reporterem. Nie chciał mieć dzieci. Później jego alkoholizm. Poza tym dużo jeździłam w teren, nawet z psem miałam problem, kto go wyprowadzi. Potem zaczęło się robić na wszystko za późno.
– Pani wystarcza chyba sama sobie? Czy w ogóle ma Pani przyjaciół i przyjaciółki?
Janina Paradowska: Nigdy nie miałam takich przyjaciółek od serca, może poza okresem szkoły podstawowej i średniej. Chociaż po moim zmarłym mężu przejęłam jego przyjaciela, z którym spotykam się co poniedziałek o godzinie 12 w Sheratonie. Muszę się przed nim ze wszystkiego wyspowiadać, wiem, że mogę w każdej sytuacji na niego liczyć. Zresztą na wielu przyjaciół męża mogę liczyć. Mam grupę bardzo mi życzliwych koleżanek z Klubu 22, które przejmują się moimi sprawami.
– Namawiają, żeby Pani rzuciła palenie?
Janina Paradowska: Nie, bo nikt nie wyobraża sobie mnie bez papierosa. Przyznam się pani, że bardzo chcę mieć portret, który zostawiłabym moim bratankom. Ciągle tylko się zastanawiam, czy powinnam być na nim z papierosem, czy bez. Może dlatego jeszcze go nie zamówiłam, chociaż mam już wybraną malarkę. Na razie wrzuciłabym go gdzieś za szafę, a po mojej śmierci bratankowie by go sobie powiesili i mówili: „Ciotka nie była taka zła”. Jesteśmy bardzo zżytą rodziną.
– Często myśli Pani o śmierci?
Janina Paradowska: O swojej nie. Tylko o tych, co umarli. Rozmawiam z Jerzym, moim mężem, opowiadam mu o spektaklu, który obejrzałam, czy o filmie, który jemu by się podobał. Na przykład polubiłby pewnie „Dziewczynę z tatuażem”. Albo mówię sobie: „Treliński tak fajnie zrobił tego »Latającego Holendra«. Tobie, Jurek, by to się podobało, te mroczne szarości, szum wody”. I jestem zła na niego, że już tego nie zobaczy. Na pewno oglądałby mecze, mimo że nie był kibicem, ale uważał, że jak są mistrzostwa, to zobaczyć trzeba, bo to już prawdziwa piłka. We dwójkę byśmy sobie jeździli samochodem z chorągiewkami. I taka złość mnie nachodzi.
– Ale pogodziła się Pani już z jego odejściem? Kiedy rozmawiałyśmy o tym trzy lata temu, nie miała Pani w sobie takiego spokoju jak teraz.
Janina Paradowska: Są sprawy nieuchronne, ale to nie oznacza pogodzenia się z nimi. Tylu rzeczy nie możemy już razem przeżyć. Przyjeżdżają do Polski zespoły z naszej młodości, różne, muzyczne też. Mówię do niego: „Będzie Madonna. Tak ją lubiłeś”. I wściekam się: „Zimowski, coś ty mi zrobił”. A to już pięć lat mija. Właśnie myślimy nad kolejną nagrodą jego imienia.
Polecamy też: Janina Paradowska: „Życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło”. Jedyna taka rozmowa!
7 z 7
– Podtrzymywanie pamięci przynosi ulgę?
Janina Paradowska: Jestem szczęśliwa, że tak się to rozwija, że wręczanie nagród imienia Jurka jest pretekstem do spotkań ludzi, którzy dobrze się czują w swoim towarzystwie, i że jest ich z roku na rok więcej. Cieszy mnie, że pytają, kiedy odbędzie się wręczenie i kto w tym roku tę nagrodę dostanie.
– Myśli Pani sobie: Jestem spełniona, moje życie jest szczęśliwe?
Janina Paradowska: Wiele mnie cieszy, przecież nie można usiąść i zatopić się w smutku. Wracam z tej telewizji wieczorem cztery razy w tygodniu, robię sobie herbatę, otworzę laptopa, żeby sprawdzić pocztę, usiądę w kuchni, coś tam odpiszę i myślę: Skończyłam już dzień, teraz tylko przyjemności. Popatrzę na ten mój dom.
– I podoba się Pani?
Janina Paradowska: Podoba mi się, a mieszkanie w Krakowie jest jeszcze ładniejsze. Tam też lubię usiąść i popatrzeć.
– Refleksyjność przychodzi z wiekiem. Ale Pani czas się wcale nie ima.
Janina Paradowska: Oj, ima. Teraz męczy mnie o wiele więcej niż dawniej. Wolniej pracuję, dłużej piszę. Trudniej mi się wstaje rano. Ale przyszłość mnie nie przeraża. Nie poświęcam jej zresztą za dużo uwagi. Mówią mi nieraz: „Napisz książkę”. Po co? Nie mam takich ambicji.
– Wyszedł przecież niedawno wywiad rzeka z Panią. Bardzo ciekawy.
Janina Paradowska: Byłam zaskoczona propozycją Marty Stremeckiej. Jestem pewnie jakoś tam próżna. Wie pani, co zafrapowało w niej wielu czytelników? Jak ja wyprowadzałam na pole sześć krów jednocześnie, gdy jeździłam na wakacje na wieś do znajomych rodziców. Nikt nie chciał wierzyć, że dałam sobie radę. I jeszcze że mi się te wszystkie łańcuchy nie poplątały.
– Nie ma Pani marzeń zawodowych – na przykład rozmowa z kimś trudno dostępnym?
Janina Paradowska: Mam, mam. Chciałabym zrobić większy, może książkowy wywiad z Tadeuszem Mazowieckim, ale on konsekwentnie odmawia. Nie wiem, czy tylko mnie, czy każdemu.
– To może teraz od drugiej strony. Z której rozmowy jest Pani dumna?
Janina Paradowska: Na pewno z tej ostatniej z Lechem Wałęsą o książce jego żony. Nikt w redakcji nie wierzył, że będzie chciał rozmawiać. Zadzwoniłam do niego i mówię, że chciałabym zrobić z nim wywiad. „Dobrze”, zgodził się. „Ale ja chciałabym porozmawiać tylko o książce pana żony”. „Dla pani wszystko”, odpowiedział. I nie pominął żadnego mojego pytania.
– Zmieniłaby Pani coś w swoim życiu, gdyby mogła?
Janina Paradowska: Staram się w ten sposób nie myśleć, bo na wiele wydarzeń nie miałam wpływu. Ale myślę też, że życie mi się mimo wszystko nad podziw dobrze ułożyło. Po co bym miała więc je zmieniać?