Reklama

Ikona polskiego kina. Mężczyzna nietuzinkowy. Świetny pisarz. Erudyta o błyskotliwym poczuciu humoru. Jan Nowicki w refleksyjnej rozmowie z Beatą Nowicką opowiada o raju, afekcie do szpitali, udręce pisania, miłości życia i… śmierci.

Reklama

O czym ja mam na Boga z tobą rozmawiać?

O przemijaniu i samotności. O miłości i o tym, że właściwie jest Pan pisarzem…

Pisarzem – za duże słowo, ale niech będzie. Od blisko 15 lat nie uprawiam zawodu aktora. A nieliczne propozycje po prostu olewam. Czasami występuję z moimi kolegami jazzmanami. Zawód aktora niesie ze sobą takie niebezpieczeństwo, że człowiek nigdy do końca nie wyprowadza się z niego, bo jest w nim pewien powab. A piszę od lat. Nietrudno jest napisać książkę. W tej chwili każda łachudra pisze. Ważne, żeby książkę sprzedać, a po drugie, żeby była czytana. Od biedy może mógłbym się z tego pisania utrzymać, ale takiej biedy to ja już nie zniosę.

„Mężczyzna nie umiera nigdy” – to cytat z Pana najnowszej książki o cudnym tytule „Spotkania w Raju”.

Z moimi cytatami trzeba uważać, bo one bardzo często są kłamstwem, prowokacją. Biorą się z umiłowania do frazy. Jak mi się fraza spodoba, to nawet nie musi mieć sensu. A trochę na poważniej, wiesz, że całkiem niedawno skończyłem 81 lat?

Wiem. 5 listopada.

Wszystkich, którzy twierdzą: „Jeszcze dużo przed tobą… dobrze wyglądasz…”, po prostu nienawidzę. Dlatego, że ani dużo przede mną, ani dobrze nie wyglądam, a przede wszystkim wiem, co oznacza ciężar, ale także pewne uroki tego wieku. Do siedemdziesiątki w ogóle nie liczyłem lat. Było mi zupełnie obojętne czy mam lat 35, czy 65, być może ze względu na to, że zawsze cieszyłem się końskim zdrowiem. Poza tym mam taką cechę charakteru, że niczego szczególnego od życia nie oczekuję. Powiem więcej, to, co mnie spotykało przez całe życie, przekraczało moje oczekiwania. Nie spodziewałem się, że to zagram, to powiem, to napiszę. Teraz, pijąc poranną kawę, wstrętną zresztą, bo za mało nasypałem, pomyślałem sobie, że wszystko jest do siebie podobne. Aktorstwo jest podobne do pisania.

Reklama

(...). Przecież wiem, że Pan nie boi się śmierci…

Boję się cierpienia. Nie. Wkur*ia mnie, że będę cierpiał. Bo będę. Boję się agonii. I boję się zwłaszcza tych, którzy wtedy będą stać z boku, że będą mówili: „Dziadku, tatusiu, nic się nie dzieje, dobrze wyglądasz, będzie dobrze…”. Chętnie wyskoczyłbym wtedy z łóżka, żeby ich opier*olić. Nie chciałbym tego, a wiem, że tak się stanie. Moim marzeniem byłoby, żebym w pewnym momencie wyparował. Oddałbym wszystko, żeby nikt, to nie jest kokieteria, żeby nikt o mnie nie wspominał.

ANTONI ZAMACHOWSKI
ANTONI ZAMACHOWSKI
Reklama
Reklama
Reklama