Reklama

Ma niesamowity głos. Występuje na największych scenach operowych świata. Nagrał już pięć solowych płyt i wystąpił na niezliczonej ilości koncertów. Kontratenor Jakub Józef Orliński odpowiedział Katarzynie Piątkowskiej o braku talentów, stolarce, zasypianiu w operze, seansach spirytystycznych i o tym, co w życiu jest naprawdę ważne.

Reklama

Jakub Józef Orliński otrzymał nagrodę plebiscytu VIVA! People Power w kategorii "Człowiek dla sztuki". Wręczył ją artysta, Rafał Olbiński. "Ten człowiek choć dopiero niedawno skończył trzydziestkę, może pochwalić się niezwykłym dorobkiem. Śpiewał na scenach największych oper i teatrów świata od Nowego Jorku, Londynu, Frankfurtu, Paryża po Rio de Janeiro, Buenos Aires czy Bogotę. Wydał już kilkanaście albumów, ostatnio zadziwił świat na otwarciu Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Kontratenor o niezwykłej barwie głosu. Głosu, który pozwolił mu już teraz poszybować wysoko do nieba, a przecież to dopiero początek - przemówił przed publicznością.

Poniżej przypominamy wywiad z Jakubem Józefem Orlińskim, który ukazał się w magazynie VIVA! w lutym 2023 roku.

Jakub Józef Orliński - wywiad VIVY!

– Zasnąłeś kiedyś w operze?

Oczywiście, że tak. Zdarzyło mi się też być przerażonym. Miałem 16 lat i poszedłem do Opery Narodowej w Warszawie na „Elektrę”. Siedziałem w 10. rzędzie, zadzierałem głowę, żeby czytać na wyświetlaczu, co śpiewają, a duże śpiewaczki krzyczały na mnie ze sceny. To było traumatyczne przeżycie. Stwierdziłem wtedy, że opera nie jest dla mnie. A potem poszedłem na studia na Uniwersytet Muzyczny (śmiech).

– Co się stało?

Zobaczyłem inne rzeczy, które były wciągające, a przede wszystkim zacząłem rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Często idę do opery czy na koncert, żeby odpocząć. I czasami mnie znuży. Ale to jest najlepsza pochwała dla wykonawców, bo to znaczy, że jest tak świetnie, że udało mi się zrelaksować. Oczka mi opadają wtedy… Wiem, nie brzmi dobrze?

– Raczej zdumiewająco. Czym jeszcze mnie zaskoczysz?

Może tym, że nie jestem wielkim znawcą opery? Ale przecież nie można wiedzieć wszystkiego. Przed wyjściem zawsze jednak sprawdzam, o czym jest przedstawienie, na które idę. Ta wiedza potem z muzyką świetnie się składa. To jest jak zabawa na dwóch placach zabaw naraz. Uwielbiam to.

– Śpiewasz utwory głównie barokowe. To może chociaż wiesz, o czym śpiewasz?

Zawsze. To jest konieczne! Muszę wiedzieć.

– A widzowie wiedzą?

Często nie mają pojęcia, ale mi to nie przeszkadza. Najważniejsza jest autentyczność, a muzyka mówi sama za siebie. Jedną z najpiękniejszych rzeczy jest budowanie więzi z publicznością. Niesamowite jest to, że mogę zaśpiewać to samo w różnych miejscach na świecie i każdy występ będzie unikatowy. Lubię widzieć, jak ludzie odbierają muzykę, jak ją przeżywają. Uwielbiam występować w Palau de la Música w Barcelonie. W Hiszpanii ludzie są szaleni! Naprawdę szaleni! Zdarzało się, że już przed występem byli tak rozemocjonowani, że aż krzyczeli, a ja nie mogłem zacząć. Nie wiedziałem, co zrobić. Zejść ze sceny i wejść jeszcze raz? Ale to było piękne. W takich momentach mam serce przepełnione miłością i wdzięcznością i chcę dać tym ludziom trzy tysiące procent swoich możliwości. Lubię się dzielić i w życiu, i na scenie. Nie
śpiewam po to, żeby usłyszeć, jaki jestem wspaniały. Idę, żeby być pewnego rodzaju przekaźnikiem tego, co autor chciał powiedzieć, i przedstawić widzom swoją kreatywność i inwencję.

– Musiałbyś odbyć seans spirytystyczny, żeby kompozytorzy, których utwory śpiewasz, zdradzili Ci, co chcieli przez swoje słowa lub muzykę powiedzieć.

Czasami się odbywają. Palo santo się pali, a ja pytam: „Haaaaendeeeel, co chciałeś mi przekazać?” (śmiech). Na szczęście pracuję z żywymi ludźmi, otwartymi na dialog. To jest dla mnie bardzo ważne, bo czasami słucham, jak znajomi opowiadają o współpracy z reżyserami, którzy są bardzo totalitarni. Zastanawiam się wtedy, jak ja bym się odnalazł w takiej sytuacji. Jestem asertywny i jeśli coś mi nie pasuje albo według mnie nie ma sensu, odmawiam. Miałem taką sytuację w Paryżu. Starłem się z reżyserem. I byłem zadowolony, w jaki sposób to zrobiłem, i z tego, że nie dałem sobie wejść na głowę. Skończyło się na tym, że już nigdy pewnie nie będę z nim pracował.

– Obraził się?

Nie, ale ja nie chcę. Wiesz co? Nam się wydaje, że mamy całe życie przed sobą. A nie mamy. Czas leci bardzo szybko. Po co mam marnować dwa miesiące życia, żeby pracować z kimś, kto może nawet nie chce być niemiły, ale po prostu jest niemiły?

– Nie boisz się, że ktoś przypnie Ci łatkę „trudny we współpracy”?

Nie można sobie dać wcisnąć wszystkiego. Reżyser może być najbardziej znany na świecie, ale jak każdy może mieć po prostu głupie pomysły. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób mówisz „nie”.

– Czego odmawiasz?

Tańczę breakdance. Jestem aktywny. Robię rzeczy, których większość śpiewaków operowych nie potrafi. Umiem na przykład zrobić salto. Ale nie zrobię go tylko dlatego, że to jest widowiskowe i że umiem. Ale jeśli zrobienie go zgrywa się z moją postacią, a argumentacja mnie przekona, zrobię to. Na przykład w Giessen w operze Telemanna grałem żołnierza i musiałem wyskoczyć przez okno. Zrobić tygrysi skok. To było widowiskowe. Ale było w charakterze tej postaci i tej sceny. We Frankfurcie w „Rinaldo” też pokazałem swoje umiejętności, bo to pasowało do roli rycerza. Zazwyczaj jestem skromny, ale powiem to… nie sądzę, żeby ktoś inny był w stanie zrobić tę rolę w taki sposób jak ja.

– Frankfurt, Nowy Jork, Paryż. Stoją przed Tobą otworem największe sceny świata. Marzyłeś o tym?

Coś ty! Prześcignąłem wszystkie swoje marzenia. Może dlatego mam bardzo luźne podejście i otwarte ramiona na to, co się wydarza. Tylko w pewnym momencie trzeba przyjąć do wiadomości, że to nie dzieje się z przypadku, ale że sam do tego doszedłem.

img6pXwsM-caead13
Dorota Szulc

– A zaczynałeś w… liceum plastycznym.

To są cuda! (śmiech). I byłem tam fatalnym uczniem. Starałem się rysować. Moi rodzice są malarzami, dziadek jest architektem. Myślałem, że coś i we mnie się obudzi. Ale w trzeciej klasie stwierdziłem, że nie ma takiej opcji. Cała klasa zawsze przychodziła do mojej sztalugi, żeby się pośmiać. Raz mi się udało narysować dobrze. To był ludzik. Byłem z siebie bardzo zadowolony. Wyszedłem z sali, a wtedy mój najlepszy kumpel dorysował mu penisa. Gdy wróciłem, nauczycielka podeszła do mnie i powiedziała: „No pierwszy raz, Józek, coś dobrego narysowałeś i od razu musiałeś zepsuć!”. Ale była zła! A jaki ja byłem zły!

– Nie ma tego złego…

Skierowałem się w stronę muzyki, bo naprawdę nie wiedziałem, co mam zrobić ze swoim życiem.

– Ale żeby tak od razu porywać się na Uniwersytet Muzyczny? Mogłeś zostać wokalistą na przykład. Założyć zespół garażowy.

Nieee. Robiłem bity hiphopowe dla kolegów z gimnazjum, ale taki rodzaj kariery mnie nie kręcił, to nie było dla mnie. Byłem w świecie muzyki dawnej, bo wielką częścią mojego życia był chór Gregorianum. Byłem w nim 13 lat. Dużo od nich dostałem. Nie tylko muzycznie, ale tak po prostu na życie. Stwierdziłem więc, że muzyka jest tym, co daje mi najwięcej satysfakcji i radości. Gdy śpiewałem, miałem namacalne poczucie szczęścia. Niestety nikt nie powiedział: „O rany! Jaki wielki talent! Musimy go przyjąć!”. Przez trzy lata byłem na studiach płatnych i próbowałem się dostać na te bezpłatne. Cóż. Śpiewałem bardzo źle i nie miałem wiedzy teoretycznej. Nie byłem dobrym materiałem na śpiewaka. Wiesz, ja nie mam talentu do śpiewania.

– Chyba jeszcze nigdy podczas wywiadu nie byłam tyle razy zaskoczona.

Śpiewak bez talentu do śpiewania (śmiech). Ale jestem bardzo zawzięty i jeśli ktoś mi wmawia, że czegoś nie mogę, to ja właśnie pokażę, że mogę. I nie chodzi o to, że robię komuś na przekór.

– Na przekór komuś zostać kontratenorem to byłby wyczyn. Jakiś talent musisz jednak mieć.

Umiem zmotywować siebie i uwielbiam proces. Sam proces dochodzenia do czegoś jest dla mnie jak złoto. Na przykład taki koncert. To już jest dla mnie zabawa, taka wisienka na torcie. Bardzo ważna wisienka, ale jednak bardzo cenię sobie samą drogę, jak przeżyłem proces, który mnie do koncertu czy danego celu doprowadził.

– W relacji z kobietą też proces jest najważniejszy?

Najfajniejsze jest to, że każda relacja jest procesem. Nie jest przecież tak, że jak już z kimś jesteś, to jest wygrana i Pola Elizejskie. Tak samo jest ze wszystkimi relacjami, nie tylko partnerskimi. To jest fascynujące i niezwykle edukujące.

Jakub Józef Orliński, Viva! 3/2023
Fot. Dorota Szulc

– Proces umawiania się na wywiad trwał prawie rok. Co zrobimy, jak już nam się udało? Może zacznijmy się już umawiać na za dwa lata?

Racja (śmiech). Może chociaż po jednym mailu do siebie wyślijmy. Organizacja w moim przypadku jest bardzo ważna. Dobrze się organizuję i potrafię zrobić dużo rzeczy w bardzo krótkim czasie. Mój mózg działa na bardzo szybkich obrotach, ale muszę mieć swój notesik. Jak nie zapiszę, co mam do zrobienia, jest mi smutno i źle, bo jest duża szansa, że po prostu o tym zapomnę. A jak zrobię to, co miałem na kartce zapisane, to ją wyrywam i zaczynam od nowa. Tak samo zresztą jak nowy projekt zawsze zaczynam z domu. Muszę wrócić choć na chwilę, żeby się spotkać z rodziną, z przyjaciółmi. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby mieć dobry start psychiczny. Gdybym „na zmęczu” wchodził w kolejne projekty jeden po drugim, szybko bym się wypalił i zajechał. Wracam więc do Warszawy nawet na parę godzin, żeby poopowiadać dziadkom, jak było w trasie. Mam wielkie szczęście, że mam do kogo wracać i dzielić się tym wszystkim. Jestem z moją rodziną bardzo związany. Zawsze robię wszystko na maksa i najlepiej, jak potrafię. A dzięki nim umiem wyważyć balans. Kiedyś czytałem wywiad, w którym jakaś śpiewaczka albo śpiewak, już nie pamiętam, żalił się, że prowadzi bardzo samotne życie od hotelu do hotelu. Nie chciałbym tak. Dlaczego miałbym wybrać życie w samotności, skoro uwielbiam być z ludźmi? Mam to szczęście, że występuję z ludźmi, którzy są moimi przyjaciółmi. Na całym świecie mam mnóstwo bliskich znajomych. Z ciekawostek… wiesz, że samotność śpiewaka może też zależeć od jego aparatu głosowego? Ja mam dość mocny, ale wiem, że są osoby, które nawet kawy napić się nie mogą, bo refluks, albo wypowiedzieć dwóch zdań, bo od razu męczy im się głos. Gdyby coś takiego mi się przytrafiło, nie zdecydowałbym się na ten zawód. Zresztą ja nie chcę do końca życia być śpiewakiem.

– Kim mógłbyś zostać?

Wiem o tym, że byłbym świetnym ogrodnikiem. W moim mieszkanku kwiaty tak wspaniale przy mnie się mają. Głaszczę je. Porozmawiam z nimi od czasu do czasu. Podlewam je tak, że za…ście rosną. Mógłbym też robić w drewnie. Zrobiłbym taki stolik, przy jakim teraz siedzimy. A teraz myślisz pewnie, że sobie żarty robię?

– Nieee…

Teraz jest bardzo fajnie, ale bardzo intensywnie. Nie chcę, żeby tak było zawsze. A ponieważ, jak widzisz, nie muszę mieć do czegoś talentu, żeby coś robić, coś sobie wymyślę. Ścieżkę mojej kariery nazywamy z moim pianistą Michałem Bielem „historią odtrącenia”. Gdzie nie poszedłem, zostałem odrzucony. Najpierw nie chcieli mnie na Uniwersytecie Muzycznym, potem w szkole w Filadelfii, w Nowym Jorku…

– Zaraz, zaraz. Przecież studiowałeś na Juilliard School, jednej z najlepszych uczelni muzycznych w Stanach Zjednoczonych.

Tak, ale nie na tym kierunku, na który próbowałem się dostać. W rezultacie przyjęli mnie na inny, ale też musiałem to wywalczyć. Tak było w wielu innych miejscach. Było mi wtedy trochę smutno.

– „Trochę smutno” to chyba delikatnie powiedziane.

Zależy, jak się do tego podchodzi. Ja uwielbiam wyzwania. Niektóre rzeczy wychodzą, inne nie. Trzeba być cierpliwym. Jeśli się czegoś bardzo chce i wierzy się, że nie ma rzeczy niemożliwych, jest się w tym dążeniu do celu zawziętym, to prędzej czy później cierpliwość zostanie nagrodzona. Masz rację. Mam talenty. Jestem pracowity, cierpliwy i robię rzeczy najlepiej, jak potrafię.

Reklama

Artykuł aktualizowany 28.07.2024 r.

Reklama
Reklama
Reklama