„Na dobrym paliwie lecę”, Jerzy Antkowiak, młody 83-latek!
Jak projektant stracił prawo jazdy?
Kultowy projektant, Jerzy Antkowiak, skończył 83 lata. Ale wciąż czuje się młodo. Co utrzymuje go w dobrej kondycji? W wywiadzie dla dwutygodnika VIVA! zdradza, że ma swoje sprawdzone paliwo. Niestety, przez nie stracił prawo jazdy. Przeczytaj, jak radził sobie z zazdrością żony i policją!
Jerzy Antkowiak, rozmowa:
„Panie Jerzy, co pan robi, że tak pan się dobrze trzyma?”, pytają. Na dobrym paliwie lecę”.
A co Pana żona na te wszystkie piękne modelki wokół Pana?
Jerzy: Jak się kocha, to się wybacza. Grzecznym chłopcem nie byłem, ale moja żona, pani Dana, miała wielkie serce. Kiedyś wróciliśmy z występów naszym autokarem, peerelowskim ogórkiem. Wyładowaliśmy wory z ubraniami do magazynów przy Kubusia Puchatka, gdzie była wzorcownia. Mówię: „Jedziemy do mnie!”. Małgosia Niemen protestuje: „Ale pani Dana!”. „Pani Dana będzie zachwycona”, zapewniam. I o trzeciej w nocy lądujemy na Wolskiej, w naszym małym mieszkaniu. Pani Dana na nasz widok: „Boże, jak się cieszę, że przyjechaliście!”.
Święta kobieta.
Jerzy: Kiedyś ją tak nazwałem. Dodałem, że jak święta Matka Teresa z Kalkuty posunie się na ołtarzu, ona wskoczy na jej miejsce. Na to Anna Dymna: „Ty Matki Teresy w to nie mieszaj. Twoja Dana to dobro narodowe!”. Pani Dana to miłość mojego życia. Mamy dzieci, wnuki, prawnuki. Wprawdzie był taki moment, że się zięciów doliczyć się nie mogłem. Samo życie.
Uspokoiło się?
Jerzy: Jestem duszek niespokojny. Nie czuję, tych 83 lat. Biorę jakieś tabletki na nadciśnienie. „Panie Jerzy, co pan robi, że tak pan się dobrze trzyma?”, pytają. Na dobrym paliwie lecę.
Czyli?
Jerzy: Lubię wino. Na bankietach u Diorów i Yves Saint Laurentów piło się szampany. Za tym akurat nie przepadam. Teraz z panem Andrzej Domalikiem, prorektorem akademii teatralnej, siedzimy sobie w Komorowie i popijamy martini Bianco. Oprócz nas nikt tego nie chce. Mój urolog zapytał, czy czasem nie mam ochoty na małe piwko. „Panie doktorze, proszę mnie nie obrażać. Nie czasem, tylko często i nie małe tylko duże”. „To dobrze”, ucieszył się. Prawo jazdy przez to straciłem. Były imieniny świętego Jerzego, pojechałem tradycyjnie na piwo na pięknym, białym rowerze, który przywiozłem pani Danie z Wenecji. Z powrotem prowadziłem, ale za centrum pomyślałem: „Kawałeczek sobie pojadę”. Położyłem lewa nogę na lewym pedale, prawą się zamachnąłem i już po chwili leżałem w rowie. Rower na mnie. Nagle nadjeżdża policja. Wyciągają mnie spod tego roweru i wiozą na komendę. Spisują, mówię: „Źle piszecie. Miałem dopiero zamiar popełnić przestępstwo. Nie jechałem, tylko upadłem”. Oni pękają ze śmiechu, ale mówią, że nie mam świadków. Musi być sprawa. Trudno. Na sali sądowej znów protestuję, że miałem dopiero zamiar zostać przestępcą, ale wysoki sąd nie dopuszcza mnie do głosu. Więc w ostatnim słowie pozwalam sobie: „Wiem, że w sądach się nie przelewa. Ale nie może być tak, żeby sędzia miał taka pognieciona togę. Obserwowałem pana sędziego, pan wszedł w pomiętej. A w dodatku fioletowa lamówka jest źle wszyta”. Pisząca leży na maszynie, dławi się śmiechem. Sędzia purpurowieje. Poniosło się po ludziach, że „Antek” nie da sobie w kaszę nadmuchać. Nawet, jak go skażą.