Mija ósma rocznica śmierci Jadwigi Kaczyńskiej...
Odchodząc pozostawiła w sercu swojego syna ogromną pustkę
Dziś ósma rocznica śmierci Jadwigi Kaczyńskiej. 17 stycznia 2013 roku zmarła we śnie, na skutek niewydolności oddechowo-krążeniowej. Z synami, Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi, łączyła ją wyjątkowa więź. Jadwiga Kaczyńska była dla nich największym oparciem. „Największe kochanie to są dzieci. Jak tylko przyjdą na świat, wiadomo, że już nikogo bardziej kochać nie można", mówiła w wywiadzie dla VIVY!. Odchodząc, pozostawiła w sercu swojego syna ogromną pustkę. Prezes PiS do dziś nie może pogodzić się z ze śmiercią ukochanej mamy, najważniejszej osoby swojego życia.
„Była mądrą, dobrą Kobietą, troskliwą Matką, niosła ze sobą i przekazywała innym piękną tradycję polskiej inteligencji, patriotyzmu, uczciwości, zaangażowania w sprawy innych, otwartości wobec ludzi bez względu na ich życiową pozycję, głębokiego przywiązania do rodziny i Kościoła”, wspominał mamę Jarosław Kaczyński.
Rocznica śmierci Jadwigi Kaczyńskiej
Mówiono o niej: Matka Królów. 10 kwietnia 2010 roku, kiedy pod Smoleńskiem zginął jej syn – prezydent RP – i synowa, leżała w szpitalu w stanie krytycznym. Kiedy odzyskała pełną świadomość pod koniec maja, jedyny syn, jaki jej pozostał, bał się wyznać prawdę. Bo jak powiedzieć matce, że jej dziecko nie żyje? I czy ona będzie mogła to znieść? Czy nie zapłaci za to życiem? Jadwiga Kaczyńska jednak była silniejsza, niż się wydawało. Dwa lata po katastrofie udzieliła pierwszego wywiadu o tym, co czuła.
„Długo unikałam dziennikarzy. Bałam się, że nie powstrzymam łez. Ale nie chcę, żeby myślano, że zapomniałam, że było, minęło. To nigdy nie minie. Tydzień temu Jarek wszedł do mnie. Obudziłam się i pytam: »To ty, Leszeczku?«”.
To już dwa lata…
A ja ciągle nie wierzę. Tydzień temu Jarek wszedł do mojego pokoju, kiedy już spałam. Obudziłam się i pytam: „To ty, Leszeczku?”. Chociaż nigdy ich nie myliłam… Jarek ciągle jeździ na Wawel. Do brata. Nie może przyjść do siebie. Na szczęście pracuje. Musi pracować, musi mieć mnóstwo spraw. To choć trochę odwraca jego myśli.
Jak się Pani dowiedziała o tragedii? Drugi syn odwlekał ten moment.
Przedstawię tu moją opowieść. Wiem, że naprawdę było inaczej, że wyprowadzono mnie ze śpiączki farmakologicznej jeszcze w marcu, za życia Leszka. Byłam kompletnie sparaliżowana, ale – jak mi opowiadano – rozmawiałam z Leszkiem, Jarkiem, siostrami, lekarzami. Ale tego nie pamiętam. To, co pamiętam, wyglądało tak. Leżałam w szpitalu. Długo byłam nieprzytomna. Pamiętam ten dzień, kiedy się ocknęłam. Usłyszałam padający deszcz. Ten szmer deszczu będę pamiętać już zawsze. Zapytałam Jarka: „Gdzie jest Leszek?”. Odpowiedział, że w Brazylii. „W Brazylii mówią po portugalsku, a Marylka chyba nie zna portugalskiego – zmartwiłam się. – Dlaczego nie zadzwoni?”. „Tam, gdzie czekają na statek, nie ma telefonów”, odparł Jarek. Ale twierdził, że codziennie z Pałacu Prezydenckiego telefonuje do Leszka i że Leszek mnie całuje i pozdrawia. I Iza Tomaszewska i ksiądz Indrzejczyk. A oni już nie żyli… Tak plastycznie mi opowiadał, obsadził nawet wszystkie kabiny na tym statku. Pytałam ciągle: „A kto siedzi w tej kabinie? Kto w tamtej?”. A on rzucał nazwiskami.
Miała Pani przeczucia, że wydarzyło się coś złego?
Matka zawsze ma przeczucia. Ale jak mi Jarek wreszcie powiedział, nie uwierzyłam mu. Zupełnie to do mnie nie dotarło, chociaż podobno bardzo płakałam. Przyjechała Marta z Gdańska, oboje byli przy mnie. Ale ja tamtego dnia nie pamiętam, wyparłam go. Dopiero gdy przenieśli mnie z erki do normalnej separatki, pierwszej nocy miałam sen. Leci samolot z Leszkiem i Marylką i na niego napadają, strzelają. Tak jakby nasi czy obcy. To było takie niejasne. Samolot odfruwa i rozbija się. Obudziłam się wtedy roztrzęsiona i opowiedziałam ten sen jednej z pielęgniarek. Okropnie się przeraziła, wybiegła z sali. A mnie przypomniała się wojna i okupacja, kiedy ludzie tak potwornie się bali. Druga pielęgniarka zachowała się normalnie, powiedziała: „Kochanie, to jest tylko sen. Damy pani coś na uspokojenie”.
Wiedziała już Pani, że syn nie żyje?
Miałam już świadomość tego, co się stało. Jarek mówił, że gdy powiedział mi o katastrofie, przyjęłam to mimo tego płaczu spokojniej, niż przypuszczał. Może dlatego, że zupełnie tego wszystkiego nie ogarniałam. Poza tym choroba sprawia, że człowiek jest jakby oddalony od rzeczywistości.
Ale Pani chyba nieźle się teraz czuje?
Fizycznie nie jest ze mną najgorzej. Oczywiście nie czuję się tak jak dawniej. Bardzo dużo chodziłam i bardzo szybko, a teraz poruszam się powoli. Ale przecież dobrze, że się w ogóle poruszam. Bardzo długo leżałam, a w pierwszą rocznicę katastrofy przeżyłam wylew krwi do mózgu. Ale żyję przecież.
Pani Jadwigo, aż nie mam śmiałości wracać do tamtej strasznej daty. Rozdrapywać wciąż świeżą ranę. Narażać Panią na taką trudną rozmowę.
Ta rana nigdy się nie zagoi. Ale powinnam o tym opowiedzieć, chociaż żadne słowa nie przyniosą mi ulgi. Ja chcę o tym mówić. Długo unikałam dziennikarzy, wywiadów. Bałam się, że nie powstrzymam łez. Ale nie chcę, żeby myślano, że zapomniałam, że było, minęło. To nigdy nie minie. Czy pani wie, jaka to trauma stracić dziecko? Codziennie o tym myślę. Przeżyłam wstrząs, nad którym nigdy nie przejdę do porządku dziennego, i nawet tego nie chcę. Myślę, że już nic gorszego nie może mnie spotkać. Chociaż powinnam być zahartowana, bo przecież przeżyłam tyle śmierci.
Życie składa się też ze strat. Do tego dochodzimy z wiekiem.
To prawda. Śmierć ojca, gdy byłam młoda, mamy, śmierć brata, którego bardzo kochałam, a potem dowiedziałam się, że zginął gdzieś tam w Archangielsku. Brat był o 10 lat ode mnie starszy i imponował mi jak nikt na świecie. To on nauczył mnie chodzić po dachach, ale też on zaprowadził mnie do kawiarni Ziemiańska, żeby pokazać mi Juliana Tuwima. To on kupił mi pierwszy tomik jego wierszy. Pamiętam, musiałam iść za nim i udawać, że go nie znam. Musiał mnie bardzo kochać, bawiłam go. Właściwie najbliżsi mi ludzie poodchodzili. Kilka lat temu jeszcze mąż, a potem jedyna siostra – Irena. Była malarką. Wszystkich kochałam, ale największe kochanie to są dzieci. Jak tylko przyjdą na świat, wiadomo, że już nikogo bardziej kochać nie można. Leszek był taką moją wielką miłością, chociaż bardzo żałuję też Marylki.
Leszka kochała Pani bardziej niż Jarka?
Nie, kochałam ich jednakowo. To moja mama wyróżniała Leszka, ale babcie mają takie prawo.
Wobec żony Leszka podobno była Pani na początku sceptyczna?
Tak, ale szybko mi to minęło. Potem bardzo polubiłam Marylkę. Była taka wesoła, lubiła muzykę, lubiła teatr. I wykazywała wybitne zdolności do języków. Francuski, angielski, hiszpański, włoski, rosyjski. A poza tym miała taki dobry kontakt z ludźmi. Z trudem odtwarzam pewne rzeczy, ale myśląc o rozmowie z panią, przypomniałam sobie, jak bardzo nie chciałam, żeby Leszek jechał do Rosji. Bo ja tego kraju jakoś się bałam.
Dlaczego?
Znałam historię, los mojego brata, rodziny mojego męża i tylu, tylu innych. Wiedziałam, co dzieje się w Rosji Putina. Wiedziałam o Gruzji, o roli, jaką Leszek odegrał w wojnie 2008 roku. I miałam niedobre wrażenie z mojego jedynego pobytu w ZSRR w 1967 roku. Mieliśmy rodzinę w Odessie – siostra mojego ojca zawieruszyła się gdzieś w czasie rewolucji październikowej, w końcu wyszła za rosyjskiego „białego” lekarza i jakoś przeżyła w Odessie. Wtedy w 1967 roku opowiadała nam (byłam z synami) o Wielkim Głodzie lat 30., o tym, że był sztucznie wywołany, a nie był, jak sądziłam przedtem, wynikiem kolektywizacji rolnictwa. Widziałam też specyficzny stosunek tamtejszej inteligencji do zwykłych ludzi, robotników. Sama uczyłam wtedy w liceum na Szmulkach, rodzice wielu moich uczniów to byli prości, nierzadko bardzo prości ludzie, ale do głowy mi nie przychodziło, że można o nich tak myśleć i tak mówić. Wszystko to wydało mi się strasznie ponure. Gdybym była zdrowa, pewnie bardzo bym prosiła Leszka, by tam nie leciał, ale nie byłam przytomna, można powiedzieć: byłam półprzytomna.
Myśli Pani, że posłuchałby i nie pojechał?
Chyba nie, bo on uważał, że to jego patriotyczny obowiązek. Dla Leszka Katyń był miejscem, do którego trzeba pojechać. Był patriotą, tak był wychowany, takie czytał w dzieciństwie i najwcześniejszej młodości książki, nawet gusty muzyczne miał takie (tak zresztą jak i Jarek), że lubił słuchać pieśni patriotycznych. Innej muzyki też, ale „My, Pierwsza Brygada”, „Czerwone maki”, „Marsz Mokotowa”, „Hej chłopcy!”, „Rozszumiały się wierzby” słyszałam z pokoju synów bardzo często.
Ale nie chciała Pani, żeby zostali politykami?
Nie chciałam. Myślałam: Skończą prawo i pójdą w kierunku naukowym. Jarek zresztą szybko zrobił doktorat u profesora Ehrlicha, tylko że potem wylądował w Białymstoku jako adiunkt w uniwersyteckiej filii. A Leszek pojechał do Gdańska, do katedry docenta Romana Korolca. W trzy godziny się zdecydował objąć tam asystenturę. Sądzę, że był potem zadowolony. Tam zresztą poznał przyszłą żonę. Ten wyjazd miał znaczenie dla jego całej przyszłości.
Może też chciał pracować i żyć gdzie indziej niż jego brat bliźniak? Odciąć się od „podwójności”?
Nie umiem tego ocenić, wiem tylko, że Jarek i Leszek mieli ze sobą bardzo dużo wspólnego. Ale to nieprawda, że byli jednakowi. Każdy był inny. Leszek na przykład robił zakupy, a Jarek gotował. On jest taki, że potrafi zrobić wszystko. A Leszkowi trzeba było wszystko przynieść, ale umiał załatwiać różne sprawy, których z kolei Jarek załatwić nie potrafił.
Dzielili się więc obowiązkami. Często się sprzeczali?
Kłócili się czasem oczywiście, żartowali jeden z drugiego. Gdy Leszek przywiózł pierwszą narzeczoną, chyba swoją studentkę, bardzo się Jarkowi nie spodobała. Jak wyszła, Jarek ją przedrzeźniał. Pobili się wtedy o tę damę. Chyba ostatni raz w życiu. Potem już nigdy się nie bili, ale kłócili się dalej, także o politykę. Działali jednak razem, choć najczęściej była to równoległość, a nie wspólne przedsięwzięcia. Z tą narzeczoną szybko się skończyło, Leszek przeprowadził się w Sopocie do innego domu i tam mieszkała też Marylka.
Spotkanie, miłość, ślub…
Pobrali się dwa lata po śmierci ojca Maryli w wypadku samochodowym. Jakoś tak się stało, że moja mama umarła w listopadzie 1975 roku, kilka miesięcy później zginął też ojciec Marylki. Leszek mówił: „Obydwoje jesteśmy w żałobie, to też nas łączy”. On bardzo kochał babcię i ona go strasznie kochała. Chyba nikogo tak nie kochała jak Leszka.
Dawał się kochać, miał w sobie wiele czułości?
Był czuły, ciepły i łatwy w wychowaniu. Był też taki pogodny.
Pani drugi syn jest bardziej chmurny?
Wcale nie jest chmurny, tylko czasami robi takie groźne miny. Z natury zawsze obaj byli roześmiani, a Jarek nawet bardziej skłonny do zabaw chłopięcych. Lubił się wygłupiać ze swoim bratem ciotecznym. Chociaż to Leszek był bardziej towarzyski niż Jarek.
Żałuje Pani, że Jarosław się nie ożenił?
Chciałabym, by miał żonę, nawet kiedyś próbowałam robić coś w tym kierunku, miałam swoją kandydatkę, Jarek ją nawet bardzo lubił, ale nic z tego nie wyszło. Później, właściwie od 1980 roku, Jarek już nigdy nie żył normalnie, te dawne koleżanki z młodości gdzieś znikły, wszystkie zresztą powychodziły za mąż, dawno mają dorosłe dzieci, często wnuki; te nowe, z polityki, to są z reguły dojrzałe kobiety, zamężne. I też często już z gromadką wnucząt. I tak to poszło.
Rozmawiacie czasem o katastrofie smoleńskiej?
Bardzo rzadko, bo jego to denerwuje. Patrzy na mnie i widzi, jak ja przeżywam.
Patrzy i boi się o Panią.
Boi się na pewno.
Ale Pani jest bardzo silna.
Nie jestem słaba ani moje dzieci nie były słabe. Lecz mój spokój nie oznacza, że pogodziłam się z tą stratą. Nigdy się nie pogodzę. Bardzo, bardzo boli mnie, że wrak tego samolotu ciągle jest tam, a nie w Polsce. I teraz te ekshumacje… To nasuwa mi podejrzenie, że coś jest bardzo nie tak. Nie chcę jednak snuć hipotez. W każdym razie Jarek też bardzo nie chciał, żeby Leszek tam jechał. Błagał go, żeby nie leciał samolotem, a pojechał pociągiem. Chyba miał jakieś przeczucie. Mieli zresztą lecieć razem. Dziś myślę, że to byłoby straszne, gdyby polecieli obaj. Ale ktoś musiał zostać przy mnie.
Pamięta Pani swoją ostatnią rozmowę z Leszkiem?
Ostatnia rozmowa… To było jeszcze przed moim pójściem do szpitala. Mówię o tych zapamiętanych, bo Leszek był przecież ciągle u mnie w szpitalu i wiem, że rozmawialiśmy, ale nie pamiętam. Dotyczyła jego bardzo osobistych spraw. On mówił mi nawet to, czego nie powiedział nikomu innemu. Ani bratu, ani żonie. To nie jakaś wielka tajemnica, ale myślę, że wolałby zachować ją tylko dla nas.
Jak sobie poradzić, jak żyć z czymś takim?
Proszę pani, mam już 85 lat i jestem naprawdę bardzo chora. Nie będę już długo żyć. I bardzo się z tego cieszę. Natomiast muszę jeszcze trochę pożyć dla Jarka. Dla niego to było naprawdę straszne przeżycie. Oni z Leszkiem byli nie tylko braćmi bliźniakami, ale ludźmi bardzo bliskimi sobie w sposobie myślenia i jeśli chodzi o sprawy, którymi żyli. Zawsze mieli o czym rozmawiać. Te ich wędrówki po lesie. Marylka już na to machnęła ręką. Gdy Jarek przyjeżdżał do Juraty i szli na trzy, cztery godziny do lasu, Marylka prosiła, żeby przyszli już nie na obiad, tylko na kolację.
Pani Jadwigo, jak teraz wygląda zwykły dzień w Waszym domu?
Ja się kładę spać dosyć wcześnie, ale nawet jeżeli już śpię, to Jarek mnie budzi, gdy wraca. Tak się umówiliśmy. Gdybym nie wiedziała, że wrócił, czułabym podświadomie potworny strach o niego. Jest bardzo zajęty, ciągle coś pisze, sama pensja przecież nie wystarczy, choćby na te moje opiekunki, rehabilitację. Ciągle mi mówi: „Nie martw się, już wszystkie długi spłacone”. A z drugiej strony, myślę, tak zupełnie na chłodno, jak to dobrze, że musi pracować, inaczej trudno by mu było żyć.
Celem dla syna jest teraz opieka nad Panią?
Mnie się zdaje, że jego celem jest Polska, ale prywatnie… Tak, chyba ten dom, który on tworzy wokół mnie. Myślę, że rzeczywiście ten dom jest dla niego celem, żeby funkcjonował, jak powinien, żeby opieka nade mną była zorganizowana. W dzień przychodzą dwie bardzo miłe panie, a na noc siostra z zakonu, tylko bez habitu. Przez jakiś czas uczyła w szkole pielęgniarskiej, jest bardzo fachowa, odpowiedzialna i też bardzo sympatyczna. Teraz zresztą w ogóle jestem spokojna. Tylko kiedy się zdenerwuję, moja choroba daje o sobie znać. Już trochę chodzę, odrzuciłam nawet balkonik. Codziennie schodzę na dół i wchodzę na górę.
Martwi się Pani o Jarosława?
Bardzo. Codziennie odmawiam różaniec, mam też swoje modlitwy. Wydaje mi się, że one ochraniają Jarka tu, na ziemi, Leszka, i Marylkę, i tych wszystkich, którzy tam zginęli, na górze, w niebie.
Czy są dni, kiedy syn zostaje w domu, z Panią?
Tak, ale rzadko. Często wtedy wspominamy ich dzieciństwo, to, co się w ich życiu działo, kiedy mieli po kilkanaście lat. A temat Smoleńska omijamy. Często wracamy do wakacji na Ołdakach u ciotki mojego męża i do innych wydarzeń.
To tam Pani synowie pływali na tratwie?
Pływali raczej w górach, po Popradzie. Lecz tam też, o ile sobie przypominam. Byli dość nieznośni, spuścili gospodarzom z łańcuchów wszystkie psy, zabierali je do rzeki i tam myli. Mąż ciotki mówił, że hoduje psy, bo one były takie czyste, wymyte jak w hodowli.
Rozmawiacie o polityce? Chciała Pani, żeby został prezydentem?
Nie, nigdy nie miałam takich ambicji. Dobrze, że nie został.
Ale boli Panią, gdy syna atakują?
Staram się nie śledzić tego rodzaju informacji. Czasami patrzę na wiadomości Polsatu – są mniej agresywne. Z gazet czytam „Rzeczpospolitą” i „Nasz Dziennik”. Z tygodników „Gazetę Polską”, „Uważam Rze” oraz „Idziemy”. Słucham też wiadomości telewizji „Trwam”. Zawsze byłam wierząca, a teraz wiara daje mi pocieszenie. Proszę Boga: Daj mi jeszcze te dwa, trzy lata. Nie chodzi o mnie, tylko o Jarka. Jestem mu potrzebna i czuję się tak, jakbym rozmawiała z kimś, kto mnie rozumie.
A czy wnuczka Marta daje Pani pocieszenie, ma Pani w niej podporę?
Ona jest dosyć daleko, ale często do mnie telefonuje i wpada, kiedy przyjeżdża do Warszawy. Z Jarkiem rozmawia często, o sprawach, w które nie wchodzę; na pewno także o Smoleńsku, o polityce.
Widzi Pani w niej cechy syna? Ma jego oczy.
Jest podobna do Leszka, ale charakter ma trochę inny. Leszek, kiedy mu bardzo na czymś zależało, potrafił być stanowczy, mimo łagodnego usposobienia. Można nawet powiedzieć, że w pewnych sprawach był bardzo twardy. A Marta jest chyba bardziej elastyczna i jednocześnie bardzo skoncentrowana na dzieciach. Jest świetną matką, bardzo dba o córki, to w niej ogromnie cenię. Chciałabym, żeby zrobiła doktorat. Wiem, że Leszek by tego chciał i bardzo by się cieszył.
Jest Pani związana uczuciowo z prawnuczkami?
Byłabym z nimi dużo bliżej, gdyby nie ta moja choroba. Ze starszą, Ewą, mam lepszy kontakt. Martynka jest jeszcze za mała na poważniejsze rozmowy. Cieszy mnie, że dziewczynki może będą chciały przywiązać się do dziadka stryjecznego. Wiem, że on tego pragnie. Ostatnio na jakimś odpuście kupił im takie poruszające się zabawki. „Niech wiedzą, że mają stryja”, powiedział. Jeszcze im ich nie dał, na razie bawi się nimi nasza kotka Fiona. Podarował nam ją brat Marylki – Konrad. Po śmierci ukochanego Alika. Fiona aportuje winogrona, co bardzo Jarka śmieszy. A ja się cieszę, gdy coś go bawi.
Bardzo zmienił się po tragedii smoleńskiej?
Nigdy nie doszedł do siebie, chociaż zachowuje się normalnie. Ktoś obcy nic by nie zauważył. Ale ja widzę. Jakby zapadł się w siebie. Niby żartuje, jest wesoły, ale to nie jest taka radość pełną piersią. Stał się zamknięty. Życie go nie cieszy. Ale jak już mówiłam, pracuje dla Polski, ma też inne obowiązki i to go chyba jakoś podtrzymuje. Ale wiem, że 10 kwietnia wszystko się dla niego zmieniło.
Dla Pani też, ale mimo wszystko ma Pani swoje drobne radości. Kwiaty, książki…
Czytam bardzo dużo – i poważną literaturę, i powieści, najczęściej XIX-wieczne, polskie i angielskie. Czasem trafiają się książki niezbyt ambitne, szczerze mówiąc, trochę się wstydzę o nich wspominać. Kiedyś nie wzięłabym tego do ręki, ale dzisiaj te błahe romanse odwracają na chwilkę moje myśli od tego, co smutne. Ale kiedy nie czytam, to myślę, najczęściej o przeszłości. Przypominam sobie na przykład moją teściową, zmarłą w 1960 roku, która była bardzo miła i zabawna; mówiła z bardzo wschodnim, ukraińskim akcentem. Urodziła się pod Odessą w polskiej rodzinie Świątkowskich. Mieli sporo ziemi, teściowa przed ślubem kierowała nawet jednym z folwarków, potem wyszła za mąż i wyjechała do Polski. Nikt, dosłownie nikt, z jej licznej rodziny nie przeżył. Wspominałam już o tym, i to też przyczynek do spraw Rosji.
Ma Pani jakieś marzenie? Chciałaby Pani pojechać na Wawel do katakumby syna i synowej?
Chciałabym chociaż wybrać się na Powązki, do naszego grobu rodzinnego. Jarek zbudował go właściwie od nowa i urządził tam także grób symboliczny Leszka i Marylki. Bywa tam co najmniej dwa razy w tygodniu. Ale o czym wtedy myśli? Nie wiem… Nie wiem, o czym rozmawia z bratem przy tym grobie.
1 z 5
2 z 5
3 z 5
4 z 5
5 z 5
Jadwiga Kaczyńska z synami Lechem i Jarosławem