Reklama

Trzy lata temu przeszedł poważny udar i w jednej chwili stracił wszystko. Zdrowie, sprawność, pracę, dom i samochód. Dziś od nowa wspina się na życiowe Kilimandżaro. Aktor Jacek Rozenek w rozmowie z Wiktorem Krajewskim opowiada, dlaczego nie wierzy już w miłość i czemu śmieje się w głos, gdy przygląda się światu dookoła.

Reklama

Jacek Rozenek o miłości

Jacek Rozenek: Życie to duży procent prawdopodobieństwa i nieprawdopodobieństwa. I to jest właśnie piękny aspekt. Trzeba uzmysłowić sobie, że życie nie będzie się składać z samych chwil przepełnionych szczęściem, będą chwile, w których poczujesz szczęście, ale po nich przyjdzie nieszczęście. Brzmi pesymistycznie, ale to nie chodzi o pesymizm, a o realistyczne patrzenie na sprawy. Takie myślenie pojawiło się we mnie po wypadku. Nigdy jednak nie rozkładałem na czynniki pierwsze, czemu to akurat mnie przytrafił się udar. Życie to sinusoida i nie będę się obrażać na to, że raz jestem na górze, a raz na dole.

Znalazł Pan ciekawy sposób na motywowanie się do codziennych spacerów. Kupił Pan psa.

Gdyby ktoś zobaczył, jak te spacery na początku wyglądały… Cierpiałem na niewydolność serca, dysfunkcję krążenia, a to oznacza, że przejście dwóch metrów porównać można do wejścia na Kilimandżaro. Byłem wrakiem człowieka. Zastanawiałem się nad tym, jaki pies byłby dla mnie wyzwaniem i zmotywował mnie do codziennego ruchu. Wybrałem rasę cane corso. Bunio – bo tak przekornie go nazwałem – waży teraz 60 kilo. Chodzimy na spacer cztery razy dziennie. To ważne chwile mojego dnia.

Zawsze potrafił Pan doceniać drobne rzeczy w życiu?

Pochodzę z biednej rodziny, a dorastanie w biedzie było szkołą doceniania. Przez trzy lata po udarze wydałem na siebie tylko 500 złotych. Kupiłem sobie dres. Wcześniej kupowałem wszystko, co najlepsze. Straciłem mieszkanie, samochód, dosłownie wszystko. Gdy już pozostałem z niczym, nie wpadłem w czarną rozpacz. Dobra materialne nie stanowią już kwintesencji mojego życia. Nie ma sensu zabijać się o modne ubrania czy samochód, bo w obliczu śmierci nic nam one nie dadzą, nie zabierzemy ich ze sobą, śmierć nie będzie lepsza. Minie czas i nikt nie będzie o nas pamiętać. Nie mam cienia ambicji, żeby mnie zapamiętano.

Czytaj też: Jacek Rozenek o chorobie: „Dziś wiem, jak jest po stronie śmierci, bo tam byłem. Wróciłem z granicy między życiem a nieżyciem”

Weronika Ławniczak/PAPAYA FILMS

Już za chwilę przyjdą Święta, pierwsze, gdy może cieszyć się Pan sprawnością. Ma Pan jakieś szczególne plany?

Wychowałem się w ultrakatolickiej rodzinie, nauczono mnie pomocy innym, byliśmy przywiązani do tradycji. Dziś Święta nie są dla mnie ważne, ale ze wzruszeniem wspominam nasze spotkania wigilijne, pełne ciepła i miłości. Od wielu lat nie spędzam już tak Świąt, może pojadę w góry, może włączę się w charytatywną pracę, bo biorę udział w akcji „Paczuszka dla maluszka”. Moi rodzice pokazali mi, że choć nie mamy wiele, należy dzielić się tym, co mamy. W wieku czterech lat nosiłem obiady dla potrzebujących. Tyle że to nie jest kwestia dzieciństwa, ale rysu psychologicznego. Dziś znowu nie mam pieniędzy. Gdy wyszedłem ze szpitala, nie miałem żadnej propozycji pracy, mój telefon milczał jak zaklęty. Przyszedł dzień, gdy dostałem zlecenie nagrania audiobooka. Po skończeniu nagrań popłakałem się ze szczęścia. Rozumiem, że nie dostawałem zleceń, bo nie byłem w stanie przeczytać powieści. Przecież nie można od słuchaczy wymagać, żeby przeczytali mój życiorys i zaakceptowali to, że wysławiałem się z trudnościami. Miałem sparaliżowaną prawą część twarzy, krtań. A przecież byłem dawniej w czołówce lektorów! Gdy posłuchałem siebie po pierwszej próbie, przeszła mi myśl, że może się to nie udać. Ale udało się. Na wszystko w życiu jest odpowiedni czas.

A na miłość? Daje sobie Pan jeszcze szansę na miłość?

Daję, ale skonfrontowanie się z samotnością, z samym sobą jest bardzo ważne i nie jest tak trudne, jak może się wydawać. Nie ma sensu uciekać w związki, bo boimy się samotności. Nie wierzę, że zakocham się jeszcze w swoim życiu, że jakaś kobieta zakocha się we mnie. Dlaczego? Bo nie jestem już atrakcyjnym partnerem. Duchowo nie różnię się od siebie sprzed udaru, ale cieleśnie jestem kimś innym. Z ręką na sercu przyznam, że nie tęsknię za byciem w związku. Synowie rekompensują mi wszystko, bo bycie ojcem to jest taki czad i haj, że nic nie jest w stanie go zastąpić. A ja mam haj potrójny. I tym wygrałem swoje życie.

Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od 8 grudnia.

Reklama

Sprawdź też: Anna Wyszkoni o ukochanym: „Zbudowaliśmy rodzinę, mimo że nie jest to związek sformalizowany, jest nam cudownie razem”

Weronika Ławniczak/PAPAYA FILMS
Bartek Wieczorek
Reklama
Reklama
Reklama