Reklama

Wystarczyła sekunda, żeby jego pieczołowicie budowana kariera rozsypała się jak domek z kart. Udar dopadł go, gdy był sam. Nim nadeszła pomoc, spędził na poboczu autostrady cztery i pół godziny. Znalazła go osoba pracująca przy obsłudze drogi. Był 2019 rok. Gdy obudził się w szpitalu, nie wiedział, co się stało, dlaczego nie może się ruszać, nie może mówić. Jacek Rozenek stoczył prawdziwą walkę na śmierć i życie. Gdy po latach żmudnej rehabilitacji jakoś doszedł do siebie, nawet krótki spacer po warszawskiej Sadybie z psem Buniem był dla niego niczym udział w maratonie. Tracił oddech, miał zawroty głowy, ciało odmawiało posłuszeństwa.

Reklama

Dziś już nie widać, że jeszcze niedawno każdego dnia toczył walkę, żeby wrócić do życia. Umawiamy się w małej knajpce przy skwerze im. Starszych Panów. Typowe miejsce dla rodzin z dziećmi. Na spotkanie przychodzi kwadrans wcześniej, ubrany w idealnie skrojoną marynarkę. Zamawia czarną kawę bez cukru. „Pamiętam chwile, gdy w kalendarzu miałem raptem pięć dni wolnych w całym roku i nie czułem się zmęczony. Dziś wiem, że ciągła gonitwa pozbawiona jest sensu…”, wyznaje, gdy zajmujemy stolik na uboczu pod oknem. Niedawno ukazała się jego książka „Padnij, powstań. Życie po udarze”, w której ze szczerością mówi o swoim życiu przed wypadkiem i po nim. Wiktorowi Krajewskiemu opowiada o życiu na… potrójnym haju.

Jacek Rozenek w rozmowie z Wiktorem Krajewskim dla VIVY!

Pana życiowe motto brzmi: „Padnij! Powstań!”?

Jacek Rozenek: Przez trzy lata tak brzmiała moja życiowa dewiza. Słowa motta wzięły się z mojego ukochanego crossfitu, a dokładnie z ćwiczenia burpees, które jest potwornym wysiłkiem dla ciała, bo przy każdej kolejnej serii zwiększa się liczbę powtórzeń. Gdy leżałem przykuty do szpitalnego łóżka i nie byłem w stanie ruszyć ciałem, powtarzałem sobie w głowie słowa znane z sali treningowej. Pomagały.

Podziw bierze człowieka, bo stoczył Pan heroiczną walkę.

Gdy w 2019 roku jechałem autostradą A1, nie pomyślałem, że za chwilę moje życie obróci się o 180 stopni. Poczułem się źle, zjechałem na pobocze i dostałem udaru. Obudziłem się w szpitalu i nie wiedziałem, co się stało, dlaczego nie mogę ruszać ciałem, nie mogę mówić, a już tym bardziej nie mogłem przewidzieć, co mnie teraz będzie czekać. I nie czekała mnie heroiczna walka. Stoczyłem prawdziwą walkę na śmierć i życie. Przeżyłem udar, fizjologiczne funkcje mózgu zaburzyły się. Nie wydzielały się adrenalina, kortyzol, więc początkowo ciężko było mi znaleźć w sobie motywację. Leżałem i przeżywałem głęboką depresję, która jest typowa dla udarowców. Nie pozwoliłem sobie pogrążyć się w rozpaczy i niemocy. Udało mi się wyjść na prostą, bo pracowałem jako mówca motywacyjny. Kochałem tę pracę. Ciężko jest wytłumaczyć, co przeżywa osoba po udarze, jeżeli nie przeżyło się tego na własnej skórze, ale jest to prawdziwy horror. Przez 50 lat życia nie spędziłem ani chwili w szpitalu, moje wyniki badań były doskonałe i… trafiło mnie. Widocznie tak musiało się stać. Ostatnio spotkałem reżysera, który czekał na mnie feralnego dnia. Chciał mnie przeprosić, bo był na mnie wściekły, że nie dojechałem na nasze spotkanie. Dopiero później dowiedział się, co się stało.

Czytaj też: Anna Wyszkoni szczerze o chorobie i wsparciu rodziców: „Pomyślałam: Muszę żyć dla siebie. Mam swoje pasje i mnóstwo rzeczy do zrobienia”

Weronika Ławniczak/PAPAYA FILMS

Wszystko w życiu dzieje się po coś?

Nie hołduję optymistycznym sloganom i frazesom, że wszystko, co się wydarza, ma sens, bo tak nie jest. Życie pełne jest wydarzeń, które nie mają większego sensu. Za sprawą moich doświadczeń dziś wiem, jak jest po stronie śmierci, bo tam byłem. Wróciłem z granicy między życiem a nieżyciem. Nie powiem nigdy, że to miało sens, że dzięki temu zyskałem coś, że dostałem prezent, że w moim nieszczęściu ofiarowano mi szczęście. Nie będę nigdy głosił, że teraz mam siłę, której wcześniej w sobie nie miałem. Jestem jedynie numerem statystycznym. Co szósta osoba w Polsce ulega udarowi i wypadło na mnie – byłem szósty. Nie piąty, nie siódmy. Szósty. I nie znajduję powodów, dla których mogę uargumentować tę sytuację. Grunt, że wyszedłem z tego. Poturbowany, pokiereszowany, ale wyszedłem. Mam niedoczynność prawej nogi, kiepsko biegam, prawa ręka jest słabsza o 20 procent. Ktoś pomyśli, że to jest tylko 20. Nie, to jest aż 20, a moja praca wymaga hipersprawności.

Udar zweryfikował życiowe przyjaźnie?

Nigdy nie sądziłem, że mój udar i jego konsekwencje będą papierem lakmusowym moich relacji ze światem. Wiele osób mnie opuściło, a gdy wyszedłem na prostą, pojawiło się na nowo. Moja choroba była testem dla mnie, a nie dla otaczającego mnie świata. Większość osób nie rozumiała, z czym się mierzę, więc wymaganie od nich zaangażowania nie byłoby na miejscu. Ludzie, przechodząc obok mnie, odwracali wzrok. Nie mam im tego za złe, bo ich zachowanie było ludzkie. Tak się dzieje. Stanięcie twarzą w twarz z osobą chorą napawa nas strachem i gdybym był osobą zdrową, a miałbym do czynienia z człowiekiem po udarze, z trudem przyszłoby mi żyć w obliczu tej sytuacji, ale nie dlatego, że jestem zepsutym wewnętrznie człowiekiem, ale bo jestem człowiekiem. Jacek Czarnek, rehabilitant, który stanął na mojej drodze, pomógł mi wrócić do zdrowia. Zastanawiałem się ostatnio nad tym, czy będę musiał ćwiczyć do końca życia. Pewnie będę musiał, ale nie stanowi to dla mnie problemu. Zawsze byłem czynny zawodowo. Grałem w golfa, strzelałem, uprawiałem crossfit. W moim procesie dochodzenia do siebie dziś ćwiczę kalistenikę, co napawa mnie dumą, bo jeszcze dwa, trzy lata temu nawet przez myśl nie przeszłoby mi, że dojdę do takiej sprawności.

Umie Pan prosić o pomoc?

Nie miałem problemów z zaakceptowaniem pomocy, gdy mi ją oferowano. Problem pojawiał się, gdy zmuszony byłem głośno wyartykułować, że pomoc jest mi niezbędna. Wie pan dlaczego? Bo moim zdaniem proszenie o pomoc jest niemęskie. Nie należę jednakże do freaków, którzy w życiu stosują podział na rzeczy męskie i niemęskie. W sytuacji, w której się znalazłem, gdybym chciał prosić innych o pomoc, nie robiłbym nic więcej, tylko prosił. Zrodził się we mnie imperatyw, że pomogę sobie sam. Mimo że czułem ogromną niemoc i bezsilność, obiecałem przed sobą, że będę działać. Przerażenie wypełniało mnie od środka, ale zajmowanie innych swoimi problemami nie wydawało mi się zasadne.

Przyznaje Pan, że dzięki udarowi ma więcej pokory.

Mam, chociaż ja przez całe swoje życie miałem pokorę, tyle że dziś jest ona jeszcze większa, a ja śmieję się jeszcze głośniej z tego, co przynosi mi życie. Przyglądam się światu dookoła i widzę, jak bardzo skupiamy się na błahostkach. Mnie one śmieszą, ale wiem, że dla innych mogą być życiowym dramatem. To samo tyczy się planów, które ludzie snują. Ja też snuję, mam cele, ale wiem, że w jednej sekundzie wszystko może się zmienić.

Panie Jacku, Pan się ostracyzmu społecznego nie boi, bo mówi Pan głośno o stracie wszystkiego: pracy, samochodu, mieszkania, długach, telefonach z banku, kredycie, którego raty nie miał Pan z czego opłacić, komornikach. Warto być aż tak szczerym?

Warto. Spłacam wszystkie długi i minie jeszcze wiele czasu, aż całkowicie się ich pozbędę. W przyszłym roku szykuje mi się bardzo dużo pracy, jednak rehabilitacja nadal będzie na pierwszym miejscu moich priorytetów. Są to naczynia połączone, bo sprawność daje mi możliwość zarabiania pieniędzy, które pozwolą mi spłacać zadłużenie. Komornicy i pracownicy banku wielokrotnie zachowali się w stosunku do mnie fair, ale potrzebny jest z nimi dialog. Nie widzę powodów, dla których nie miałbym mówić głośno o swoich problemach. Osoby funkcjonujące w przestrzeni medialnej są idealizowane, a niektóre z nich mają problemy ze zdrowiem czy z finansami. Ktoś może popukać się w głowę i zapytać: Po co on przyznaje się głośno do porażek? A ja znalazłem się w takim momencie życia, że jestem właściwą osobą, aby opowiedzieć, jak czasem życie potrafi zaskoczyć.

Rozmawiał Wiktor Krajewski

Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od 8 grudnia.

Reklama

Zobacz też: Ewa Chodakowska po raz pierwszy z siostrzenicą i siostrzeńcem! „Liczy się rodzina”

Weronika Ławniczak/PAPAYA FILMS
Bartek Wieczorek
Reklama
Reklama
Reklama