"Idę zmienić jej pieluszkę". Katarzyna Dowbor 16 lat temu pokazała "VIVIE!" nowo narodzoną Marysię
Katarzyna Dowbor zaprasza "VIVĘ!" dokładnie w miesiąc po urodzeniu Marysi - swojej i Jerzego Baczyńskiego (redaktora naczelnego "Polityki") córki. Jest lato 1999 roku. Na werandzie stoi kolorowy wózek, na stojaku suszą się maleńkie ciuszki. W domu Kasi zmieniło się niewiele, ale w życiu zmieniło się wszystko. Po dwudziestu latach znów czuje rozkosz macierzyństwa. Martwi się, że jej mała córeczka cierpi na kolki, cieszy, że z apetytem ssie mleko z piersi, zachwyca się, że ma śliczną ciemną karnację i malutkie, przylegające uszka.
Kasia jest już mamą dorosłego syna Maćka, ale zupełnie zapomniała, jak bardzo dziecko potrafi przewrócić świat matki do góry nogami. Czego nie kryła w rozmowie z Krystyną Pytlakowską.
Konfrontacja z rzeczywistością jest szokująca. Naprawdę nie pamiętałam, jak to było kiedyś, przed dwudziestu laty, gdy urodziłam syna. Wiesz, po prostu pamięta się tylko dobrze rzeczy, a zapomina na przykład o nie przespanych nocach. Jesteśmy tu we trzy: moja mama, ja i Natalia, która nam pomaga. I we trzy nie bardzo wiemy, w co włożyć ręce.
Od razu pokochała córeczkę? - dopytywała dziennikarka "VIVY!".
To nie jest takie proste. Na miłość trzeba trochę poczekać. Mówi się oczywiście, że kocha się dziecko jeszcze przed narodzeniem. Myślę jednak, że to tylko przeczucie wielkiej miłości. Wyjęto ją ze mnie, umyto, opatulono i wywieziono z sali. Słyszałam jej płacz, ale jakoś do mnie nie docierało, że to płacze moje dziecko. Nie poczułam żadnego ukłucia w sercu. Byłam w euforii, lecz jeszcze nie dotarło do mnie, że właśnie zostałam matką. Jest taki moment obcości - oglądasz swoje dziecko, wiesz, że to krew z twojej krwi, ale zastanawiasz się: czy to na pewno moje?
Jak opowiadała świeżo upieczona matka, to był proces. Najpierw wpatrywała w dziecku swoich i jej ojca cech - uszka po mamie, tatusia oczy i włosy.
Najpierw zakochujesz się w dziecku, ale jeszcze go tak naprawdę nie kochasz. I dopiero gdy się poruszyła, gdy usta wygięła w podkówkę, gdy rączką potarła oczy, nastąpiła we mnie erupcja miłości - uczucia nieporównywalnego z żadnym innym. Składa się na nie czułość aż do bólu serca, trochę lęku, poczucie odpowiedzialności, bliskość, gdy podczas karmienia obejmuje łapkami pierś i sapie z zadowoleniem.
Kto wybrał imię na dziewczynki? Imię Marysia było jedną z propozycji, którą prawie wszyscy zaakceptowali. Poparł ją nawet syn Kasi, Maciek. A położna, pokazując mamie małą, powiedziała: "Śliczna ta Marysia". No i juz tak zostało. W domu zaczęto na nią mówić Marynia, Myszka, Szczurek. A jak małą siostrzyczkę przyjął Maciek?
Chyba był trochę zszokowany i odrobinę zazdrosny. Chociaż jest już dorosłym facetem, do tej pory mamę miał tylko dla siebie. Obchodzi wózek z daleka, boi się zbliżyć do noworodka. Jestem pewna, że między nimi wytworzy się silna więź. Na uczelni koledzy zasypali go pytaniami o to, jaka jest Marysia. "O polityce jeszcze nie rozmawiamy" - odpowiadał.
Świeżo upieczona mama też musiała oswoić się z nową rolą. Inaczej też o 20-letniej przerwie przeżywa macierzyństwo.
Przy Maćku po dwóch tygodniach wróciłam na zajęcia - byłam wtedy studentką. Nie przyglądałam się mu tak uważnie, jak teraz Marysi. Nie miałam na to czasu, ważne były moje sprawy, niekoniecznie związane z dzieckiem. Teraz każdy dzień przynosi coś nowego i dotyczy to tylko mojej Myszki. Wszystko inne zostało odsunięte na plan dalszy.
Przy pierwszym dziecku była spokojniejsza. A przy drugim - jak opowiadała "VIVIE!" w 1999 roku - reaguje histerycznie, gdy ono zapłacze. Każdy szelest z łóżeczka córeczki natychmiast ją budzi. Nawet ma do siebie pretensję o to, że jest przepełniona takim lękiem.
Na szczęście ojciec Marysi wprowadza atmosferę spokoju, umie sprowadzić wszystkie "nadzwyczajne" problemy do właściwego wymiaru. A teraz muszę cię przeprosić. Marysia się kręci. Jest głodna i pewnie ma mokro. Idę zmienić jej pieluszkę.