Henryk Gołębiewski: „Jestem małolat, tyle że z gębą zgreda". Filmowy Edi o życiowych zakrętach
1 z 6
Henryk Gołębiewski, czyli niezapomniany Edi, a także sepleniący Henio z filmu „Abel, twój brat”, Maniuś Pikador z „Wakacji z duchami”, czy Cegiełka ze „Stawiam na Tolka Banana”. Właśnie wydał książkę „Zygzakiem przez życie”. W najnowszej majiwej VIVIE! Krystynie Pytlakowskiej opowiedział o utracie najbliższych, drodze chłopaka z mokotowskiego winkla do show-biznesu i życiowych zakrętach.
Aktor ma za sobą wiele trudnych doświadczeń, jednak w przyszłość patrzy z optymizmem. Mówi o sobie - Jestem charakterniak ze Starego Mokotowa. Byle co mnie nie podłamie. Spytany w wywiadzie o sukcesy odpowiedział - Kiedy pytają: „Czy pan jest dumny z tego, czego dokonał?”, odpowiadam: „A czego ja dokonałem? Ja dopiero dokonam”. Że zagrałem w paru filmach, że poruszyłem ludzkie serca? Ja dopiero je poruszę. Mamy z Tomkiem Solarewiczem piękny scenariusz, pisaliśmy go razem. Film nosi tytuł „Odkupienie”. Szukamy finansów, ale wierzę, że je znajdziemy. Daję słowo, bo to film na Oscara. A ten rok jest moim rokiem w chińskim zodiaku. Rokiem Małpy. Musi się zdarzyć coś wspaniałego
Zachęcamy do przeczytania fragmentów wywiadu i obejrzeniu zdjęć z sesji, na której wystąpił z żoną Marzenną i córką Różą, która w tym roku skończy 8 lat. Cała rozmowa w najnowszej VIVIE!. Od 5 maja w kioskach.
Polecamy też: Wywiad z Michałem Urbaniakiem: "Żyłem, jak chciałem".
2 z 6
Pan Henryk urodził się na warszawskim Mokotowie. W części zwanej Starym Mokotowem, co kazał dziennikarce koniecznie podkreślić. Dlaczego woli stare od nowego?
Henryk Gołębiewski: Bo stare to stare i do dziś takie są te ogrodzenia, te bloki, te klatki schodowe. Kolonia wuesemowska – rodzice zaczęli tu mieszkać w 1949 roku. Ja tutaj urodzony jestem. Niedaleko winkla. I żyję w tym samym mieszkaniu, po rodzicach. Gdy idę, przypominam sobie, jak to było, jak rozrabialiśmy. Niektórzy mówią, że tutaj mieszkania dostali komuchy, ale mój ojciec komuchem nie był, tylko malarzem pokojowym, a jednak mieszkanie dostał. Tak samo jak lekarze, artyści i pisarze. Na kolonii siódmej, naprzeciwko, mieszkały siostry Ewa Wiśniewska i Małgorzata Niemirska, po przekątnej pisarz Józef Prutkowski i reżyser Janusz Nasfeter. I stąd wzięło się to wszystko.
– Pamiętam Nasfetera, wysoki, przystojny siwy pan z gęstą czupryną. Zimą zawsze w rozpiętym kożuchu biegł gdzieś przed siebie. To on Pana odkrył dla filmu.
Henryk Gołębiewski: Zgadza się. Nasfeter obserwował nas na podwórku i grupę największych rozrabiaków zaprosił do siebie na przesłuchanie. Wtedy jeszcze nie było castingów. Życie jest nieprzewidywalne. Gdybym mieszkał na Woli albo Żoliborzu, pewnie nigdy bym w niczym nie zagrał. Uważam, że trzeba mieć szczęście, ale tym szczęściem ktoś z góry steruje. Z całej grupy Nasfeter wybrał mnie i kolegę, ale kolega akurat miał wypadek – stracił oko, więc zostałem tylko ja. To była rola w filmie „Abel, twój brat”, gdzie zagrałem Henryka Balona, który niejednemu dał w mordę i gnębił biednego Karolka, czyli Filipa Łobodzińskiego. Wtedy pierwszy raz się zetknąłem z Filipem. A teraz, po latach, zagrałem dla niego w teledysku.
Henryk Gołębiewski o karierze aktora dziecięcego
– „Abel, twój brat” – 1969 rok.
Henryk Gołębiewski: Wtedy zaczęły się nagrania, a film został skończony rok później. Miałem 13 lat, ale byłem dość mały na swój wiek, wyglądałem dziecinnie.
– Pamięta Pan ten „casting”?
Henryk Gołębiewski: W życiu go nie zapomnę. Musieliśmy w kwadrans nauczyć się tekstu. Wyrecytowałem swój bez trudu, inni się posypali, a potem musiałem rozpłakać się na zawołanie. I to też była dla mnie łatwizna, bo jako najmłodszy z dziewięciorga rodzeństwa wiele wymuszałem płaczem. Miałem więc wprawę. Dzięki temu zostałem wybrany.
– Miał Pan świadomość, że zaczyna się zupełnie nowy rozdział w Pańskim życiu, który zaważy na przyszłości?
Henryk Gołębiewski: Skądże, ja się tylko dobrze bawiłem, nie miałem żadnego lęku przed kamerą, to była przygoda. Chociaż czasami trochę nerwowa, bo pan Nasfeter potrafił naprawdę wrzasnąć, gdy coś nie wychodziło. Nie przejmowałem się też, co napiszą o mnie w gazetach – o tym w ogóle nie myślałem.
– Pisali: „Sepleniący ryży Henio”.
Henryk Gołębiewski: Bo nieco sepleniłem i przefarbowano mnie na rudo. Niedawno obejrzałem ten film, chociaż nie oglądam siebie na ekranie, bo nie lubię patrzeć na tego faceta. Ale rozbawiła mnie scena, kiedy boksuję się z Karolkiem Matulakiem. Pomyślałem sobie: Heniu, dałeś radę. Przyznam, że spodobałem się sam sobie. Chociaż wycięli prawie całą piosenkę „No to jadziem na Bielany”. Do tej pory ją pamiętam.
Polecamy też: Pola Raksa, czyli serialowa Marusia, kończy dziś 75 lat. Jak się zmieniała i co teraz robi?
3 z 6
– Na twarzy człowieka jest wypisane jednak całe jego życie. Na Pańskiej też wiele nawypisywało.
Henryk Gołębiewski: Powiem tekstem z kabaretu: „Wolę być znanym pijakiem niż anonimowym alkoholikiem”. Powiadają, że młodszy jestem, niż wyglądam.
– Nie mówię, że Pan staro wygląda.
Henryk Gołębiewski: To żart. Niektórzy twierdzą, że jeśli nie spadniesz na samo dno, to nigdy się nie odbijesz.
– A Pan spadł?
Henryk Gołębiewski: W sumie nie, chociaż ciężko było. A z tą starością to wciąż jestem małolat, tyle że z gębą zgreda. Jednak ten środek uważam za najważniejszy. Mnie się ciągle chce żyć, a zwłaszcza teraz, po 20-letniej przerwie, kiedy nie grałem tyle lat.
– Po którym filmie przestał Pan dostawać propozycje?
Henryk Gołębiewski: „Żołnierze wolności” Ozierowa i „Nie zaznasz spokoju” Pasikowskiego.
– A potem nastała cisza i przeszedł Pan na emeryturę?
Henryk Gołębiewski: Jaka emerytura? Kolana mnie bolały jak nie wiem co, a ja niczym pani Kwiatkowska, co to żadnej pracy się nie boi, pracowałem i pracuję. Teraz montuję systemy klimatyzacyjne w firmie Romka Szczeblewskiego. Podał mi rękę, kiedy byłem w dołku. Prawdziwy przyjaciel.
– I nie popadł Pan w depresję, kiedy jako aktor zniknął Pan z orbity zainteresowania?
Henryk Gołębiewski: Nie, bo mam taką filozofię, że jutro może być lepiej. (...)
– Przykro było Panu jednak, że film z Pana zrezygnował?
Henryk Gołębiewski: To nie było takie proste, że o mnie nagle zapomniano. Poszedłem do wojska, które nie chciało mnie wypożyczać filmowi i kabaretowi, w którym brałem udział. Ale odsłużyłem i byłem wolny. A kiedy trafiłem do agencji aktorskiej Jurka Gudejki, posucha się skończyła.
– Jurka Gudejki, czyli sąsiada z Mokotowa, którego żona powiedziała mu, że widuje Pana na podwórku i że Pan nadal żyje.
Henryk Gołębiewski: A Jurek zapytał mnie, czybym chciał zagrać w filmie. Ludzie, jak mogę nie zagrać? I tu odezwał się mój środek i serce mi zabiło. No i zagrałem od razu w „Bożej podszewce” u pani Izy Cywińskiej. Bardzo sympatyczna kobieta. To był rok 1996, a „Edi” – 2002. I on dużo zmienił w moim życiu, odniósł jakiś tam sukces.
4 z 6
– Dostawał Pan w życiu wiele razy drugą szansę?
Henryk Gołębiewski: Każdy z nas taką dostaje, odpowiem dyplomatycznie. Tylko musi wiedzieć, co potem z nią zrobić. Trzeba przemyśleć i walczyć, a nie mówić sobie: „Co ja na to poradzę?”. Kiedy zachorowałem na złośliwy nowotwór nosa, w pierwszej chwili poczułem się tak, jakbym dostał obuchem po głowie. Ale na drugi dzień już papieros w zęby, uśmiech na twarzy. Mam chodzić i się denerwować, walić łbem o ścianę? Inni wyzdrowieli, to i ja wyjdę z tego. A kiedy mnie zdiagnozowano, miałem akurat propozycję zagrania w „Czerwonym Kapturku. Ostateczne starcie”. Spacerowałem po korytarzu i uczyłem się tekstu. Pani ordynator pytała, co robię, a ja na to: „Kombinuję, jak tutaj na dyskotekę wyskoczyć. Pani doktor, jak wyjdę ze szpitala, to przecież muszę umieć rolę”. Najważniejsze to się nie przejmować, bo niczego nie zmienimy.
– Jak tu się nie przejmować, skoro jednego roku stracił Pan dwóch braci, matkę, ojca i Mirę – kobietę, z którą Pan żył 18 lat. Skąd wziąć siłę, żeby unieść to wszystko?
Henryk Gołębiewski: Powiedzieć sobie, że każdy z nas musi kiedyś umrzeć. I że to normalne. Ale jak wynosili trumnę z moją mamą, to mi twarz wykrzywił paraliż, miałem minę jak Quasimodo, lecz nie płakałem na głos. Ja to w ogóle jak dorosłem, to łzy chowam gdzieś głęboko w sobie. Elegancko się tylko popłakałem, jak pisaliśmy scenariusz „Odkupienia”. Zagram tam człowieka na wózku. Ale nie chcę wyprzedzać faktów. Ja się wczuwam w swoje role.
– A w życie też się Pan wczuwa?
Henryk Gołębiewski: Staram się być opanowany, chociaż często myślałem o Mirze, dopiero niedawno sobie odpuściłem. Moja żona Marzenna początkowo była nawet o nią zazdrosna. Mówili, że jest do niej podobna. Że wybieram podobne kobiety.
Polecamy też: Artur Żmijewski kończy 50 lat: „Nie myślimy o tym, że z naszym odejściem nic się nie kończy”.
5 z 6
– Miłość to sprawa dla Pana najważniejsza?
Henryk Gołębiewski: I co mam powiedzieć? Kocham Marzennę, chociaż czasem mnie denerwuje.
– Złości się na Pana, krzyczy?
Henryk Gołębiewski: To byłoby pół biedy, ale ciągle: „Heniek, wyjdź z dzieckiem. Heniek, posprzątałbyś. Heniek, weź się za robotę”. To niedobra kobieta (śmiech).
– Ale kiedy nie mieliście z czego żyć, poszła do pracy w straży miejskiej i utrzymywała całą rodzinę.
Henryk Gołębiewski: Pani żartuje, z pracy w straży? Czynsz 600 złotych i drugie tyle zostawało na inne rachunki. A jedzenie?
– Ja myślę, że to z Panem nie jest łatwo wytrzymać.
Henryk Gołębiewski: Wszyscy tak myślą, nawet ja sam. Nie rzucę jej, bo może trafię na gorszą, tylko żeby nie gadały ze sobą z Różą przez całe mieszkanie. Jakby obie miały telefony, byłoby ciszej w domu.
Polecamy też: „Ja amantem? Proszę sobie nie żartować!” Andrzej Grabowski ma jednak sposób na kobiety. Niezawodny!
6 z 6
– Skończył Pan zawodówkę ślusarską. Szkoda, że nie uczył się Pan dalej?
Henryk Gołębiewski: Nie, mnie nauka za bardzo nie pociągała. Miałem poprawkę w piątej klasie, kiedy akurat leciał film „Winnetou” w Grunwaldzie przy Niepodległości. Bardzo chciałem tam pójść, ale nie mogłem, bo musiałem się uczyć. Nie zapomnę swojego smutku chyba do śmierci. Poza tym w tylu filmach zagrałem, czy potrzebny był mi jakiś papierek, szkoła aktorska? Mam też zdolności uzdrowicielskie, chociaż nie leczę ludzi, ponieważ nie chcę pozbywać się mojej energii. Ale jak przyłożę łyżeczkę do ciała, to trzyma się, jakbym był namagnesowany. Mógłbym więc występować jako magik.
– Uważa się Pan za aktora, ślusarza czy montera klimatyzacji?
Henryk Gołębiewski: Trzy w jednym. Pracuję jako monter, a jak mam dwa dni zdjęciowe w miesiącu, jestem zadowolony. Ja naprawdę nie jestem chytry i łasy na pieniądze.
Zdjęcia: Bartek Wieczorek/LAF AM
Stylizacja: Paweł Wybański
Makijaż: Aleksandra Przyłuska
Fryzury: Kacper Rączkowski/D’vision
Scenografia: Wito Bałtuszyc
Asystent fotografa: Wojciech Affek
Produkcja sesji: Marta Mach
Polecamy też: Andrzej Grabowski w kalendarzu Mam marzenie. Jak powstawały zdjęcia - zobacz nasz film!