Reklama

On: uznany politolog, dziennikarz, doktor historii. Ona: gwiazda estrady, o której Jerzy Waldorff napisał: „druga Demarczyk”. Połączyła ich pasja, wrażliwość i wielkie uczucie. Józef Szaniawski był wielką miłością Haliny Frąckowiak (choć nigdy nie wzięli ślubu), doczekali się syna Filipa, który stał się największą wartością i misją dla sławnej mamy. Ale związek artystki i działacza politycznego nie był łatwy. Gdy on został aresztowany, ona została z małym dzieckiem...

Reklama

Jak mówi dziś: musiała wziąć odpowiedzialność za bliskich, choć sytuacja była dla niej niewyobrażalnie trudna. Tak uznana wokalistka wspomina ukochanego.

[Ostatnia publikacja na VUŻ: 29.07.2024 r.]

Halina Frąckowiak wspomina Józefa Szaniawskiego

Był rok 1985, festiwal w Opolu. Halina Frąckowiak zaśpiewała na nim swój największy hit, „Papierowy księżyc”. Na miejscu towarzyszył jej partner, Józef Szaniawski, oraz mały syn Filip. W pewnym momencie ukochany powiedział artystce, że musi pojechać do Warszawy, ale wróci do stolicy polskiej piosenki. Tak się jednak nie stało...

Okazało się, że został aresztowany m.in. za współpracę z Radiem Wolna Europa. Prokurator żądał dla niego 15 lat więzienia. Jak oceniła po latach, tata Filipa wiedział, że balansuje na krawędzi, że za tę działalność mogą spotkać go poważne konsekwencje ze strony państwa. Ale uchodził za człowieka niezłomnego. M.in. dlatego nazywano go „ostatnim więźniem Peerelu”. Z punktu widzenia życia prywatnego, sytuacja była dramatyczna dla Haliny Frąckowiak i jej synka. Wprost stwierdziła, że wówczas zawalił się jej świat. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, by uchronić dziecko przez emocjonalnymi konsekwencjami tego zdarzenia, ale zdawała sobie sprawę, że nie jest to w pełni wykonalne. Jak mówi, dziecko doświadczyło czegoś, czego nie powinno nigdy doświadczać... Tak wspomina to w rozmowie z Beatą Nowicką dla nowego wydania „VIVY!”.

„Myślę, że tato Filipa wiedział doskonale, że cały czas balansuje na granicy, pisał do paryskiej „Kultury”, pracował dla Radia Wolna Europa, wiedział, jakie grożą za to konsekwencje. Nigdy mi nie powiedział wprost, czym się zajmuje, ale intuicyjnie czułam, że coś się tam jeszcze kryje. W tamtych dniach byliśmy razem z synkiem na festiwalu w Opolu. Śpiewałam „Papierowy księżyc”. Józef powiedział, że musi na chwilę pojechać do Warszawy i do nas wróci. Nie wrócił. Dostałam kartkę na recepcji w hotelu, że mam przyjechać z Filipkiem, zostawił mi zresztą samochód. W międzyczasie Józef został już aresztowany [...] Związki między mężczyzną a kobietą nie są łatwe. Mój był szczególny”, stwierdza wprost.

Sytuacja wróciła do normy dopiero po pięciu latach – wówczas Józef Szaniawski wyszedł na wolność... Ale krótko potem los ponownie wystawił Halinę Frąckowiak na próbę: po tym, co przeżyła w poważnym wypadku, jej zdrowie wisiało na włosku.

Czytaj także: Świetnie śpiewa, nie poszedł w ślady mamy. Syn Haliny Frąckowiak realizuje swoje pasje i stworzył wyjątkowe miejsce

Halina Frąckowia i Józef Szaniawski poznali się w końcu lat 70. w 1980 roku urodził się ich syn Filip. Fot. Wojciech OLSZANKA/East News /fot. Marek Zawadka/Reporter

Halina Frąckowiak i Józef Szaniawski, wielka miłość artystki

Beata Nowicka: Józef Szaniawski wyszedł po pięciu latach z więzienia. Dwa miesiące później w drodze na koncert przeżyła Pani wypadek. Groziła Pani amputacja nóg, a jednak się Pani nie poddała.

Nie miałam wyjścia. Po pierwsze, jestem osobą wierzącą, po drugie, miałam dziecko i mamę, byłam za nich odpowiedzialna. Pamiętam taką scenę – już po wypadku leżałam w szpitalu, pan doktor wyjmował mi szkiełeczko po szkiełeczku, bo miałam zmasakrowaną twarz, rozszarpane czoło. Alusia Majewska, która razem ze mną jechała samochodem – szczęśliwie bez takich obrażeń – leżała po przekątnej pokoju i ja mówię: „Alusiu, masz lusterko?”, a ona z takim smutnym spokojem odpowiedziała: „Lepiej nie patrz”.

Po dwóch dniach pielęgniarka nałożyła mi tampon na czoło, zwróciłam się do niej: „Siostro, mogę poprosić o lusterko?”. Podała mi, patrzę, a tam nos po skosie, usta rozerwane, zmasakrowana skóra w kolorze śliwki. Widok był tak potworny, że aż się uśmiechnęłam: Nie ma się czym przejmować, bo to po prostu nie jestem ja.

Jakiś rodzaj samoobrony.

Pewnie tak. Nie miałam operacji plastycznej, wszystko zaczęło się ładnie zabliźniać. Moi przyjaciele: Włodek Korcz, Zdzisia Sośnicka z mężem i życzliwi ludzie z Ministerstwa Kultury zadbali o to, żeby mnie przywieziono do szpitala do Warszawy, bo groziła mi amputacja nogi. Uratował mi ją pan profesor Tylman ze szpitala na Szaserów. Kiedy wychodziłam do domu, powiedział: „Pani Halino, jestem szczęśliwy, myślałem, że wyjdzie pani bez jednej nogi”. Wcześniej mi tego nie mówił. Miałam wokół mnóstwo aniołów, które mnie wspierały, pomagały.

Po wypadku próbowałam odpowiedzieć sobie na pytanie: O co tu chodzi? Doszłam do wniosku, że musiałam tyle doświadczyć, żeby rozwijać samoświadomość. Od dziecka byłam przepełniona duchem, więc myślę, że te wyzwania były moim przeznaczeniem, żebym zrozumiała wreszcie, czym jest moje życie i jak ma wyglądać.

Dlatego zdecydowała się Pani na studia psychologiczne?

Psychologia dała mi więcej poczucia własnego ja. Wierzę w siłę osobowości. Wydaje mi się, że jestem taka sama jak wtedy, gdy się urodziłam, a równocześnie, że bardzo się rozwijam. Doświadczenia nas uwrażliwiają i tym samym czynią nas bardziej uważnymi, a więc mądrzejszymi.

Pełny wywiad z Haliną Frąckowiak przeczytasz w najnowszym numerze „VIVY!”, dostępnym na rynku od czwartku 25 lipca.

Czytaj także: Rodzice rozstali się, gdy była małą dziewczynką. "Bardzo mi brakowało ojca", wspomina Halina Frąckowiak

[Ostatnia publikacja na VIVA! Historie: 31.07.2024 rok]

AGATA DYKA/REPORTER

Halina Frąckowiak, syn Filip Frąckowiak, Warszawa, 16.09.2015 rok

Krzysztof Opaliński

Reklama

Halina Frąckowiak w sesji dla magazynu „VIVA!”, lipiec 2024 roku

Reklama
Reklama
Reklama