Gosia Baczyńska o miłości życia: „A może już kiedyś ją znalazłam?”
„Dopiero teraz dotarło do mnie, że grał w kultowym londyńskim zespole”
- Beata Nowicka
Kreacje Gosi Baczyńskiej noszą największe gwiazdy. Ciężko pracowała na swój sukces. Dziś jest najlepszą polską projektantką. Gosia Baczyńska w nowym wywiadzie opowiedziała Beacie Nowickiej jak pandemia zmieniła świat mody i jej życie. „Od jakiegoś czasu mody było… za dużo. Za dużo trendów, pokazów, fashion weeków, kolekcji, prekolekcji, preprekolekcji…”, mówiła. A jak wygląda jej życie prywatne? Kto był przy niej w najtrudniejszych momentach i... czy odnalazła miłość swojego życia?
I ja się z Tobą zgadzam… Kto był przy Tobie w trudnych czasach?
Rodzina, jak zawsze, szczególnie moja siostra Beata. Staram się nie obarczać ich moimi problemami, ale nie do końca mi się to udaje. Fashion to nie jest łatwy biznes. Przeciwnie. Niezależny projektant to jeden z najtrudniejszych zawodów. Ja na dodatek jestem kiepskim sprzedawcą. Lata temu powiedziałam ze sztubacką butą, że jestem bezkompromisowa. Bezkompromisowość to cecha młodości, która jeszcze nie zderzyła się z kilkoma ścianami. Z wiekiem człowiek trochę pokornieje. Kiedyś nienawidziłam tego słowa! Gdy słyszałam: „trochę pokory”, dostawałam białej gorączki. Pokora kojarzyła mi się z uległością, brakiem indywidualności. Teraz nazwałabym to mądrością.
Śpisz?
Zawsze spałam źle, teraz jeszcze gorzej. Dzień i noc się wymieszały. Chodzę spać o siódmej rano. Próbuję to naprawić, zrobiłam nawet badania snu. Mam umówione spotkanie z moją panią doktor, zobaczymy, co dalej. A poza tym jestem totalnie zdrowa (śmiech). Od roku słucham wykładów buddyjskiego mnicha Ajahna Brahma. Wyciszają mnie. Pewnego dnia obudziłam się z taką radością, że niemal czułam, jak z mojego serca tryska miłość! Czyli to jednak działa.
Zobacz też: Gosia Baczyńska: „Zaraz na początku dopadła mnie depresja”
Co robisz w bezsenne noce?
Zwykle pracowałam, ostatnio oglądam filmy. Wypadłam z rytmu, wciąż czuję się tak, jakbym jechała na zaciągniętym hamulcu. Ten czas pandemii i po jest o tyle ciekawy, że ludzie szukają nowych pomysłów na nowe biznesy. Wszyscy mają oczy szeroko otwarte, bo wiadomo, że będzie inaczej. Dostaję mnóstwo przeróżnych propozycji. Zresztą sama mam mnóstwo pomysłów. Cały czas jestem zajęta. Wczoraj poczułam się tak wyczerpana, że zasnęłam na szezlongu. Vis-à-vis mojego atelier kupiłam przecudny szezlong z lat 70. dla siostry jako prezent niespodziankę. Wciąż stoi u mnie, bo będziemy zmieniać jej mieszkanie. Nowoczesny, corbusierowski, minimalistyczny, rudomiedziany. Więc zasnęłam przed 19, obudziłam się o 21 i wzięłam się do pracy. Dwa dni temu o czwartej nad ranem usłyszałam szuranie za oknem. Zobaczyłam, że dwóch panów zamiata chodnik, no to zeszłam do nich i ucięliśmy sobie pogawędkę na temat (nie)czystości miasta (śmiech).
Czujesz się czasami zmęczona?
Jestem permanentnie zmęczona. Sama to wszystko ciągnę od 24 lat. Spotkałam się niedawno z klientką, świetną kobietą po sześćdziesiątce, która odniosła w życiu sukces, zrobiła karierę i po 25 latach wolnego związku wychodzi za mąż, zamówiła u mnie suknię ślubną. Powiedziała mi, że wciąż jest zapracowana. Nasze pokolenie, czyli tych, którzy zaczynali tuż po ’89, tak już ma. Na starcie miałyśmy tylko swoje marzenia i tylko my mogłyśmy je spełniać, więc w firmie robiło się wszystko. Tak mi zostało.
Znalazłaś miłość życia?
Jeszcze nie, a może już kiedyś ją znalazłam? Zdarzyła mi się niezwykła przygoda. Siedzę u siostry, strzelam po kanałach telewizyjnych i trafiam na film „Sypiając z wrogiem” z Julią Roberts i Patrickiem Berginem, którego poznałam we Wrocławiu, pracując na planie telewizyjnej wersji „Frankensteina” Davida Wickesa. Zakumplowaliśmy się wtedy. Nagle cofnęłam się pamięcią do pracowni krawieckiej na Portobello Road w Londynie. Była wiosna, piątkowe przedpołudnie, czułam, że muszę wyjść, więc w końcu wyszłam i na ulicy spotkałam Patricka jadącego na rowerze. Oniemiał na mój widok (śmiech). Rozmarzyłam się, bo widok Patricka przywołał moją londyńską miłość – Marka. Przypomniałam sobie, jak się poznaliśmy. Umówiłam się z kimś na randkę w modnym klubie, ale ponieważ specjalnie na tę okazję szyłam sobie suknię, spóźniłam się dwie godziny. Wyglądałam jak milion dolców, ale mojego adoratora już nie było (śmiech). Stanęłam przy barze, zamówiłam drinka i nagle otworzyły się drzwi i wchodzi on. Mark. Długie czerwone włosy, czarne skórzane spodnie, szelmowski uśmiech. Po bokach dwóch kolegów niczym bodyguardzi. Stanął obok mnie, zaczęliśmy rozmawiać…
Zobacz te: Gwiazdy na pokazie kolekcji Paradyż - Gosia Baczyńska!
Brzmi jak scenariusz komedii romantycznej.
I tak było. Z tego spotkania wywiązał się romans, który trwał aż do mojego wyjazdu. Mark był perkusistą, chodziłam na koncerty jego zespołu, ale dopiero teraz dotarło do mnie, że grał w kultowym londyńskim zespole The Dirty Strangers. Supportowali Rolling Stonesów. Grywał z nimi Keith Richards i Ron Wood. Nagle poczułam, że muszę go odnaleźć! Numer do Marka zgubiłam zaraz po powrocie do Polski, a może chciałam go zgubić, w każdym razie kontakt się urwał. Zresztą Markowi trudno byłoby mnie odnaleźć, bo znał mnie jako Margaret, nawet się śmiał, że to takie oldskulowe imię. Napisałam do menedżera zespołu. Odpisał po godzinie, a Mark odezwał się na drugi dzień. Na pytanie, czy mnie pamięta, odpowiedział: „Of course I remember you”. Umówiliśmy się na spotkanie w Londynie. Czy życie nie jest zaskakujące?