Ewa Błaszczyk ma powód do radości! W olsztyńskiej klinice „Budzik’’ wybudził się pierwszy pacjent
- DAMIAN DUDA
1 z 6
W klinice, która powstała dzięki zaangażowaniu Ewy Błaszczyk, wybudził się pierwszy pacjent — 50-letni mężczyzna, który dostał udaru mózgu podczas jazdy na nartach. Dzięki rehabilitacji wypowiada już pierwsze słowa.
Dzięki działalności fundacji Błaszczyk, kilkanaście miesięcy temu Ola przeszła innowacyjny zabieg wszczepienia stymulatora do pnia mózgu, dający nadzieję na poprawę jej stanu. Aktorka zdradziła Alinie Mrowińskiej, że w opanowaniu nerwów pomogło jej wtedy zaangażowanie w produkcję materiału dla telewizji o planach fundacji. Mocno wspiera ją też druga córka, Marianna.
– Co czułaś, kiedy rozpoczęła się operacja Oli?
Ewa Błaszczyk: Że nie mogę się tak strasznie spinać, wpadać w meandry tego, co czuję, jak się denerwuję…
– W tych meandrach jest ból, rozpacz pomieszane z nadzieją?
Ewa Błaszczyk: Wszystko po trochu. Nie lubię u siebie takich stanów i nie pozwalam sobie na nie. Dlatego poszłam z ekipą telewizyjną zrobić materiał o „Budziku” dla dorosłych, który rusza w Olsztynie już od nowego roku u profesora Wojciecha Maksymowicza. Musiałam się zająć czymś innym, zamiast siedzieć i gryźć paznokcie.
– A pierwsze godziny po operacji?
Ewa Błaszczyk: Najpierw bardzo czekałam, żeby zobaczyć twarze, oczy lekarzy. Byli zmęczeni, ale zanim powiedzieli, że wszystko się udało, już to w nich widziałam. Fajny moment. A później byłyśmy z Olą… Patrzyłam na jej buzię. Stymulator był już włączony. Profesor Isao Morita, który operował Olę, mówi, że nie ma medycyny bez religii i filozofii. To jest tak budujące, tak różne od naszej rzeczywistości, naszego myślenia, że miałam poczucie, że jestem w jakimś raju. Czułam, że wszystkich lekarzy, pielęgniarki wokół mnie obchodzi, co się tu teraz dzieje. Że naprawdę obchodzi ich pacjent i dają z siebie wszystko. Cały czas była ze mną Mania. To bardzo dla mnie ważne. Jesteśmy jak drużyna piłkarska na boisku. Mania akurat miała sesję w szkole filmowej, ale wiedziała, co jest ważne. Zawsze zresztą taka była. Potrafi mnie naładować dobrą energią, postawić do pionu. Jest ze mną przy Oli i to wszystko dzieje się bez jakichś wielkich rozmów, że coś się stanie albo nie stanie. Rozumiemy się bez słów. Był taki moment, kiedy wróciłam do domu, a Ola nadal była w szpitalu… I coś się wydarzyło, że musiałam nagle w nocy do niej jechać. Mania w szalonym tempie zaczęła robić kawę i kanapki na drogę. Powiedziała, że mnie zawiezie i wróci od razu, bo musiała być o ósmej rano w Warszawie. Na szczęście nie było to konieczne.
- Ola jest już w domu?
Ewa Błaszczyk: Od trzech tygodni. Nie było jej w domu równo miesiąc. Wróciła w sobotę, a ja natychmiast musiałam pojechać do Krakowa na Festiwal Zaczarowanej Piosenki Ani Dymnej, bo tak się ułożyły terminy. Wiozłam Olę do domu trzy razy. Co po nią jechałam do Olsztyna, to powrót okazywał się jeszcze niemożliwy. Bardzo to wszystko jest trudne… Planujesz coś, a życie i tak dyktuje ci swoje warunki. Często jestem w takiej sytuacji. Kompletnie rozdarta psychicznie. Robię coś, czego totalnie nie chcę w tym momencie robić, bo jestem w innym świecie.
Czy to możliwe, by po 16 latach śpiączki Ola wróciła do świata? „Każdy człowiek ma indywidualny zapis losu. Ola ma swój zapis. A jaki? To wie tylko Bóg. Będzie, co ma być”, mówi Ewa Błaszczyk. Nie pozwala sobie na zbyt dużo nadziei, ale też nie ustaje w poszukiwaniach. W jej klinice Budzik obudziło się już wielu pacjentów. Co powiedziała w VIVIE! o nadziei, cudach medycznych i życiu zawodowym? Zapraszamy do przeczytania fragmentów wywiadu z aktorką w naszej galerii. I obejrzenia niezwykłych, pełnych emocji zdjęć autorstwa księdza Wojtka Drozdowicza, który założył z Ewą Fundację „Akogo?”.
Polecamy: Ewa Błaszczyk: „Jest prawdziwym przyjacielem, który wiele razy mnie ratował". Kto ją wspiera w trudnych chwilach
2 z 6
– Ola jest jednym z czterech pacjentów w śpiączce, którym profesor Morita, wybitny japoński neurochirurg, wraz z zespołem profesora Wojciecha Maksymowicza, wszczepił do pnia mózgu stymulator. Na czym polega jego działanie?
Ewa Błaszczyk: Co 15 minut od 7 rano do 22 są wysyłane do rdzenia odpowiednie dawki prądu. Dzięki impulsom zwiększamy przepływ krwi w naczyniach, przez które odżywiane są neurony. W ten sposób jest stymulowana minimalna świadomość. Do operacji mogą być zakwalifikowani tylko pacjenci, którzy tę minimalną świadomość mają. Jeżeli ktoś jest w stanie wegetatywnym, nie ma już czego stymulować… Na szczęście, mimo że od wypadku Oli minęło 16 lat, jej mózg ma minimalną świadomość. To zostało stwierdzone podczas kilku skomplikowanych badań na bardzo nowoczesnych urządzeniach. Tego życzyli sobie lekarze z Belgii, którzy mają największe doświadczenie w rozróżnianiu minimalnej świadomości od stanu wegetatywnego. Wiele razy widziałam, że Ola ma przebłyski świadomości. To były takie chwile, kiedy ktoś przywoływał pozytywne wspomnienia, na przykład opowiadał o ostatnich przed chorobą wakacjach na Santorini albo o ukochanej babci Klapci. To są dziesiątki takich chwil, kiedy byłam pewna, że Ola coś wie, że z tego naszego świata coś do niej dociera. Inaczej wtedy patrzyła, inaczej ściskała rękę. Przez lata udało się wypracować długie mrugnięcie powieki, jeżeli Ola odpowiada na jakieś pytanie „tak”. Daje nam sygnały, kiedy coś ją boli, kiedy pozycja jest niewygodna. Wszyscy, którzy są blisko Oli, potrafią ją „czytać”. Kiedy Ola miała robione badanie cyberokiem w Fundacji „Światło” w Toruniu, udawało jej się wzrokiem przesunąć prostopadłościan na ekranie komputera. Za każdym razem. A to bardzo trudne ćwiczenie.
– Po operacji pomyślałaś, że może Ola do nas wróci?
Ewa Błaszczyk: Nie… Nie pozwalam sobie na to. Wiele lat temu powiedziałam sobie, że takie myślenie nic dobrego nie robi, do niczego nie prowadzi. Tylko do złych emocji i destrukcji. A jaki to ma sens? Żaden. Nie można dać się owładnąć cierpieniu.
– A rodzice innych operowanych dzieci?
Ewa Błaszczyk: Oni są w kompletnie innej sytuacji. Mają dużo większą nadzieję niż ja. U ich dzieci od urazu nie minęły jeszcze dwa lata. A u Oli minęło 16…
Polecamy: W jakim stanie jest Ola? Ewa Błaszczyk o rehabilitacji córki: "Mówię jej „dzień dobry”... I ona wtedy zaczyna szybciej oddychać"
3 z 6
– Japończycy przeprowadzili około 300 takich operacji. Zdarzyło się, że ktoś powrócił ze śpiączki w pełni do normalnego życia?
Ewa Błaszczyk: Zdarzyło się tak i bez wszczepiania stymulatorów… U ludzi rzekomo będących w stanie wegetatywnym, nierehabilitowanych, pozbawionych szczególnej troski. Ich mózgi w tym czasie dziko walczyły i po iluś latach powiedziały: „Hallo, jesteśmy tu”… Są takie przypadki na świecie.
– Nazywamy to cudem.
Ewa Błaszczyk: A może to była wcześniej źle postawiona diagnoza? Tak mało jeszcze wiemy o ludzkim mózgu. Ciągle jest tajemnicą. Przez wiele lat nauka uważała, że mózg się nie regeneruje, a teraz wiemy, że to nieprawda. Ostatnio profesor Benedikt Berninger z Niemiec za pomocą komórek macierzystych odtworzył korę mózgową myszy w przeciągu 24 godzin.
– Odtworzył korę mózgową, która już nie pracowała?
Ewa Błaszczyk: Dokładnie tak. Jego wykład na ten temat jest na stronie internetowej naszej fundacji. To jest niesamowite, co się teraz dzieje w nauce światowej. Ale pytałaś o pacjentów profesora Mority. U 70 procent chorych stymulator daje efekty. Część z nich wybudziła się w pełni, inni częściowo. Zawsze jest to długi proces. To nie hollywoodzki film, w którym ktoś długo spał i nagle otwiera oczy i jest taki sam jak przed urazem. Chociaż bywa i tak… Profesor Morita opowiadał mi, że jeden z jego pacjentów zaraz po wybudzeniu powiedział: „Dzień dobry”. Każdy człowiek ma kompletnie indywidualny zapis losu. Niczym się nie sugeruję. Ola ma swój zapis. A jaki? To wie tylko Bóg. Będzie, co ma być.
– Od 16 lat poruszasz niebo i ziemię, żeby Oli pomóc. Byłam z Wami w Moskwie, kiedy robiłyśmy film dokumentalny, na podaniu Oli komórek macierzystych. Teraz stymulator – pierwsza taka operacja w Europie. Zawsze będziesz szukać?
Ewa Błaszczyk: Myślę, że to jest jakiś wyższy plan… Nazywam go niebieskim scenariuszem… Nawet jeżeli Oli nie pomogę, to inni na tym skorzystają. Zawsze będę szukać na całym świecie. Tylko to nadaje jakiś sens cierpieniu Oli. A to też dużo. Robię wszystko dla Oli, a Ola robi to moimi rękami dla innych. Gdyby nie Ola, nie byłoby fundacji, „Budzika”, nie przyjechałby do Polski japoński profesor. A ja pewnie pisałabym książki albo jeszcze skończyła reżyserię.
Polecamy: Willa w Milanówku, basen i... deszcz. Jak powstawała sesja Ewy Błaszczyk do nowej Urody Życia?
4 z 6
– Mania miała sześć lat, kiedy jej siostra zapadła w śpiączkę. Pamiętam, że przez wiele lat miała taką niezachwianą, dziecięcą wiarę, że musi kiedyś być dobrze.
Ewa Błaszczyk: Teraz mówi: „Jak to dobrze, że wszystko się stało, jak ja miałam tylko sześć lat”.
- Nie boisz się takiego momentu, że sama sobie będziesz musiała powiedzieć: Nic na świecie już Oli nie pomoże?
Ewa Błaszczyk: Może przyjść taki moment. Mam tego pełną świadomość. Przyjmę każdą rzeczywistość.
– Bez nadziei da się żyć?
Ewa Błaszczyk: Nie wiem, bo jeszcze tego nigdy nie doświadczyłam. Teraz jest moment czekania. I robienia wszystkiego, co jest do zrobienia. Ola nadal ma podawane komórki macierzyste, jest rehabilitowana, przychodzą panie na zajęcia z komunikacji pozawerbalnej.
Polecamy: W jakim stanie jest Ola? Ewa Błaszczyk o rehabilitacji córki: "Mówię jej „dzień dobry”... I ona wtedy zaczyna szybciej oddychać"
5 z 6
– Mówisz, że chcesz bardziej wrócić do zawodu.
Ewa Błaszczyk: Chcę w ogóle bardziej wrócić do siebie. Taki mam teraz czas. Wszystko zawsze widać w moich recitalach. Okres walki, kiedy byłam jak żołnierz na pierwszej linii frontu, to moje piosenki z albumu „Nawet gdy wichura”. Było strasznie ciężko, żyłam w potwornym stresie. Przebijałam się, walczyłam za wszelką cenę o „Budzik”, nowe procedury medyczne, program wybudzania ze śpiączki. A teraz śpiewam „Pozwól mi spróbować jeszcze raz”. Jest spokojniej. Znowu chciałabym być małą Ewą…
– Co chciałaby robić ta mała Ewa?
Ewa Błaszczyk: Zawsze była bardzo ciekawa ludzi, świata. Tak sobie będzie łazić po świecie i kto wie, co ją jeszcze spotka… Chciałoby się, żeby coś jasnego, dobrego. Na pewno niedługo pojeżdżę z nowym recitalem po Polsce. Śpiewam w nim piękną piosenkę Stanisława Sojki „Życie to krótki sen”. I są tam takie słowa, które bardzo do mnie przemawiają: „Póki wiosna przychodzi, odchodzi i wraca – to wystarczy mi…”. I jeszcze z songu Ryszarda Riedla: „Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany. Chciałabym zobaczyć, co dzieje się w mych snach i nie chcę płakać, Panie mój…”. W październiku mam śpiewać we Lwowie. Bardzo się cieszę, będę tam pierwszy raz w życiu. Razem z Manią, która też występuje w recitalu. Pochodzimy tak spokojnie po mieście, pobędziemy ze sobą. Przede mną dwa projekty filmowe, czytam właśnie scenariusze. Złożyłam w Teatrze Studio współczesną amerykańską sztukę, która mnie bardzo zaciekawiła. Mam zajęcia ze studentami w szkole Ślesickiego i Lindy. Przygotowujemy spektakl dyplomowy. Dużo tego jest. Mam taką ogromną potrzebę uporządkowania mojego świata. Tu fundacja, a tu mój zawód, moje życie prywatne. Jesienią wchodzi do kin film „Za niebieskimi drzwiami”.
Polecamy: "Jest o śpiączce, więc chciałam wziąć w tym udział". Ewa Błaszczyk o nowym filmie. Kogo zagrała?
6 z 6
– Kiedy następne operacje wszczepienia stymulatorów?
Ewa Błaszczyk: Pod koniec lipca, potem październik i grudzień, żeby jak najszybciej było 15, bo na tyle jest zgoda Komisji Bioetycznej. Wszystko finansuje fundacja. Sam stymulator kosztuje 80 tysięcy, do tego dochodzi pobyt w szpitalu. Bardzo potrzebne są nam pieniądze. Program na razie jest eksperymentalny. Ale jeśli się potwierdzi, że metoda daje efekty, jest szansa na sfinansowanie terapii przez NFZ. Zobacz, kiedyś stymulatory serca też były eksperymentalne, a dziś wszczepia się je w małych szpitalach. Bardzo czekam na „Budzik” dla dorosłych. Ogromna szansa dla ludzi w śpiączce po wypadkach komunikacyjnych, innych ciężkich urazach. Będą mogli być w szpitalu do 15 miesięcy po wypadku.
– A kiedy odpoczniesz?
Ewa Błaszczyk: Mam nadzieję, że w połowie sierpnia wsiądziemy z Manią w samolot i polecimy do Chorwacji. Na cały długi tydzień (śmiech). Będziemy sobie pływać łódeczką do Dubrownika.
– Potrafisz się wyłączyć?
Ewa Błaszczyk: Już teraz tak. Zostawiam wszystko. Komunikuję się tylko z domem w sprawach Oli. Nie odpoczywam tak jak dawniej. Kiedyś wyjeżdżałam na dłużej, dużo zwiedzałam, a teraz na wakacjach nie robię prawie nic. Leżę sobie na plaży i rozmyślam, czy może przekręcę się na lewy bok. Zajmuje mi to ze cztery godziny. Może wstanę i dojdę do morza. Może… Nic nie muszę, totalny reset. I najlepiej, żebym w ogóle nie rozumiała języka, którym mówią wokół ludzie. I żeby nikt się do mnie nie odzywał i nic ode mnie nie chciał.
Polecamy: "Musimy to obserwować. Dzisiaj rano byłam z nią na SPEKCIE". Ewa Błaszczyk o operacji Oli