Małgorzata Ohme: „Kocham się wygłupiać, mam duży dystans do siebie, nie uważam się za ładną”
Czego nauczyła ją praca w telewizji?
- Krystyna Pytlakowska
Prowadzącą Dzień Dobry TVN Małgorzata Ohme została w 2019 roku. Od tamtej pory widzowie mają okazję podziwiać ją w porannym programie, które współprowadzi z Filipem Chajzerem. Ale jej przygoda z telewizją zaczęła się dużo wcześniej. O tym, jak znalazła się w DDTVN i czego nauczyła ją praca w telewizji opowiedziała w rozmowie z Krystyną Pytlakowską dla magazynu VIVA!.
Jak znalazłaś się w DDTVN?
Dużo później. Z „Gagi” przeszłam do portalu NaTemat, to była świetna lekcja. Przez jakiś czas byłam też naczelną MamaDu. A w ddtvn pojawiłam się w pierwszym wydaniu, które prowadził Bartek Węglarczyk razem z Kingą Rusin. Wtedy się poznałyśmy, a później napisałyśmy razem książkę „Co z tym życiem”. Przychodziłam tam bardzo często jako gość. Takie to były początki. Z Bartkiem później połączyły nas bardzo bliskie relacje. Długo by wyliczać, co robiłam po drodze. Najpierw było „Życie od kuchni” w TVP2, potem program „Okiem Ohme” w TLC, „Aplauz” w TVN, który był wielkim show rodzinnym – dzieci śpiewały razem z rodzicami. Zasiadałam tam w jury z Piotrem Rubikiem i Anią Rusowicz. Bardzo żałowałam, że skończyło się na jednym sezonie. Potem na jakiś czas wycofałam się z telewizji.
Nie bałaś się tego rozstania?
Nie, bo ja zawsze wiedziałam, że telewizja daje wspaniałe perspektywy, ale trzeba mieć poza tym swoje miejsce na Ziemi, swój zawód… Rozgościłam się więc w internecie, obejmując funkcję redaktor naczelnej treści skierowanych do kobiet w Wirtualnej Polsce, gdzie prowadziłam również telewizję śniadaniową. A potem przyszedł „Big Brother”, który kompletnie wywrócił wszystko do góry nogami. Nagle ludzie zobaczyli mnie nie tylko w roli eksperta, ale także współprowadzącej. To po pierwszej edycji BB zadzwonił do mnie Edward Miszczak z propozycją poprowadzenia wspólnie z Filipem Chajzerem DDTVN.
Dowiedziałaś się czegoś o sobie podczas tego programu?
Chyba tego, że nie lubię być taka poważna. Rola eksperta wbijała mnie w gorset mądrej, poukładanej pani z telewizji. A ja nie jestem tak strasznie poukładana ani poważna. Kocham się wygłupiać, mam duży dystans do siebie i wcale nie uważam się za zbyt ładną.
Naprawdę? Przecież jesteś bardzo ładną kobietą.
Dziękuję. Ale naprawdę nie lubię siebie oglądać, wciąż się odchudzam i widzę swoje defekty. Ale to nie oznacza, że nie lubię siebie. Lubię bardzo. Dobrze mi ze sobą.
Nawet ze swoim pracoholizmem? Bo jesteś pracoholiczką?
Tak! I to jest straszne. Mój tata był pracoholikiem, a ja powtarzałam, że nigdy taka nie będę. A tymczasem ironia losu, bo chyba jednak jestem pracoholiczką. Tata bardzo się martwił, że wyrosnę na egoistyczną, zarozumiałą jedynaczkę, zresztą w Sandomierzu, gdzie spędziłam dzieciństwo, mówili na mnie „Napoleon”, bo zdaniem kolegów zadzierałam głowę do góry. Mieli rację, bo lubiłam wszystkim zarządzać i musiałam być w centrum uwagi. Mój ojciec bardzo tego nie lubił i ciągle dawał mi lekcje pokory. Pamiętam, że gdy wracałam do domu po lekcjach, musiałam sama sobie przyrządzić obiad. Najczęściej więc robiłam jajecznicę z ziemniakami, której nauczył mnie tata. Pamiętam, że powiedziałam mu któregoś dnia, że już go przerosłam, że jestem mistrzem jajecznicy! A on na to: „Nie, Małgosiu, jesteś wicemistrzem, bo zawsze może być ktoś, kto zrobi tę jajecznicę lepiej od ciebie”. I to zostało we mnie na całe życie.
Można być mistrzem i nie czuć się nim, i zachowywać się właśnie z pokorą. Profesor Gieysztor napisał mi kiedyś dedykację w swojej książce: „Dla Pani redaktor też redaktor”.Miał w sobie ogrom pokory.
Ale wielu z nas palma odbija. Szczególnie w show-biznesie, który daje ci taką iluzję, że jesteś primadonną, a twoje życie jest jak z bajki. Można się w tym zapomnieć. Ale ja cały czas pamiętam, że to może być iluzja.
W telewizji w ogóle tego nie widać. Wręcz przeciwnie – oglądając DDTVN, pomyślałam, że bardzo w siebie wierzysz.
A to ciekawe, co mówisz. Nie widzę siebie jako pewnej siebie. Ale przecież można mieć pokorę i wierzyć w siebie, prawda? Ja lubię ten czas czterdziestki. Lepiej mi teraz ze sobą. Wzięłam głęboki oddech i wolno wypuściłam powietrze. Pojechałyśmy z przyjaciółkami w moje urodziny do Szkocji, w góry, wspinałyśmy się na Ben Nevis. Chciałam spojrzeć tego dnia na swoje życie z odpowiedniej perspektywy, powitać z nadzieją i otwartością drugi etap swojego życia. O Ben Nevis mówi się, że to góra czterech pór roku. Idziesz w słońcu, wietrze, śniegu, lodzie, i tak właśnie było. To był piękny słoneczny dzień, wyjątkowy jak na tę górę. I szłam sobie sama i dużo myślałam. O tym, że ciągle kręcę się w koło, muszę to, muszę tamto, proszę o to, proszę o tamto, na wszystko tak ciężko pracuję, otaczam się emocjonalnymi pasożytami i tak dalej. I powiedziałam sobie wtedy „dość”. Takie cichutkie to było, ale zasiało we mnie ziarno. Postanowiłam oczyścić swoje życie z tych, którzy na to nie zasługują, którzy tylko biorą, którzy są nielojalni, którzy nie dbają. Moje życie bardzo się potem zmieniło, naprawdę. Wyprowadziłam się spod miasta, wynajęłam mieszkanie w Warszawie, zaczęłam program „Big Brother”, potem dostałam DDTVN. Magia. Ale ja wciąż mam w głowie ten czas na materacu na strychu, kiedy bałam się, co będzie jutro, i to, co powtarzał mi tata. Zawsze trzeba mieć z tyłu głowy scenariusz B.
Cały wywiad znajdziesz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA!, który już od 22 grudnia w sprzedaży.